W tym tygodniu obejrzeliśmy ostatni, piąty odcinek mini-serialu, który jest luźną adaptacją serii powieści Edwarda St Aubyna. Ze względu na fakt wcielenia się w tytułową rolę samego Benedicta Cumberbatcha, była to jedna z najbardziej oczekiwanych produkcji sezonu. Wyznam szczerze, że nie zawiodła moich nadziei, ale też ich nie przewyższyła, gdyż nie jest to jakieś spektakularne dokonanie fabularne czy aktorskie, ale i nie o to chodziło zapewne. W tym przypadku należy docenić przede wszystkim odwagę poruszania bardzo trudnego tematu, a także uniwersalizm przekazu, bo na pewnej płaszczyźnie jest to historia każdego z nas, ludzi uwikłanych w rodzinną historię, mających w sobie demony przeszłości i czasem z odrazą odkrywających, że jesteśmy jedynie połączeniem naszej matki i naszego ojca, czyli osób, do których nie zawsze czujemy jednoznacznie pozytywne emocje.
5 komentarzyTag: Benedict Cumberbatch
Nie planowałam na to iść, ale poszłam i nie żałuję (jakie to cuda potrafią zdziałać darmowe bilety :). Dobrze jest czasem wiedzieć, co jest na czasie, co ogląda młodzież, czym pasjonują się tłumy wiernych fanów. W końcu jak by nie było saga Marvela to ikona popkultury i nie można pozostać, co do niej całkowitym ignorantem. Film, od początku wygrywający wszelkie rankingi popularności, okazał się niezbyt męczący (no wcale nie czułam tych 2 godz 40 min w kinowym siedzeniu), a co najważniejsze, nie trzeba znać dokładnie wszystkich poprzednich części, by dobrze się bawić na seansie. Oczywiście dokładna znajomość całości może pogłębić odbiór licznych niuansów. Choć osobiście przyznaję się do kojarzenia tylko jednej trzeciej z ekranowych bohaterów, nawet ja szybko się zorientowałam, że fabuła nowych, epickich Avengersów to jedno długie mruganie okiem do wiernego widza, a tak żeby miał trochę radości i poczuł, że te setki złotych wydanych w ciągu ostatniej dekady na filmy o latających i skaczących facetach i babkach w lateksie, nie były całkowicie zmarnowane.
3 komentarzeNie dziwi mnie zupełnie fala krytyki przetaczająca się teraz przez Internet, kierowana pod adresem Stevena Moffata i Marka Gatissa. W moim odczuciu czwarty sezon Sherlocka również był najsłabszym z dotychczasowych i choć zapewne obejrzę też piąty (o ile powstanie) to jednak nie będę na niego czekać z aż takim entuzjazmem. Przyzwyczailiśmy się do tego, że na nowe sherlocki czekamy z utęsknieniem cały rok, by w te najciemniejsze chwile stycznia dostać coś odświętnie niesamowitego, co spełni nasze wszystkie nadzieje i niejednym zaskoczy. Te czasy się już skończyły i ze smutkiem przyznaję rację tym, którzy twierdzą, że Sherlock jest obecnie parodią samego siebie.
KomentarzDoczekaliśmy się, choć osobiście wolałabym od razu cały nowy sezon, a nie tak po odcineczku. Mam wrażenie, że twórcy serialu niemiłosiernie wykorzystują jego popularność by, z jednej strony sadystycznie się znęcać nad wyczekującymi widzami, a z drugiej, by wycisnąć z produkcji jak najwięcej kasy. Trudno im się dziwić, ale fani łatwo nie mają. Na pocieszenie mieliśmy dużo Cumberbatcha w kinach no i we wspaniałym Hamlecie w brytyjsko-polskiej odsłonie w Multikinie.
SkomentujNo i mamy kolejny film z obszernej kolekcji dzieł, których trailery były sto razy lepsze niż obraz w całości. Nie ma co udawać, że nie obejrzeliśmy tego wszyscy tylko dlatego, że nam się muzyka i energetyczny montaż z zapowiedzi spodobały. Gdyby nie to, Pakt z diabłem obejrzałby ułamek widzów, którzy wynudzili się strasznie w kinach i przed ekranami swoich laptopów. Normalnie tego się nie da oglądać. Jeśli jesteście przed to sobie darujcie i te dwie godziny przeznaczcie na spacer z psem lub pucowanie toalety. Wszystko będzie lepsze od oglądania kolejnego komicznego wcielenia Johnny’ego Deppa, tym razem w wersji ,,lord Valdemort z paskudnymi zębami”.
2 komentarzeNie czekałam z zapartym tchem na pojawienie się tej produkcji, nie wzbudzała ona we mnie większych emocji, ale przyznam, że nawet przyjemnie się oglądało, choć fajerwerków nie ma. Może bardziej bym się tym ekscytowała, gdyby naprawdę interesowały mnie szpiegowskie gry z czasów drugiej wojny światowej, czy kłótnie o to kto pierwszy, Polacy czy Brytyjczycy, wynaleźli klucz do pokonania Enigmy. Nie oczekuję od filmu obiektywnego podania faktów historycznych, ale ciekawie opowiedzianej historii, a taką właśnie dostajemy i to w bardzo atrakcyjnej oprawie.
KomentarzZapowiadało się na tradycyjne, rodzinne pitu pitu w amerykańskim stylu. Że niby zjadą się do rodzinnego gniazda wszyscy dawno nie widziani krewni, których zjednoczy tragedia rodzinna. Spodziewałam się sporej porcji żalów i złośliwości oraz ckliwego zakończenia, ukazującego, że i tak więzi rodzinne są najsilniejsze i jak ludzie się kochają to wszystko sobie wybaczą. Nic z tych rzeczy, moi drodzy. Co prawda jest rodzinna tragedia, bo senior rodu, czyli tatuś alkoholik popełnia samobójstwo, a jego hiper złośliwa żona ma raka jamy ustnej i poważny problem z prochami, ale to jak rozkładają się akcenty w rodzinie po pogrzebie jest naprawdę totalnym zaskoczeniem. Nie ma tu typowych złośliwostek i rodzinnego wbijania szpil (w czym zazwyczaj specjalizują się wredne matki, nie tylko w Polsce). Nikt tu się nie bawi w takie subtelności. Zamiast szpilek złośliwości są kule armatnie nienawiści. Akcja jest pełnokrwista, realistyczna i żywiołowa. Bohaterowie kąsają się do krwi, wywlekając liczne krzywdy, a zapewniam, że praktycznie każdy ma tu o co mieć do Boga i rodziny pretensje.
SkomentujZniewolony to oparta na faktach opowieść o czarnoskórym mężczyźnie żyjącym w drugiej połowie XIX wieku Ameryce Północnej. Solomon Northup jest wolnym człowiekiem o dużej inteligencji i talencie do gry na skrzypcach, który żyje sobie życiem przykładowego obywatela wraz z żoną i dziećmi. Oświeceni Amerykanie nie dają mu na co dzień odczuć jego niższości rasowej, ale ta sytuacja (jak można wnioskować z tytułu) szybko ulega zmianie. Pod nieobecność rodziny, Solomon zostaje zwiedziony i porwany przez dwóch oszustów, polujących na czarnoskórych ludzi i sprzedających ich w południowych stanach jako niewolników. Właśnie taki los spotyka naszego bohatera, który w niewoli zwichniętych umysłowo plantatorów spędził 12 lat.
SkomentujW ciągu 2 godzin i 40 minut tego filmu nieskończoną ilość razy moje powieki opadały w sennym otępieniu, ale dzielnie walczyłam o to by dotrwać do końca drugiego Hobbita. Nie była to łatwa walka (to kino familijne, ale prawdę mówiąc nie wiem jak młodsi widzowie dają radę) ponieważ Peter Jackson bardzo się postarał o to by zamęczyć i skonfundować widzów dłużyznami i całymi wątkami, których na darmo szukać w wersji książkowej. Wciąż intensywnie myślę, co mogłoby uratować ten film bez jakiejkolwiek kompozycji czy logiki i doszłam do wniosku, że to zwyczajnie nie powinien być film tylko muzyczno-filmowe impresje jedynie zainspirowane Tolkienem. Gdyby coś takiego widniało na plakatach, nie czułabym się aż tak bardzo zawiedziona.
2 komentarze