Złota maska jest drugą częścią przygód Heńka ze Śmierci frajerom. Akcja rozpoczyna się tam, gdzie pożegnaliśmy pana Wcisłę, który teraz dochodzi do siebie po bójce i strzelaninie w finale pierwszego tomu. Jeśli jednak liczycie na dokładnie taką samą historię, to się pozytywnie rozczarujecie, gdyż jest znacznie lepiej i więcej, tzn. lepszy styl, lepiej poprowadzone równoległe wątki i ogólnie lepsza robota pisarska (choć po pierwszym tomie wydawać się mogło, że autor już bardziej nie może się przykładać) oraz więcej postaci, więcej miast i obowiązujących w nich gwar, no i więcej egzotyki. A co zostało takie samo? Oczywiście bezbłędne ucho Grzegorza Kalinowskiego, tropiącego wszelkie językowe niuanse, pozwalające na wiarygodne odtworzenie minionej epoki, fachowo opisane tło polityczne i obyczajowe (wręcz obsesyjna dokładność opisów) oraz ogromne pokłady warszawskiego poczucia humoru, którym epatują chłopaki z ferajny. Zapewne nie powinnam tego pisać, ale Tata Tasiemka i jego wesoła kompanija, tak ładnie rymują, że dziś spokojnie zrobiliby karierę w hip hopie.
Już nie sam Heniek
Choć bardzo lubię głównego bohatera Śmierci frajerom, szczególnie za jego zaradność i optymizm, to jednak z ciekawością śledziłam proces zachodzący w drugiej części, podczas którego ustępował on nieco miejsca innym ciekawym postaciom. Równolegle z jego wątkiem, prowadzone są losy Juliusza Beniowskiego, działającego w wywiadzie, oraz policjanta Karola Denhela, rywala Heńka w walce o względy pięknej panienki Lodzi. Każdemu z tych przedsiębiorczym mężczyzn autor poświęca niemal tyle samo miejsca, choć oczywiście Heniek wysuwa się częściej na pierwszy plan. To oczami tych młodych kawalerów, mających udział w zupełnie różnych, a jednak tak samo ważnych strefach życia przedwojennej Warszawy, obserwujemy ważne i bardzo dramatyczne wydarzenia polityczne, takie jak przewrót majowy. Śledząc ich ścieżki (powoli splatające się w jedną, pomysłową mozaikę wątków) uczestniczymy też w życiu kulturalnym i towarzyskim stolicy. Denhel, Beniowski i Henryk, który postanowił chwilowo zerwać z nielegalnymi przekrętami, zabierają nas ze sobą do kina i teatru, na wyścigi konne i mecze futbolowe, a także do najlepszych restauracji i najbarwniejszych nocnych lokali (tutaj nic się nie zmieniło, alkohol, podobnie jak w pierwszej części, leje się strumieniami). Jeśli jeszcze za mało atrakcji, to spieszę donieść, że odwiedzamy też seans spirytystyczny wraz z Emilią Nowicką, jedziemy do Zakopanego i Poznania z Heńkiem, a z zazdrosnym Karolem do Gdyni. Dzięki takiej różnorodności naprawdę czytelnik może mieć wrażenie, że to jego świat, że ogląda na własne oczy przepych salonów i straszliwą nędzę dzielnic biedy (podobnych do współczesnych faweli).
Dogłębna lekcja historii
O talencie dydaktycznym autora pisałam już poprzednio. Drugim tomem Grzegorz Kalinowski tylko potwierdza swój dar do czytelnego wyjaśniania zawiłości historycznych i uważam, że każdy, kto ma niewielkie pojęcie o tym, jak wyglądała przedwojenna Polska, może spokojnie zacząć naukę od tych powieści. Jeśli komuś wydaje się, że dwudziestolecie międzywojenne to był spokojny czas, w którym krakowskimi i warszawskimi ulicami przechadzali się sami poeci, piszący szczególnie natchnione wiosenne wiersze, a główną rozrywką mieszkańców miast było kulturalne przesiadywanie w kawiarniach z bohemą artystyczną lub odwiedzanie stylowych kabaretów, to możne się bardzo zdziwić czytając tę łotrzykowską opowieść o księciu kasiarzy. Są tu naprawdę poważne, wręcz mroczne i pełne napięcia momenty, aż proszące się o sfilmowanie. Naprawdę mam nadzieję, że na podstawie Śmierci frajerom i Złotej maski powstanie znakomity serial, który przebije popularnością Czas honoru. Przydałoby się choćby po to, by młodzież nie myślała, że wywiad i konspirację mieliśmy tylko w czasie drugiej wojny światowej lub by gimbaza poznała genezę współczesnych ugrupowań politycznych. Nawet dorośli i wykształceni humanistycznie ludzie mogą z tych opowieści wiele wynieść, czego sama jestem najlepszym przykładem.
Zachęcam do przeczytania Złotej maski również ze względu na jej ciekawą, zróżnicowaną formę. Wydarzenia prezentowane są tu z wielu punktów widzenia, a za szczególnie udane uważam wprowadzenia do rozdziałów w postaci wpisów z pamiętników Lodzi (ukochanej Heńka) i Stefy (jego małej siostry). To naprawdę ożywia narrację. Jako polonistce (co prawda byłej i specjalnej troski, ale jednak) spodobało mi się to, że tu także pojawił się Witkacy i całe zakopiańskie środowisko, opisane z uwzględnieniem niezwykłej atmosfery, jaką miała w tamtym czasie stolica Tatr. Natomiast jako wielbicielka japońskiej kultury, z radością czytałam o panu Murakamim, znakomitym muzyku i taterniku, lubiącym koncertować na łonie natury i strzegącym wielkiej tajemnicy. W tym morzu atrakcji i informacji oczywiście nie tracimy z oczu tytułowej złotej maski, inkaskiego symbolu władzy, który dziwnym zbiegiem okoliczności będzie miał decydujące znaczenie w finale tej pasjonującej opowieści, o czym sami zapewne chętnie poczytacie.
Komentarze