Pomiń zawartość →

Kafka nad morzem Harukiego Murakamiego

Kafka nad morzem to zdaniem większości wielbicieli twórczości japońskiego pisarza (przyszłego noblisty) jego największe dzieło. Wszystkie jego książki są w nieoczywisty sposób wspaniałe, ale Kafka to zdecydowanie największy hicior Murakamiego. Jeśli nie jesteś fanem tego pisarza lub jego powieści są ci obce, przygodę z jego opowieściami zdecydowanie powinieneś zacząć od Kafki nad morzem. Jeśli natomiast jesteś zagorzałym wielbicielem jak ja i jak ja gorączkowo oczekujesz kolejnych tomów (za rzadko się ukazują), to oczekiwanie na następny przebój skracaj sobie właśnie kolejnymi lekturami Kafki nad morzem.

Jest to jedna z tych powieści, do których chce się ciągle wracać i za każdym razem odnajduje się w niej nowe znaczenia (ale banał). Opowieść sama w sobie stanowi osobny, zamknięty świat, ze swoją własną logika i zupełnie inaczej płynącym czasem. Często sobie myślę (jeśli to kogoś obchodzi), że gdyby powstał Uniwersytet Murakamiego, w którym analizowało by się tylko jego powieści i opowiadania, to ja mogłabym pracować w Instytucie Kafki nad morzem, w katedrze Pana Nakaty. To jest moje małe dziecięce marzenie, wiele mówiące zresztą o temperaturze uczuć wywoływanych w czytelniku przez prozę Murakamiego.

O czym to właściwie jest? Najkrócej rzecz ujmując w Kafce japoński geniusz przedstawia świat, w którym sfera podświadomości i jungowskich archetypów jest nieco bardziej wyciągnięta na powierzchnię rzeczywistości niż ma to miejsce w tradycyjnych narracjach (czy jest jeszcze w ogóle coś takiego?). Historia uciekającego z domu nastolatka, Kafki Tamury, splata się tu w tajemniczy sposób z wydarzeniami z końca drugiej wojny światowej oraz z losem pewnego autystycznego japońskiego staruszka, pana Nakaty. Są tu oczywiście i inne wątki oraz spora grupa pełnokrwistych (także kocich) osobowości. Wszystkie postaci zanurzone są w zawiesistym sosie czyściukiej współczesnej japońskości, w której każdy jest dobrze wychowany, sympatyczny, pedantyczny i skrupulatny, ale i na swój sposób, depresyjny, melancholijny i boleśnie samotny. Oczywiście każdy oprócz pana Nakaty. Pan Nakata jest idealny.

Z całej masy postaci ta jest moim zdaniem najbardziej godna uwagi i szkoda, że w przeciwieństwie do kilku innych bohaterów, nie doczekała się kolejnych żywotów w innych powieściach Murakamiego. Ten skrzywdzony przez los, bliźnich i tajemnicze kosmiczne siły staruszek, jest prawdziwą, choć dosyć pocieszną, ostoją życiowej mądrości i optymizmu. Idealnie prostoduszny analfabeta, posiadający zdolność rozmawiania z kotami, jest moim prywatnym bohaterem (często muszę sobie przypominać, że tak naprawdę nie istnieje, że wcale go nie spotkałam, a czasem nawet, że wcale nie jest członkiem mojej najbliższej rodziny). Pan Nakata, choć biedny i niepiśmienny, odnalazł szczęście w swoim prostym życiu, którego urok jest niesamowity. Tylko Murakami potrafi sprawić, że opis najbanalniejszych codziennych czynności może być tak głęboki. Najlepsze fragmenty tej książki to te, w których autor opisuje rutynę życia staruszka.

No i jest jeszcze oczywiście jedzenie. Pan Nakata jedzący na murku kulki ryżowe, pan Nakata wciąż wspominający smacznego węgorza, wreszcie pan Nakata wyjaśniający, że przez całe życie dobrze je, dzięki czemu nie ma ani jednej dziury w zębach i nigdy nie był u lekarza. Czysta poezja! Naprawdę polecam!

Kafka nad morzem nie ma moim zdaniem słabych punktów. Spodoba się zarówno nastolatkom nienawidzącym śmiertelnie swoich rodziców, jak i ludziom w średnim wieku, rozczarowanym swoim dotychczasowym życiem. Jest to także idealny prezent dla wszystkich miłośników kotów. Autor świetnie wczuł się w charakter tych niezwykłych stworzeń. Patrząc na zachowanie moich włochatych podopiecznych, jestem przekonana, że mówią do siebie dialogami z Murakamiego. Jeśli nie wymyśliły ich same z siebie (wiadomo, genialne koty myślą podobnie) to z pewnością mogły ich się nauczyć na pamięć ze słuchu. Tak, tak, moja wieloletnia murakamasowa obsesja obejmuje także codzienne głośne odsłuchiwanie empetrójek ze świetnie nagraną Kafką nad morzem. Bardzo udane i bardzo polecam. Sprawdza się także podczas spacerów i biegania.

Opublikowano w Haruki Murakami Książki

8 komentarzy

  1. Dorota Dorota

    Witam :)
    Swoją przygodę z Murakamim zaczęłam właśnie od „Kafki nad morzem”. Odleciałam. A Pan Nakata wręcz ujął mnie za serce. Cóż za ciepła i szczera postać. Przeczytałam prawie wszystkie książki Murakamiego. Teraz kończę 3 tom 1Q84. Zostaną mi jeszcze 2 książki i… koniec. Dramat.
    Mam bzika na punkcie tego japońskiego pisarza. Do tego stopnia, że dzwonek w moim telefonie to „Norwegian Wood.”
    Pozdrawiam

  2. Ola Ola

    Fantastycznie, że inni też się aż tak pasjonują twórczością Murakamiego :) Zawsze miło poznać kolejną fankę:)
    Mam ten sam problem. Za wolno te książki powstają, a w ostatnich latach jak już się coś ukazywało, to zbiory opowiadań, a to nie to samo co duża tłusta powieść. Na szczęście kolejna wielka powieść czeka już na tłumaczenie. Na razie na angielski, więc wprawiam się w czytaniu w tym języku, żeby być gotową na premierę.
    Moim sposobem na radzenie sobie z oczekiwaniem na następne dzieło, jest czytanie w kółko tych, które już wyszły. Sama Kronika ptaka nakręcacza to robota na całe życie, tyle w niej znaczeń. Objawieniem była też dla mnie książka pana Rubina pt. Haruki Murakami i muzyka słów. Dzięki niej zrozumiałam o czym jest Koniec świata :)
    Ostateczne pozostaje też słuchanie audiobooków, czego nigdy nie mam dosyć. Polecam, zwłaszcza podczas biegania :)
    Pozdrawiam serdecznie

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *