To zdecydowanie nie jest film, który można obejrzeć w biegu, będąc myślami gdzie indziej. Nie spodoba się także zapewne tym, którzy nie wiedzą zbyt wiele o Japonii (dla nich będzie zbyt nudno by dotrwać do końca). Jeśli jednak macie akurat przed sobą leniwe popołudnie, a kwitnące jabłonie i bzy za oknem nastawiły was refleksyjnie do świata, to zdecydowanie zachęcam do seansu Kwiatu wiśni i czerwonej fasoli. Wiecie, że uwielbiam pisać o wszystkim co japońskie, a także zdarza mi się często notka do tzw. kącika gastronomicznego, w którym piszę o jedzeniu w książkach i filmach. To dzieło to dla mnie takie dwa w jednym. Japoński film o jedzeniu – czy może być coś lepszego?
Babcia z koślawymi paluchami
Głównym bohaterem filmu jest dość młody jeszcze mężczyzna o imieniu Sentaro (Masatoshi Nagase). Sentaro prowadzi mały bar, w którym serwuje tradycyjny japoński deser zwany dorayaki, składający się z dwóch małych naleśników, przełożonych pastą z czerwonej fasoli. Nasz kucharz jest milczącym, ponurym typem, wykonującym swe obowiązki jakby wbrew sobie i pod wielkim przymusem. Jego niechętna postawa wpływa na to, że bar nie cieszy się zbytnim powodzeniem. Mimo jego wysiłków, da się go polubić dzięki przebłyskom dyskretnej dobroci, zdarzających się mu codziennie. Dzięki niemu na przykład pewna zaniedbywana przez matkę licealistka, dostaje codziennie do domu spore porcje niesprzedanych dorayaki.
Monotonne i szare życie w barze odmienia się nagle pewnego słonecznego dnia w szczycie kwitnienia wiśni, kiedy to w okienku pojawia się sympatyczna starsza pani pytająca o pracę. Co prawda Sentaro szuka kogoś do pomocy, jednak zdecydowanie babcia, która jest już powolna i ma powykrzywiane chorobą dłonie, nie jest jego wymarzonym pracownikiem. Tokue (Kirin Kiki) jest jednak uparta i wytrwała, przynosi kucharzowi samodzielnie sporządzoną pastę z fasoli, co od razu daje jej ogromną sympatię i pracę. Od tego momentu w barze dzieją się rzeczy magiczne. Gburowaty mężczyzna zaczyna dostrzegać sens w tym co robi, staruszka czuje się potrzebna, a do baru przybywa coraz więcej klientów, łaknących najlepszych naleśników z fasolą, jakie jedli w życiu. Niestety, pokrzywione przez trąd (na który za młodu chorowała Tokue) dłonie przyciągają uwagę właścicieli lokalu, a także smakoszy, którzy znikają tak szybko, jak się pojawili. I tak, z opowieści o sekretach japońskiej kuchni, wkraczamy w historię o społecznej alienacji i o trudnych sprawach z przeszłości.
Czary w zapyziałej kuchni
Bardzo rzadko można obecnie zobaczyć na ekranie tak pokazane gotowanie. Zwykle jest spektakularnie, dynamicznie i skrótowo. Szef kuchni (choćby ten z filmu Szef) tnie warzywa niczym ninja, ogień z palników niemal przypala mu brwi, a w tle leci żwawa muzyczka. Uprzedzam, to nie jest jeden z tych filmów. To, co robią razem w kuchni japoński kucharz i jego leciwa pracownica podczas wyrabiania pasty z fasoli, bardziej przypomina powolne kuchenne rytuały odprawiane niegdyś przez nasze babcie w domowym zaciszu. Tokue wyrabia tytułowy an od podstaw, tak jak to się robiło dawniej i nic dziwnego, że trwa to cały dzień (oglądając, mamy wrażenie, że pokazuje się nam to w czasie rzeczywistym:). Fasolę trzeba najpierw namoczyć, przebrać, zagotować, ostudzić, znowu gotować przez wiele godzin, odcedzić, dodać żelatyny i cukru, a to wszystko w odpowiednim czasie i w bardzo delikatny sposób. Nim się zorientowałam w sytuacji, babcia Tokue stała się moją idolką, kolejnym po panu Jiro (tym od Jiro śni o sushi) życiowym trenerem uwagi i pracowitości. Jej pasta smakuje tak dobrze, gdyż mistrzyni nie chodzi na skróty. Wie, że potrzeba czasu, słucha i wącha swoje nasionka by wydobyć z nich to, co najlepsze w słońcu i glebie, na której wyrosły. To doskonały film na wyciszenie, gdyż gotowanie jest w tym wypadku też medytacją. Nie szkodzi, że kuchnia baru jest bardzo prosta, sprzęty są podniszczone, a miejsca praktycznie nie ma. Do smakowych cudów naszej babci nie potrzeba wcale nowoczesnych mikserów, blenderów czy noży, obywa się bez fikuśnych mieszanek przypraw czy specjalnych naczyń. Nawet sprawne ręce nie są warunkiem koniecznym by zrobić znakomitą pastę z fasoli. A co jest konieczne? Zdecydowanie doświadczenie, które pozwala na wykorzystanie przepisów dopracowywanych przez wiele dekad, praktycznie całe życie Tokue.
Ten film wydał mi się od razu kwintesencją japońskości. Jego bohaterka stara się dać z siebie wszystko, być perfekcyjna w tym co robi, choć niektórzy mogliby uznać, że robi naprawdę niewiele. Nie od razu ją polubiłam. Przez pierwszych kilkadziesiąt minut miałam ochotą ją uderzyć za zbytnią nieśmiałość, krygowanie się jak mała dziewczyna i denerwujący uśmieszek na twarzy. Na szczęście szybko mi przeszło, bo gdy okazało się jaką mistrzynią kuchni i życia jest ta kobieta we włóczkowym berecie, zupełnie nie miało znaczenia jak się zachowuje. Zresztą ani ona, ani jej młodszy towarzysz, nie robią niczego, co nie byłoby wpisane do kanonu tradycyjnie japońskich zachowań społecznych. Za to patrząc na to jak rozwija się ich niezwykła przyjaźń, ma się wrażenie, że ta para odbiega od wszelkich schematów.
Po obejrzeniu Kwiatu wiśni i czerwonej fasoli na pewno będziecie widzieć więcej o dorayaki niż o tym, jak się robi polski bigos. Zatem zapraszam do kuchni! Ja na pewno spróbuję wyczarować coś choćby zbliżonego do deseru pokazanego na ekranie.
[…] fasola (Seria z Żurawiem) to prawdziwa perełka i wielkie zaskoczenie, nawet pomimo faktu, że wcześniej obejrzałam jej filmową adaptację. Opinie czytelników, z którymi zapoznałam się do tej pory, odnoszą się głównie do sfery […]