No i mamy wreszcie z utęsknieniem wyczekiwany początek czwartego sezonu Gry o tron. Już od pierwszego odcinka twórcy bardzo wyraźnie przypomnieli mi, za co tak nie lubię formuły tej produkcji, co mnie niemożebnie wkurza, a jednocześnie co mnie fascynuje i sprawia, że jestem pewna iż obejrzę kolejne odcinki i sezony, a nawet film kinowy, jeśli nie daj Boże taki powstanie. Jednym słowem Gra o tron to serial, który fascynuje i przyciąga głównie olbrzymimi finansowymi nakładami i dość powierzchowną baśniowo-średniowieczną wizją. Jest jak kolorowa baśń dla dorosłych, z nieprzyzwoitą wręcz ilością seksu i przemocy. To produkcja którą kocham nienawidzić, o której wiem, że nie wypada powiedzieć nic złego ponieważ każdy, ale to absolutnie KAŻDY musi uwielbiać Grę o tron. Zbliżenia na piersi, smoki oraz smutny karzeł odciągają przecież bardzo skutecznie uwagę widzów od tego, że serial jest z sezonu na sezon coraz słabszy, a książka, na motywach której go nakręcono, to też żadne arcydzieło (z wielkim bólem zmęczyłam pierwszy tom, ale co się naziewałam…).
Czasem rozwlekanie wątków denerwuje mnie tak bardzo, że obiecuję sobie, że już nigdy nie spojrzę na krainę Siedmiu Królestw. Potem jednak przypominam sobie po co warto patrzeć. Muszę zobaczyć przecież jak smoki zawisną nad złotą Królewską Przystanią, no i liczę na zemstę pogardzanego przez wszystkich genialnego karła. Oj lepiej, żeby finał całego tego galimatiasu okazał się wart frustracji jaką odczuwam, gdy oni tak idą.
Właśnie, niby to zima nadchodzi, ale tak naprawdę to oni wszyscy skądś i dokądś nadchodzą. Od tych ciągłych wędrówek w głowie się kręci. No nie udawajcie, że was to nie wkurza. Rozumiem, że to fantasy i że bez wędrówki nie ma przygody, no ale tego już momentami chyba za wiele. Przystanki większości postaci powinny być przynajmniej na tyle długie, byśmy nie musieli się zastanawiać gdzie jesteśmy i o co znowu chodzi. No i ta przeklęta wielość wątków. Jak jest za dużo historii, to żadna nie jest opowiedziana w przyzwoity sposób. W dodatku z każdym sezonem ich przybywa, tak że czasem jeden odcinek jest za krótki na to, by pokazać choćby na krótko każdego z głównych bohaterów. W wyniku tego przedobrzenia czasem po prostu nie wiadomo na co patrzymy, albo „kim w ogóle jest ten dzieciak w kolczudze wymachujący mieczem?”.
Poza tym super, poza tym ekstra. Nie ma wiosny bez Gry o tron. Ciekawe z czym będzie nam się kojarzył kwiecień, jak już zakończą produkcję tego epickiego serialowego arcydzieła?
[…] nie robił), za to jest zaskakujący, pełen przygód, a w dodatku wciągający i drapieżny niczym Gra o Tron, od której różni się przede wszystkim tym, że ma rozsądną liczbę postaci o dopracowanych […]
[…] emocji i napięcia. Może wyglądałoby to inaczej, gdyby zamiast każdemu z bohaterów, jak w Grze o tron, nie poświęcano wycinka każdego odcinka rozmieniając historię na drobne, tylko dano by im po […]
[…] nie sprawiła się tak dobrze, a raczej sprawiła mi zawód. Emilia Clarke (czyli Matka Smoków z Gry o tron) prezentuje przez cały film swoją jedyną minę, pełen determinacji i zawziętości groźny […]
[…] Ale nie to przyciągnęło mnie do Multikina. Nie był to też udział Emilii Clarke, gwiazdy Gry o Tron. Największą zachętą okazała się opinia, którą wyczytałam na jednym z zagranicznych blogów […]
[…] tu żadną pierwszoplanową gwiazdą. Jego rola jest epizodyczna, podobnie jak koleżanki z planu Gry o tron (bardzo dobra Carice van Houten), ale oboje bardzo dobrze wywiązują się z powierzonego zadania. […]