Skończyłam właśnie czytać ósmy tom sagi Obca i na tym kończę swoją przygodę z twórczością pani Gabaldon. Pomyślałam, że o tym napiszę, bo właśnie ukazał się trailer czwartego sezonu serialu Outlander, którego premiera planowana jest na czwartego listopada. Wielu fanów, w tym ja, cieszy się bardzo na powrót ulubionych aktorów, szczególnie, że możemy już podejrzeć ich w postarzających charakteryzacjach i w nowych plenerach. Ten sezon jest przełomowy, bo akcja ze Szkocji, Francji, mórz i oceanów, przenosi się do Ameryki. W trailerze widzimy początki tego, co będzie niedługo Fraser’s Ridge, ale też zapowiedź podróży Brianny i Rogera, Stevena Bonneta, a nawet Mohawków. Oj, będzie się działo! Patrząc na to, aż człowiek zapomina, jaką męczarnią jest czytanie kolejnych tomów sagi. Dosłownie im dalej w las, tym gorzej dla nas. Dlatego też nie mam zamiaru dłużej się męczyć i zaprzestaję czytania. Nie tracę raczej za wiele bo widzę, że autorka zaczęła się skupiać na mniej ciekawych postaciach drugoplanowych. Czego jak czego, ale więcej lorda Johna Greya mi nie potrzeba.
SkomentujKategoria: Książki
Zacznę przekornie, bo od wyznania, że nie jestem wielką fanką książek kucharskich. W obszernych zbiorach przepisów nigdy nie podobały mi się rygorystyczne listy składników oraz konieczność odmierzania mąki, cukru czy oleju w gramach i mililitrach. Te wszystkie ceregiele to nie dla mnie. Zresztą całe życie towarzyszyło mi poczucie, że spożywczo i tak sobie poradzę, jako córka i wnuczka tradycyjnych polskich gospodyń, od wczesnego dzieciństwa przyuczana (a czasem przymuszana) do poznawania tajników kuchni polskiej i robienia wszystkiego od podstaw. Nawet przejście na weganizm nie zmieniło mojego przekonania, a nawet je umocniło, gdyż jeśli ktoś całe życie lepił pierogi, kroił wymyślne sałatki i warzył wieloskładnikowe zupy, to z pewnością poradzi sobie i z szukaniem dla każdej potrawy wegańskich zamienników (ależ byłam z siebie dumna gdy samodzielnie wpadłam na to jak zrobić wegańską zasmażkę czy beznabiałowe pierogi ruskie). W te wakacje jednak przekonałam się do książek kucharskich, właśnie za sprawą Vegano Italiano. Dla mnie to prawdziwy przełom.
SkomentujUznany francuski reportażysta, specjalista od tematów azjatyckich, podjął się trudnego zadania stworzenia portretu zbiorowego współczesnych Chinek. Do głosu dochodzą osoby, które w hierarchicznym społeczeństwie Państwa Środka mają zazwyczaj najmniej do powiedzenia i których nikt o zdanie nie pyta. Szczególnie w rozmowach z niewiastami w różnym wieku i o różnym statusie materialnym, autor przygląda się tematyce miłości, tak odmiennie traktowanej w Chinach. Jestem pewna, że niejeden polski czytelnik przecierał podczas lektury oczy ze zdziwienia, bo to wszak niby XXI wiek, a jednak jeśli chodzi o sprawy uczuciowe i rodzinne, nadal rządzą sztywne zasady sprzed wielu stuleci. Zderzenie surowych reguł społeczeństwa konfucjańskiego z nowoczesnym kapitalistycznym skokiem gospodarczym może przyprawić o zawrót głowy. Przede wszystkim jednak jest to zbiór bardzo intymnych opowieści konkretnych kobiet, w których rzadko pojawia się happy end.
SkomentujJak już wielokrotnie pisałam, od niedawna ja sama jestem mieszkanką wsi, co codziennie okazuje się stanem szokująco innym niż miejskość (nawet małomiasteczkowość), do której przywykłam. Zupełnie inna zabudowa, zupełnie inni ludzie, odmienny stosunek do odległości między sąsiednimi miejscowościami, a przede wszystkim wszechobecność przyrody, dosłownie pchającej się do domu drzwiami i oknami, są dla mnie źródłem ogromnego zadziwienia. Jednocześnie dostrzegam, że wieś dziś nie jest już absolutnie tym, czym była kilkanaście czy kilkadziesiąt lat temu. Zamiast ,,typowych” wiejskich gospodarstw dookoła roi się od agroturystyki, stylowych pensjonatów i domków wakacyjnych zamożnych mieszczuchów. Oczywiście, podróżując przez Polskę widzę też wsie nastawione na hodowlę zwierząt i uprawę roślin, ale te wielkopowierzchniowe fabryki jedzenia nie mają nic wspólnego z tym, w jakich warunkach żyli i pracowali nasi pochodzący ze wsi dziadkowie i pradziadkowie. Z tego zadziwienia i refleksji zrodziła się moja ciekawość odnośnie książki Życie w średniowiecznej wsi, klasyki opisującej od czego się to wszystko zaczęło. Jest to książka, która drastycznie i w sposób zupełnie bezbolesny zwiększy waszą wiedzę o średniowieczu, ale także (co dla mnie najważniejsze) zwielokrotni przyjemność z lektury powieści czy z oglądania filmów, których fabuły osadzone są właśnie w tej epoce. W końcu sam George R.R. Martin poleca :)
SkomentujSeria z Żurawiem znowu pozytywnie zaskoczyła. Z każdym kolejnym tomem dostajemy coś świeżego, nowego, oryginalnego i nieprzewidywalnego dzięki temu, że Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego stawia na mniej znane w naszym kraju, ale docenione za granicą i nagradzane nazwiska. Tym razem spotkało mnie kompletne zaskoczenie, gdyż Tygrysica i Akrobata to baśń filozoficzna, którą wielu czytelników porównuje do Małego Księcia. Może to niezbyt miłe, ale ja Małego Księcia wprost nie trawię i mam alergię na wszechobecne cytaty z tego dzieła. Nie chodzi zresztą o samą książkę, a o to, do czego jej niektórzy używają. Otóż zauważyłam, że jest to wszechstronna atrapa dla ludzi bardzo leniwych i nie czytających absolutnie niczego, którzy jednak chcą uchodzić za „głębokich” i „wrażliwych”, zatem zmuszają się do przeczytania jednej z najkrótszych lektur szkolnych, by potem przez resztę życia ciskać frazami o Księciu i jego Róży. Albo to, albo mądrości pana Coelho. Na szczęście, pojawia się alternatywa, czyli właśnie Tygrysica i Akrobata, rzecz mogąca być odtrutką na Małego Księcia, gdyż jest bardzo pouczająca i wszechstronna, ma ciekawą zwierzęcą bohaterkę, a do tego nie jest jeszcze tak totalnie wyeksploatowana.
2 komentarzeNosowską lubią wszyscy, bo taka inteligentna, skromna, swojska, a przy tym wybitna artystka z wieloletnim dorobkiem, na tekstach której wychowały się pokolenia Polaków. Jest w naszej zbiorowej świadomości przeciwwagą dla wyidealizowanego wizerunku celebrytów jednego sezonu, promujących swoimi wątpliwymi wdziękami wszystko co się da, przy okazji udowadniając na każdym kroku mentalną pustkę. Przy tym Nosowska może być wzorem dla wielu kobiet, o których często się zapomina, czyli tych w sile wieku i o figurze nie mającej za wiele wspólnego z fitnessem czy modelingiem. Zwyczajna polska baba, inteligentna kobieta, którą chyba każda z nas chciałaby mieć za sąsiadkę czy przyjaciółkę, taką, do której można wpaść na kawę i rozmowę o życiowych trudach. Tak oto jawi się na pierwszy rzut oka Nosowska w swych felietonach zebranych w zbiór zatytułowany A ja żem jej powiedziała…, jednak, choć też jestem fanką i twórczości muzycznej, i instagramowej (przy wyciorach zaśmiewałam się do łez jak cała Polska), to jednak przyznam, że lektura zawiodła. Spodziewałam się czegoś więcej niż anty-celebryctwa, czy anty-Chodakowskiej-Lewandowskiej.
KomentarzTo nie jest książka dla czytelników mało odpornych, czy nie grzeszących cierpliwością, zresztą podobnie jak znakomity pięcioodcinkowy serial, który mogliśmy niedawno obejrzeć na HBO. W.A.B. wydało właśnie wielki tom z serialową okładką, składający się z pięciu osobnych powieści poświęconych Patrickowi Melrose’owi. Zapewne niewiele osób sięgnie po książkę, zważywszy na to, że serial spotkał się z mieszanymi recenzjami, jednak ja to tomiszcze polecam. Z pewną masochistyczną przyjemnością od kilku tygodni zgłębiam bowiem psychiczne i fizyczne traumy tytułowego bohatera, od których najzdrowszy czytelnik (a co dopiero ja) może się poważnie rozchorować.
3 komentarzeDoczekaliśmy się wreszcie pierwszego polskiego wydania wierszy Patricka Branwella Brontë, co dla mnie osobiście jest ogromnym wydarzeniem i niesamowitym przeżyciem czytelniczym. Nigdy wcześniej nie pisałam na blogu o tomikach poezji, ale dla takiego geniusza można zrobić wyjątek. Utalentowany młody człowiek, będący autorem tych strof, to oczywiście brat sławnych Charlotte, Anne i Emily Brontë, o których słyszał chyba każdy średnio wykształcony czytelnik i to bez względu na to, jakim językiem się posługuje. Jeśli w ogóle porusza się temat brata Brontë, to zazwyczaj jedynie w kontekście jego mrocznej legendy, opartej na plotkach i pomówieniach. Potwór, który zgotował siostrom i ojcu piekło na plebanii w Haworth, hulaka, uwodziciel, pijak i narkoman, wpędzający rodzinę w długi, wreszcie pierwowzór Heathcliffa z Wichrowych Wzgórz, najmroczniejszego z czarnych charakterów – oto kim dla potomności jest Branwell Brontë i kim by pozostał gdyby nie niezmordowani poszukiwacze prawdy, czyli historycy literatury, rozjaśniający dla nas mroki wydarzeń z połowy XIX-ego wieku.
SkomentujSprawa wygląda tak (i będę w tym momencie bardzo szczera), że jeśli macie mało czasu, a chcielibyście przynajmniej przyjrzeć się z grubsza coraz modniejszemu trendowi zażywania zieleni, przebywania wśród drzew i krzaczorów i całego tego dendrologicznego spa, to możecie śmiało poprzestać na lekturze książki Shinrin yoku, o której ostatnio pisałam. Jeśli jednak chcecie stać się specjalistami w tej dziedzinie, jeśli na poważnie interesuje was prawdziwa nauka stojąca za tym, co sprawia, że na łonie przyrody od razu czujemy się lepiej, to raczej bym polecała tom pt. Natura leczy. To solidna porcja wiedzy, podana w sympatyczny i przystępny sposób, z którą naprawdę mamy szansę solidnie podreperować praktycznie każdą dziedzinę życia.
KomentarzTyle ostatnio sposobów na spokojniejsze, szczęśliwsze i zdrowsze życie, że aż nie wiadomo, co wybrać. Osobiście polecam z każdego lifestylowego nurtu po trochu, bo i Szwedzi, i Duńczycy i Japończycy mają ciekawe filozofie życiowe, z których warto uszczknąć coś dla siebie. Było już hygge, lagom i ikigai, a teraz nadszedł czas na shinrin-yoku, czyli „sztukę kąpieli leśnych”. Przyznam, że z tych wszystkich mód, leśne kąpiele przemawiają do mnie najbardziej, bo na co dzień je stosuję, do życia potrzebuję dużo zieleni, wody i nieba, no i na bieżąco obserwuję jak ludzi ciągnie na łono natury i jak bardzo zmieniają się nawet podczas krótkich niedzielnych przechadzek. Teraz, wybierając się na spacer do parku, lasu czy ogrodu (mieszkam w takim miejscu Szczecina, że wszystko to mam bardzo blisko) i lawirując między tłumami spacerowiczów, rowerzystów i biegaczy, zamiast się złościć, obserwuję z naukowym niemal zacięciem, jak poprawia się wszystkim zdrowie psychiczne i fizyczne pod wpływem działania zielonego koloru, śpiewu ptaków czy świerkowo-cyprysowej aromaterapii. O tym właśnie, moi drodzy, jest to książka.
Komentarz