Pomiń zawartość →

Tag: Antonio de la Torre

The Night Manager

Prawdopodobnie narażę się teraz ogromnej masie fanek Toma Hiddlestona i wielbicielom Nocnego Ciecia, ale ten serial zmęczył mnie jak mało który. Naprawdę starałam się nie uprzedzać, nie zniechęcać tym, że gra tu Tom (choć nie rozumiem jego fenomenu zupełnie, chyba mam coś z oczami, bo nie widzę żadnej magii w tym uśmiechu, który tak działa na widzki), ale każdy kolejny odcinek był dla mnie coraz większą męką. Zwyczajnie miałam wrażenie, że oglądam bardzo słabego Bonda, rozciągniętego na wiele boleśnie nudnych godzin. I nie obchodzi mnie, że wszyscy zaprzeczają, bo od pierwszych sekund widać, że ta produkcja jest częścią kampanii, mającej uczynić z Toma H. kolejne wcielenie Agenta 007. Tak jak najlepszy agent Jej Królewskiej Mości, grany przez niego bohater pełni rolę samotnego wojownika w walce z upersonifikowanym w postaci handlarza bronią całym złem tego świata. Tak jak Bond przechadza się też w dobrze skrojonych garniturach i uwodzi piękne kobiety, które mdleją na sam jego widok. Podobny jest też kompletny brak realizmu, zwłaszcza naiwność zbira, który potrafi człowieka prześwietlić, ale już nagrać czy podsłuchać to już nie, nawet gdy ten łasi się na jego kobietę. Oczywiście podobieństw jest tyle, że mogłabym prowadzić tę wyliczankę w nieskończoność, ale napiszę może jeszcze tylko, że mnie osobiście przeszkadzała najbardziej bombastyczna czołówka i irytujący motyw muzyczny (normalnie brakowało wyjącej w tle Tiny Turner czy Adele).

Skomentuj

Caníbal

Ta francusko- hiszpańsko-rosyjsko-rumuńska produkcja może bardzo rozczarować, ale tylko widzów, którzy sugerując się tytułem, spodziewają się widowiska w stylu Milczenia owiec lub też serialowego Hannibala. Właściwie, to poza zamiłowaniem do wysokobiałkowej diety, tytułowy kanibal, czyli mieszkający w Grenadzie Carlos (Antonio de la Torre) jest dokładnym przeciwieństwem elokwentnego amerykańskiego psychiatry. Carlos jest totalnym samotnikiem, szczególnie stroniącym od damskiego towarzystwa, który sztukę milczenia doprowadził do perfekcji. Nie spodziewajcie się po tym filmie błyskotliwych dialogów, czy dogłębnej autoanalizy psychologicznej. Tego co najważniejsze nikt wam tu nie poda na talerzu, bo to wszak kino artystyczne, wyrafinowane i raczej dla myślących, wyrobionych widzów (istnieje zatem spora szansa na to, że nie wszystko do mnie dotarło).

Skomentuj