Pomiń zawartość →

Banished

Zacznę dziś może od tego, że muszę przestać oglądać Banished, bo spać przez ten serial nie mogę. Czy zdarza wam się czasem też tak, że jakaś opowieść was wciągnie do tego stopnia, że zaczynacie nieświadomie obgryzać paznokcie, tupać nogami, a co najgorsze, myśleć o postaciach filmowych czy książkowych jakby były prawdziwymi ludźmi? Właśnie takie coś mnie dopadło przy tej produkcji i to jest straszne. Ta fabuła, choć niezbyt skomplikowana czy oryginalna (taka rozciągnięta wersja Mary Bryant) jest tak sugestywna i tak szarpie nerwy, że ciągle martwię się o ulubionych bohaterów, czy nic im się w tym australijskim buszu nie stanie lub czy żołnierze wszystkich nie powieszą w kolejnym odcinku. Szczególnie z tym wieszaniem jest ciężka sprawa, gdyż ta kara wisi wciąż na zmianę to nad jednym, to nad drugim głównym bohaterem i obawiam się, że w końcu się któryś doigra (i jak ja to zniosę?). Najgorsze w tym, że Banished to tak wciągający serial, jest to, że mogę naprawdę źle znieść rozstanie na koniec sezonu. Oto największy dylemat serialożercy! Przestać oglądać teraz czy smucić się potem?

Życie na opak w Nowej Południowej Walii

Serial opowiada o osiemnastowiecznej australijskiej kolonii karnej, do której, pod liczną eskorta żołnierzy, byli transportowani przestępcy z całej Wielkiej Brytanii. Rzecz miała się tak, że skazańcy często mieli do wyboru albo stryczek, albo wypłynięcie do kolonii, a wybór wcale nie był oczywisty. Dzika Australia była postrzegana przez Brytyjczyków jako prawdziwe piekło na ziemi, pełne krwiożerczych tubylców, nieprzewidywalnych żywiołów, trujących roślin i groźnych zwierząt. Banished jest o grupie desperatów, którzy wbrew wszystkiemu, próbują ułożyć sobie tutaj życie.

Przyglądamy się dwóm grupom postaci. Pierwsza to oczywiście skazańcy, wśród których na pierwszy plan wysuwa się trójka najlepszych przyjaciół: niepokorna i piękna Elizabeth Quinn (MyAnna Burin), jej ukochany Tommy Barrett (Julian Rhind-Tutt; taki Jamie Fraser dla ubogich) i ich serdeczny przyjaciel, poczciwy James Freeman (Russell Tovey). Po nieco nudnym pierwszym odcinku, intryga zawiązuje się na dobre w feralnym momencie, gdy Freeman postanawia postawić się kowalowi, który zamierza zabrać jedzenie bezbronnej kobiece. A że z kowala kawał chłopa, to w końcu Freemanowi dostaje się najbardziej. Nie jest co prawda bity, ale za to skutecznie zagładzany. Wredny Marston (Rory McCann) co rano zabiera mu dzienną porcję jedzenia, a pilnujący ich żołnierze nie zamierzają nic z tym zrobić i spokojnie patrzą na chodzącego jeszcze trupa Freemana. Cóż, w kolonii karnej kowal jest tylko jeden, co czyni go bezcennym dla wspólnoty, a przy tym zupełnie bezkarnym. Biedny głodujący więzień nie ma wyjścia, albo zabije, albo zginie z głodu. Problem polega tylko na tym jak zabić i nie zostać złapanym (a potem powieszonym)? No, ale od czego są przyjaciele. Sprawa kowala ma swoje dalsze konsekwencje w następnych, bardzo emocjonujących odcinkach.

Druga grupa przybyłych do Nowej Południowej Walii jest równie ciekawa. Są to ludzie wolni, będący tam z własnej woli, przede wszystkim żołnierze, ale także szlachetny i mądry niczym Salomon gubernator Arthur Phillip (David Wenham), jego służba i urzędnicy oraz pastorostwo Johnson, dbające o wysokie standardy moralne w kolonii karnej. W tej grupie również wiele się dzieje: śliczny i smagły niczym Lorenzo Lamas major Ross (Joseph Millson) zaleca się do kobiety swojego kaprala, gubernator robi maślane oczy do swej gospodyni, oczywiście tylko wtedy gdy nie próbuje wymyślić jakiegoś sposobu by znów nie powiesić Barretta lub Freemana, a pastorostwo starają się o poczęcie kolejnego potomka, choć już czwórka maluchów im zmarła, a pastorowa rozmawia z nimi w zaświatach. To tak w skrócie, ale już chyba rozumiecie, że jest barwnie i ciekawie.

Banished-1

To jest inny świat

Niewola w jakiej przebywają serialowi skazańcy jest dość nietypowa jak na filmowe standardy penitencjarne. Więźniowie mają sporo swobody, nie chodzą w łańcuchach, nie są pilnowani w nocy, mogą zawierać małżeństwa. Sprawa się wyjaśnia gdy się okazuje, że nie broją bo nie warto, gdyż za każde najmniejsze przewinienie grozi powieszenie (naprawdę mają lekką obsesję na tym punkcie). W dodatku kurczące się racje żywnościowe są pilnowane i skrupulatnie wydzielane, a dookoła tylko dziki busz, zatem nie ma gdzie uciec ani jak zachomikować trochę zapasów. Brak pożywienia sprawia, że z każdym odcinkiem jesteśmy bliżej nieuchronnego buntu, jak nie głodnych żołnierzy, to jeszcze bardziej głodnych więźniów. Ale to nie przeszkadza nikomu w rozpuście, grze w karty czy piciu rumu.

Przyznam, że obserwowanie tego, jak ci wszyscy ludzie marnieją z głodu i strachu jest frustrujące. Czemu nie zrobią tego co skazani w Mary Bryant i nie zaczną łowić ryb czy jakoś skuteczniej polować? No i czy tak ciężko byłoby złapać jednego tubylca i zmusić go do pokazania jakie rośliny są jadalne i ogólnie jak sobie w dżungli poradzić? Ten paradoksalny obłęd tropików jest bez sensu. Gromada zdrowych i silnych Brytyjczyków siedzi na jednym z najżyźniejszych kawałków ziemi na świecie i nikt z nich nie może wykombinować jak tu by przestać umierać z głodu. To nie najlepiej świadczy o ich inteligencji.

Banished to także galeria niezwykle ciekawych postaci. Wielu z tych ludzi bardzo lubię, kilku nie znoszę, ale nikt nie pozostaje dla mnie obojętny. Oczywiście najwięcej sympatii wzbudza pechowy Freeman, z tą swoją kwadratową łepetyną i naprawdę wzruszającym wyrazem głodnych oczu. Naprawdę można uwierzyć w tę desperację, dzięki której udaje mu się wyżyć z odcinka na odcinek. Lubię też pastorową Mary Jahnson, graną przez fascynująco brzydką (niczym młoda Glenn Close) Genevieve O’Reilly. Ta postać przybliża nas do losu osiemnasto i dziewiętnastowiecznych kobiet, często tracących dzieci w ciąży lub podczas dramatycznie ciężkich porodów. Po stracie czwórki noworodków pewnie sama też bym rozmawiała z duchami, więc się jej nie dziwię. Zadziwiająco złożony jest też major Ross, który pewnie nieraz nas jeszcze zaskoczy swym przewrotnym charakterem. Muszę się jednak przyznać, że nie pałam szczególną sympatią do gubernatora, który z mowy i prezencji przypomina Papę Smerfa. A już pastora Johnsona nie trawię zupełnie. Mam nadzieję, ze ten skwaszony korniszon zostanie w finale sezonu śmiertelnie ukąszony przez jakiegoś wielkiego węża lub wściekłego koalę. Takie to emocje wywołuje we mnie Banished. Nic dziwnego w sumie, że nie mogę potem zasnąć.

Banished-2

Opublikowano w Seriale

Komentarz

  1. masze masze

    Również przez ten serial nie mogłam spać…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *