Pomiń zawartość →

Tag: Tom Hiddleston

The Night Manager

Prawdopodobnie narażę się teraz ogromnej masie fanek Toma Hiddlestona i wielbicielom Nocnego Ciecia, ale ten serial zmęczył mnie jak mało który. Naprawdę starałam się nie uprzedzać, nie zniechęcać tym, że gra tu Tom (choć nie rozumiem jego fenomenu zupełnie, chyba mam coś z oczami, bo nie widzę żadnej magii w tym uśmiechu, który tak działa na widzki), ale każdy kolejny odcinek był dla mnie coraz większą męką. Zwyczajnie miałam wrażenie, że oglądam bardzo słabego Bonda, rozciągniętego na wiele boleśnie nudnych godzin. I nie obchodzi mnie, że wszyscy zaprzeczają, bo od pierwszych sekund widać, że ta produkcja jest częścią kampanii, mającej uczynić z Toma H. kolejne wcielenie Agenta 007. Tak jak najlepszy agent Jej Królewskiej Mości, grany przez niego bohater pełni rolę samotnego wojownika w walce z upersonifikowanym w postaci handlarza bronią całym złem tego świata. Tak jak Bond przechadza się też w dobrze skrojonych garniturach i uwodzi piękne kobiety, które mdleją na sam jego widok. Podobny jest też kompletny brak realizmu, zwłaszcza naiwność zbira, który potrafi człowieka prześwietlić, ale już nagrać czy podsłuchać to już nie, nawet gdy ten łasi się na jego kobietę. Oczywiście podobieństw jest tyle, że mogłabym prowadzić tę wyliczankę w nieskończoność, ale napiszę może jeszcze tylko, że mnie osobiście przeszkadzała najbardziej bombastyczna czołówka i irytujący motyw muzyczny (normalnie brakowało wyjącej w tle Tiny Turner czy Adele).

Skomentuj

Crimson Peak. Wzgórze krwi

Wzgórze krwi to z jednej strony prawdziwa uczta wizualna, ze scenografią i kostiumami dopracowanymi do perfekcji. Wspaniała jest także aktorska obsada, robiąca co może, by ożywić nieco drętwe dialogi. Z drugiej jednak strony fabuła nie zachwyca innowacyjnością. Osoby nie przyzwyczajone do dość typowych schematów romansów gotyckich, nie zaczytujące się w dziewiętnastowiecznej literaturze, mogą być tym filmem zwyczajnie znudzone. Mnie się bardzo podobał ten mroczny prawie horror, ale muszę przyznać, że wciąż musiałam sobie przypominać, że za brak oryginalności odpowiada konwencja, jaką wybrał del Toro. No i raczej, mimo całego piękna absolutnie wszystkich ujęć, drugi raz bym na to do kina nie poszła.

Skomentuj

Tylko kochankowie przeżyją (Only Lovers Left Alive)

Szok, niedowierzanie, rozczarowanie. Od seansu tego filmu kołacze się w mojej głowie tylko jedno pytanie: Czy można było uniknąć tej psychicznej masakry, której poddałam się przecież dobrowolnie, a nawet z wielka ochotą? Niestety muszę stwierdzić, że tak. Nieopacznie wypchałam jakoś z pamięci męki jakie przeżywałam oglądając poprzedni film Jima Jarmuscha, czyli The Limits of Control. Pamiętacie to jeszcze? Tak, to ten o czarnoskórym panu zamawiającym po dwie kawy w osobnych filiżankach, któremu różni dziwni ludzie przynoszą zakodowane wiadomości w pudełkach po zapałkach. Wiem, że trudno to sobie wyobrazić, ale Tylko kochankowie przeżyją jest jeszcze gorszy. Dwa słowa, które najlepiej oddają to co oglądamy na ekranie, to pretensjonalna kupa.

2 komentarze