Prawdopodobnie narażę się teraz ogromnej masie fanek Toma Hiddlestona i wielbicielom Nocnego Ciecia, ale ten serial zmęczył mnie jak mało który. Naprawdę starałam się nie uprzedzać, nie zniechęcać tym, że gra tu Tom (choć nie rozumiem jego fenomenu zupełnie, chyba mam coś z oczami, bo nie widzę żadnej magii w tym uśmiechu, który tak działa na widzki), ale każdy kolejny odcinek był dla mnie coraz większą męką. Zwyczajnie miałam wrażenie, że oglądam bardzo słabego Bonda, rozciągniętego na wiele boleśnie nudnych godzin. I nie obchodzi mnie, że wszyscy zaprzeczają, bo od pierwszych sekund widać, że ta produkcja jest częścią kampanii, mającej uczynić z Toma H. kolejne wcielenie Agenta 007. Tak jak najlepszy agent Jej Królewskiej Mości, grany przez niego bohater pełni rolę samotnego wojownika w walce z upersonifikowanym w postaci handlarza bronią całym złem tego świata. Tak jak Bond przechadza się też w dobrze skrojonych garniturach i uwodzi piękne kobiety, które mdleją na sam jego widok. Podobny jest też kompletny brak realizmu, zwłaszcza naiwność zbira, który potrafi człowieka prześwietlić, ale już nagrać czy podsłuchać to już nie, nawet gdy ten łasi się na jego kobietę. Oczywiście podobieństw jest tyle, że mogłabym prowadzić tę wyliczankę w nieskończoność, ale napiszę może jeszcze tylko, że mnie osobiście przeszkadzała najbardziej bombastyczna czołówka i irytujący motyw muzyczny (normalnie brakowało wyjącej w tle Tiny Turner czy Adele).
Nocny cieć z Kairu
Jonathan Pine (Tom Hiddleston) jest zasłużonym byłym żołnierzem, który talent do języków i upodobanie do samotności wykorzystuje w pracy jako kierownik nocnej zmiany w kairskim hotelu. Na zewnątrz mamy zamieszki, właśnie trwa arabska wiosna, ale wewnątrz królują luksusy i doskonałe maniery bogatych gości i dyskretnej obsługi. Spokojny żywot Pine’a zostaje zakłócony (jak to zwykle bywa w takich wypadkach) przez piękną i niebezpieczną kobietę. Mieszkająca w najlepszym hotelowym apartamencie Sophie Alekan (Aure Atika) prosi Pine’a o zajęcie się pewnymi dokumentami, a ten czym prędzej wysyła je do Anglii. Nic to, że piękna Sophie jest kochanką największego zbira w okolicy, związanego z wszechpotężnym handlarzem bronią Richardem Onslowem Roperem (Hugh Laurie). Liczy się przede wszystkim służenie ojczyźnie. Nim się orientujemy o co dokładnie chodzi, zamieszki nabierają tempa, Sophie, po krótkiej acz upojnej nocy z nocnym cieciem, wraca do kochanka i zostaje zamordowana, a Pine pozostaje ze złamanym sercem i chęcią zemsty na przyszłość.
Zemsta puka do niego po dość długim czasie, kiedy to drogi jego i Ropera znów się krzyżują. Tym razem Pine pracuje na nocnej zmianie w szwajcarskich górach, ale schemat pozostaje podobny, tzn, znów wysyła Brytyjczykom podwędzone od zbira informacje. Tym razem nie ma dramatu, ale za to zgłasza się do Pine’a niejaka Angela Burr, kierująca specjalną międzynarodową jednostką policji, która od lat poluje na obrzydliwie bogatego, niemal wszechpotężnego i diabolicznie sprytnego Ropera. Nasz manager podejmuje wyzwanie (trochę z chęci zemsty, a trochę z żołnierskiego poczucia obowiązku wobec ojczyzny) i decyduje się na wniknięcie do kręgu najbliższych współpracowników Ropera.
Zapewne, gdy tak o tym piszę, wydaje się, że akcja mknie w serialu jak szalona, ale zapewniam, że tak nie jest. Długo trzeba czekać nim Roper i Pine w ogóle się spotkają, a już obwąchiwaniu przybłędy, który się chce zaprzyjaźnić, prześwietlaniu jego przeszłości, nie ma końca. Gdy Pine w końcu zaprzyjaźnia się z handlarzem, zaczyna pomieszkiwać w jego rezydencji na Majorce, wszystko staje się nagle bardzo przewidywalne i robi się jeszcze nudniej. Jedno spojrzenie na Jed (Elisabeth Debicki), kochankę Ropera, wystarczy by wiedzieć, co też się będzie działo.
Człowiek bez właściwości
Pod wieloma względami ten serial spełnia swoją funkcję, gdyż nawet ja po pewnym czasie zaczęłam wierzyć, że Tom H. byłby idealnym Bondem. Nocny cieć jest tak bezosobową, plastikową postacią, bez wyraźnych cech psychicznych, bez przeszłości, że spokojnie mógłby na kilka lat objąć schedę po Brosnanie i Craigu. Jednym słowem, przymiarka się udała, choć ja bym na takiego Bonda do kina nie poszła.
Gdybyż chociaż Laurie, z którym fani wiązali takie nadzieje, lepiej się spisał, ale też nie bardzo. Nasz ulubiony zgredek nadal przypomina dr. House’a, wciąż gra najcwańszego liska w okolicy, z tych co to niemal Bozi dorównują. Już bardziej podobał mi się w Veep, gdzie gra rozsądnego, budzącego zaufanie i sympatię faceta, zrównoważonego i normalnego, który jako jedyny nadaje się na prezydenta. Bardzo nie podobały mi się wspólne sceny Hiddlestona i Laurie’go, w których ich bohaterowie rozmawiają cały czas o tym samym, Pine głupawo się uśmiecha, a Roper robi tę samą diaboliczną minę. No ileż można?!
Przestałabym oglądać Nocnego ciecia już po pierwszym czy drugim odcinku, gdyby nie dość interesujące (choć też bez szaleństw) postaci kobiece. Olivia Coleman w roli nieustraszonej policjantki, nawet w zaawansowanej ciąży stawiającej czoła Szatanowi, jest naprawdę przekonująca. Za to Elisabeth Debicki to prawdziwe zjawisko estetyczne i nawet nie wiem jak z jej warsztatem aktorski, gdyż jej uroda wszystko tu zaćmiewa. W rewelacyjnej fryzurze i stylowych ubraniach jest blond wcieleniem Audrey Hepburn. Choć w tym morzu nudy to niewielka pociecha, jednak lepsze to niż nic.
Podsumowując, The Night Manager to seria, która może się spodobać głównie widzom, którzy kochają Bonda, Toma H. i produkcje na bogato, oraz którym nie przeszkadza brytyjska flegma.
Serial powstał na podstawie książki Johna le Carré pt. Nocny recepcjonista.
Komentarze