Pomiń zawartość →

Jak szybko upływa czas? Cesarski zegarmistrz, Christoph Ransmayr

Jak zwykle w przypadku Serii z Żurawiem otrzymujemy powieść zaskakującą, oryginalną, o której myśli się jeszcze długo po zakończeniu lektury. Rozczarują się nią jedynie ci, którzy liczą na egzotyczną i pełną akcji sensację czy ,,typowo chińskie klimaty”. Owszem, akcja toczy się w XVIII-wiecznych Chinach, ale to bardziej poważny (ale też przystępny) traktat filozoficzny o naturze czasu, a nie romans przygodowy opowiadający np. o miłości Anglika do jednej z cesarskich faworyt, na co się z początku zapowiadało. 

Automata

Głównym bohaterem powieści Ransmayra jest wzorowany na autentycznej postaci zegarmistrz i twórca automatów Alister Cox. Prawdziwy, żyjący w dawnej Anglii Cox miał na imię James i do dzisiaj można podziwiać jego niesamowite twory, do czego podczas lektury serdecznie zachęcam, choćby po to by zdać sobie sprawę z tego, o jak wielkim kunszcie, bogactwie, pomysłowości i dokładności jest tu mowa. Powieściowy Cox to starzejący się i popadający w depresję mistrz, na którego cieniem kładzie się niedawna śmierć małej córeczki i nagłe zamilknięcie ukochanej żony. By jakoś uciec od swych problemów, mężczyzna przyjmuje zaproszenie chińskiego cesarze i wraz z kilkoma towarzyszami wyrusza do Zakazanego Miasta, nie wiedząc nawet jakiego rodzaju czasomierza będzie od niego oczekiwał władca. Na miejscu wszystko okazuje się być zupełnie inne niż Anglicy mogliby przypuszczać. 

Właściwie to podróż statkiem do Chin oraz przeniesienie się dworu cesarskiego do letniej rezydencji, to najbardziej emocjonujące i dynamiczne elementy tej fabuły, a i tak do szczególnie sensacyjnych nie należą. Reszta to wspomnienia Coxa, rozmyślającego nad śmiercią córki i życiem w Anglii, jego pomysły na to jak oddać w postaci zegarów wizję cesarza, a także opisy pracy rzemieślników nad niesamowitymi automatami, czyli relacje z polerowania kół zębatych i pozyskiwania cennych klejnotów i rzadkich metali składających się na te kunsztowne cudeńka. Nic to jednak gdyż refleksje snute prze starego zegarmistrza na podstawie pojedynczych zdań wygłoszonych prze cesarza, tak działają na naszą czytelniczą wyobraźnię, że innych atrakcji nam tu nie potrzeba. 

Trzy odmiany czasu

Podczas pierwszego spotkania z Panem Dziesięciu Tysięcy Lat, jak nazywany jest cesarz, na które Cox musi się długo naczekać, władca objawia swoją skomplikowaną wolę dotyczącą tego, jakiego czasomierza oczekuje od mistrza. Chodzi mianowicie nie o jeden, a o trzy zegary, oddające naturę względności upływu czasu w trzech różnie skrajnych przypadkach. Cox ma stworzyć mechanizmy, który pokarzą jak czas mija dziecku, zakochanym i komuś, kto właśnie umiera i liczy się dla niego każda sekunda. ,,Cesarz chciał, żeby Cox zbudował mu zegary do mierzenia pędzącego, wlokącego się albo zastygłego czasu ludzkiego życia, maszyny, które zależnie od poczucia czasu kogoś zakochanego, dziecka, skazańca i innych, w otchłaniach albo klatkach swojej egzystencji uwięzionych lub też w obłokach swojego szczęścia bujających ludzi wskazywałyby upływ godzin albo dni – zmieniające się tempo czasu”. Brzmi to dość kuriozalnie, ale Cox nawet prze chwilę nie uważa, że to niemożliwe. W końcu jest najlepszy, w tym co robi i niejedno dziwaczne zamówienie już mu się udało w przeszłości zrealizować. 

Tym, co wywarło na mnie największe wrażenie i co zapamiętam z lektury Cesarskiego zegarmistrza najdłużej, są pomysły na to, jak odmierzać czas. Okazuje się, że dla naszego bohatera to nie tylko kwestia kilku wskazówek, kół zębatych, sprężynek czy pokręteł. Upływ czasu mogą według niego odmierzać także zjawiska atmosferyczne i astrologiczne, rozkład materii organicznej, dymy i zapachy, a nawet sama Śmierć w pełni swej grobowej okazałości (koniecznie zwróćcie uwagę na fragmenty dotyczące grobu jego córki). 

Wielu czytelników tej powieści zwraca także uwagę na to, jak ukazuje ona zderzenie Wschodu i Zachodu. Rzeczywiście, dawne Chiny to jakaś niesamowita i śmiertelnie okrutna kraina. W sposób fizyczny okrucieństwo, a wręcz sadyzm władzy, jest widoczne na każdym kroku, na przykład w postaci wyrafinowanych publicznych egzekucji. Gorszy jest jednak terror psychiczny, gdyż poddani cesarza czują na sobie jego wzrok przez cały czas, ciągle muszą też kombinować i poddawać złożonej analizie każde swoje słowo i uczynek, mogące zostać zinterpretowane prze cesarskich szpiegów jako przejaw buntu. Co zadziwiające, przybysze z dalekich wysp nie oceniają chińskiej rzeczywistości zbyt surowo, gdyż wiedzą o tym, o czym my, patrząc z perspektywy czasu często zapominamy, a mianowicie, że dawniej cały świat był okrutny, a dla większości każdy dzień był walką o przetrwanie. Zegarmistrzowi i jego zespołowi wcale nie spieszy się z powrotem do domu, gdzie także bardzo łatwo jest trafić za byle co do więzienia, ludzie umierają z głodu na ulicach, również dokonuje się publicznych egzekucji, a Tamiza jest pełna śmieci i gnijących trupów. 

Na koniec jeszcze muszę podkreślić jak kunsztowne literacko jest to dzieło. Każde zdanie (a jest tu wiele wyjątkowo rozległych, rozbudowanych, proustowskich fraz) skonstruowane jest z wręcz zegarmistrzowską precyzją, a do tego w sposób kryształowo przejrzysty, dzięki czemu finezyjne obrazy od razu trafiają do wyobraźni odbiorcy. Pomijając już temat, sam sposób wypowiedzi jest tak piękny, że można się nim godzinami napawać i ciągle do niego wracać. To idealna książka do spokojnej medytacji, pokazująca bohaterów w szeregu wymownych obrazów: samotny cesarz siedzący na trawie, przepływająca rzeką nieznajoma piękność, pierwsza audiencja w sali tronowej. To wszystko zostaje z nami na długo. Do tego te kunsztownie zdobione, wręcz szalone w formie automaty i zegary, tak dziwne i różne od tego czym dzisiaj odmierzamy godziny i dni. Jednym słowem, Cesarski zegarmistrz skłania do zadumy. 

Opublikowano w Książki

Komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *