Pomiń zawartość →

Agatha Christie, I nie było już nikogo

Są dwa aspekty tego, że przed obejrzeniem znakomitego miniserialu BBC z ostatniego roku nie znałam literackiego oryginału. Z jednej strony to oczywiście nie świadczy o mnie najlepiej, że pomimo filologicznego wykształcenia nie przeczytałam jednej z najważniejszych fabuł dwudziestego wieku, a także nie obejrzałam jej niezliczonych filmowych adaptacji, które z pewnością wiele by wniosły do mojej erudycji i pozwoliły już lata temu inaczej spojrzeć na współczesne kryminały (będące w sporej części wykorzystaniem schematu zaproponowanego przez Christie). Z drugiej jednak strony, nie miałabym aż tak dobrej zabawy i wielkiej niespodzianki na koniec (choć jako widzka Gry o Tron powinnam od początku wiedzieć, kto zabił). Trzeba też przyznać, że mogłam, jak na pierwszy raz, znacznie gorzej trafić, gdyż nowa adaptacja jest po prostu rewelacyjna. Jeśli jeszcze nie widzieliście, obejrzyjcie jak najszybciej. Po seansie już nie będzie wyjścia i trzeba będzie przeczytać literacki pierwowzór.

Murzynkowie, Indianie i żołnierze

Zacznę może od kryminału autorstwa Christie, a w dalszej kolejności opisze swoje wrażenia po serialu. Otóż zdziwiłam się bardzo, że choć tekst liczy sobie tak wiele dekad, jest taki nowoczesny. Fabuła sprawia wrażenie pisanej pod duży ekran, jakby wystarczyło zaledwie kilka poprawek i mielibyśmy w ręku gotowy scenariusz filmowy. Spodziewałam się jakiejś rozwlekłej, przykurzonej ramotki, a dostałam narrację dynamiczną, konkretną i bardzo plastyczną, z całą masą wyrazistych charakterów. Z początku nieco denerwowała mnie fragmentaryczność tekstu, ale szybko dostrzegłam podobieństwo tych dłuższych i krótszych urywków do pojedynczych ujęć filmowych. W dodatku cóż to jest za precyzyjny język! Wystarczy kilka słów, a od razu możemy sobie wyobrazić postać i wydaje nam się, że wiemy z kim mamy do czynienia, choć oczywiście do samego finału nie możemy mieć pewności.

And Then There Were None

Fabuła rozpoczyna się od tego, że ośmioro zupełnie sobie obcych ludzi zostaje zaproszonych (podstępem zwabionych) na małą wyspę u wybrzeży Devonu, zwaną Wyspą Murzynków, skąd też wziął się pierwotny tytuł utworu, gdyż dodatkowo, po przybyciu na wyspę, każdy z gości zastaje w pokoju popularną wyliczankę o Murzynkach, mającą, podobnie jak miejsce, w którym się znaleźli, ogromny wpływ na to, co ich spotka. Pod wpływem specyficznie pojęte poprawności, z biegiem lat zmieniano tytuł, zastępując Murzyniątka Indianami i żołnierzykami, aż postawiono na neutralne I nie było już nikogo.

Wśród przybyłych są osoby o różnej przeszłości i statusie społecznym, różniące się wiekiem i płcią, i z pozoru nic ich ze sobą nie łączy. Sprawa nieco się wyjaśnia już podczas kolacji pierwszego wieczoru, gdy wszyscy czekają na tajemniczego gospodarza. Zamiast niego jest tylko dwoje służących. Jedno z nich odtwarza nagranie, będące aktem oskarżenia, skierowanym do całej dziesiątki. Okazuje się, że zarówno służba, jak i generał, nauczycielka, najemnik, sędzia, były policjant i lekarz, są posądzani o morderstwo dokonane w przeszłości. Nim zdążą oni na dobre wyprzeć się zarzutów, zaczynają ginąć jak muchy. Zaczyna się od otrucia nieuważnego kierowcy Marstona, a potem mamy już serię tajemniczych zbrodni. Jedni giną we śnie, inni brutalnie ugodzeni siekierą, jeszcze inni od strzału z rewolweru. Pozostałych przy życiu (a jest ich z godziny na godzinę coraz mniej) ogarnia coraz większa rozpacz, szczególnie, że wszyscy zdają sobie sprawę, iż mordercą musi być jedno z nich, gdyż pogoda nie pozwala na dostanie się lub wydostanie z małej wyspy.

Pomysłowość mordercy nie zna tu granic, a my od razu myślimy o tych wszystkich powieściach i filmach, których zabójcza intryga rozgrywa się na ograniczonej przestrzeni. W sumie to szpital psychiatryczny, opuszczony stary dom, a nawet muzeum (jak w Głowie Niobe Marty Guzowskiej) nie różnią się aż tak bardzo od bezludnej wyspy.

Filmowo, stylowo, z klasą

Serial nie jest w stu procentach wierny oryginałowi, ale doskonale oddaje jego klimat. Niektórzy giną w nieco inny sposób, szczegóły rozmów nieco się różnią, a każdy kadr zdaje się być podkręcony dodatkową porcją emocji (od zmysłowości, poprzez frustrację, aż po gniew), znacznie mocniejszą niż w powieści. Bardzo spodobało mi się to, że wyeksponowano szczególnie wątek Very Claythorne (Maeve Dermody), której tajemnice poznajemy stopniowo, dzięki czemu napięcie dodatkowo wzrasta (choć i tak za sprawą morderstw go tu nie brakuje).

Nie mam też dość słów by pochwalić znakomity casting do tej produkcji. Każdy z aktorów doskonale oddaje charakter swej postaci (Aidan Turner jako szczwany i okrutny Lombard, piękny jak młody bóg Douglas Booth jako Marston, czy śliski i podejrzany Blore w wykonaniu Burna Gormana), ale najlepiej spisuje się Anna Maxwell Martin w roli kucharki Ethel Rogers. Jej posępna twarz, ciemne okulary i strój, nadają produkcji posmaku gotyckiego horroru, a scena, w której wraz z filmowym mężem stoją na wzgórzu, należy do najdziwniejszych i najładniejszych w całym serialu. Aż szkoda, że nie możemy patrzeć na tę postać do samego końca.

Także pod względem estetycznym (kostiumy, zdjęcia, scenografia) I nie było już nikogo to najwyższa półka, ale do tego BBC już nas przyzwyczaiło. Nie pozostaje mi już nic innego, jak tylko zachęcić was do czytania i oglądania, a mnie samej zasiąść do całej reszty adaptacji Dziesięciu małych Murzynków (tak, żeby mieć porównanie).

Opublikowano w Książki Seriale

Komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *