Pomiń zawartość →

Tag: Netflix

Powrót do młodości, czyli o żerowaniu na nostalgii widzów

Choć termin „żerowanie” może się źle kojarzyć, ja osobiście nie mam nic przeciwko temu by kino i telewizja zajmowały się intensywniej dekadami, na które przypadało moje dzieciństwo. Mam świadomość, że pokolenie moich rówieśników, trzydziestokilkulatów, chętnie płaci za możliwość przeniesienia się choćby na chwilę do czasów, gdy wszystko wydawało się prostsze i normalniejsze, a opowiadane na ekranie historie miały jasną, czarno-białą wymowę. Zresztą, kto nie idealizuje swojego dzieciństwa, komu nie wydaje się, że był wtedy najszczęśliwszy? Czasem tylko dziwi mnie to, że młodszym widzom, którzy nie mogą tamtych czasów pamiętać, produkcje bazujące na nostalgii wydają się jeszcze ciekawsze niż nam. Czy oni naprawdę nie widzą, jakie te czasy, nawet schematycznie przedstawione w telewizji, były siermiężne i kiczowate wizualnie? A może właśnie przez ten plastik i szaroburą kolorystykę rzeczy wydają się dzieciakom prawdziwsze i stąd, zupełnie niezrozumiały dla mnie, sukces serialu Stranger Things.

2 komentarze

The Get Down

To jest absolutnie fantastyczne widowisko i zachęcam każdego do jego natychmiastowego obejrzenia. Nie ważne czy lubicie hip-hop, czy wiecie cokolwiek o najnowszej historii USA i czy bawią was nastoletnie przebieranki. Zapewniam, że jeśli macie odrobinę artystycznego wyczucia, pokochacie ten serial i tak jak ja będziecie ubolewać nad tym, że Netflix wypuścił na razie tylko sześć (na szczęście dość długich) odcinków. Sama nie jestem umuzykalniona, a już hip-hop nie mógłby mnie obchodzić mniej, jednak gdy przysiadłam z bratem do pierwszego odcinka, urzekło mnie wprost to, co zobaczyłam. Pomyślałam od razu, że to już nawet nie jest serial, a potężne widowisko, które w magiczny sposób łączy muzyczną komedię z szekspirowskim dramatyzmem. Jest muzyka, przemoc, przyjaźń, polityka, miłość i seks, ale przede wszystkim każdy kadr pulsuje świeżą energią młodości. Wszystko stało się jasne, gdy na koniec pilota zobaczyłam, że odcinek wyreżyserował Baz Luhrmann. Jeśli lubicie jego Romea i Julię, pokochacie The Get Down.

Skomentuj

Dwa nowe film z Ellen Page (Tallulah i Into the Forest)

Ellen Page była jedną z moich ulubionych aktorek. Bardzo podobała mi się w Juno, intrygowała w Hard Candy, ale gdy zobaczyłam Amerykańską zbrodnię, zamarłam z przerażenia i nie byłam w stanie długo na nią patrzeć. Jestem pewna, że każdy, kto widział ten przejmujący film, doskonale mnie zrozumie. Ostatnio jednak postanowiłam się przełamać, bo podobno przez niechęć do tej znakomitej aktorki, omija mnie kilka dobrych, niszowych filmów. No i tak zafundowałam sobie weekend z Ellen Page, w sobotę Tallulah, a w niedzielę Into the Forest. Nie będę się o nich jakoś długo rozpisywać, gdyż w obu przypadkach jest to kino dość dziwne i bazujące na zaskoczeniu, ale pomyślałam, że warto wam dać znać, że w ogóle coś takiego jest do obejrzenia.

Skomentuj

Stranger Things

Od tygodnia zewsząd spływają same zachwyty na temat tego serialu, a ja mam wrażenie, że chyba oglądałam coś zupełnie innego niż pozostali. Że niby to jest najlepszy serial zrobiony przez Netflix? Że niby historia jest magiczna i urzekająca, bo przenosi nas w czasy dzieciństwa? No wolne żarty! To, że znowu postanowiono nakręcić serial, który będzie zarabiającym krocie pewniakiem, bazującym na naszej nostalgii za latami 80., które stają się najmodniejszą obecnie dekadą, nie znaczy wcale, że mamy do czynienia z arcydziełem. Osobiście już wolę Halt and Catch Fire czy Amerykanów, bo w końcu przecież nawet osoby urodzone w latach 80. dorastają i dorośleją, a nie zatrzymują się na poziomie wczesnych tworów Spielberga.

10 komentarzy

Marco Polo – moje uwagi na temat drugiego sezonu

Wiecie co w tym sezonie było najlepsze? Oczywiście to, że poprzedzał go specjalny odcinek poświęcony w całości Sifu. Mnich tao, porwany, oślepiony i złamany przez chana, to moja ulubiona postać, nie tylko w tym serialu, ale w ogólności. Gdy dorosnę chcę być taka jak on, jego spokój i zdyscyplinowana postawa są dla mnie źródłem codziennej inspiracji, nawet na fryzury chętnie bym się zamieniła z grającym Sto Oczu Tomem Wu. No rozumiecie już chyba o co chodzi. Gdybym to ja decydowała, cały serial byłby tylko o nim, ale niestety, nie ode mnie to zależy i trochę miejsca trzeba było poświęcić takim pomniejszym postaciom jak Marco Polo czy Kublaj Khan. No trudno.

Komentarz

Ali Wong: Baby Cobra

Niedawno pisałam o najgorszej rzeczy, jaką zobaczyłam na Netfliksie (Marsylia), a dzisiaj będzie o najśmieszniejszej. Czegoś takiego jeszcze nie widziałam, a widziałam wiele. Aktorka (Black Box), scenarzystka (Fresh Off the Boat) i jak się okazuje komiczka prezentuje godzinny stand up, który zmieni zupełnie wasze spojrzenie na seks, ciążę, związki, macierzyństwo i feminizm. Występująca w siódmym miesiącu ciąży Ali Wong, bez skrępowania opowiadająca o szczegółach poczęcia, o seksie przed małżeństwem i w małżeństwie, a także o zaletach bycia gospodynią domową, to w moim odczuciu przełomowe wydarzenie w historii przemysłu rozrywkowego.

Skomentuj

Marsylia

To zdecydowanie najgorsza propozycja Netflixu i w ogóle jeden z najgorszych seriali, jakie w życiu obejrzałam. Daję słowo, że Marsylia to jakieś kuriozum, ale jednocześnie zachęcam do obejrzenia choćby kilku odcinków, bo z czymś tak dziwnym nieczęsto można się spotkać. Zapowiadało się naprawdę ciekawie. Mój apetyt podsycały trailery i zrobione na bogato plakaty porozwieszane w każdym możliwym zaułku paryskiego metra. Po powrocie z wycieczki postanowiłam przedłużyć sobie francuski klimat i tak zasiadłam do oglądania Marsylii. Z początku myślałam, że mamy do czynienia z francuską odpowiedzią na Bossa (bo walka na szczytach władzy dużego miasta), potem (jak wielu innych widzów) uległam przekonaniu, że to jednak Gomorra (mafia i smagli emigranci zamieszkujący biedne, odizolowane dzielnice) skrzyżowana z House of Cards (bo mamy nieczysty polityczny pojedynek). Po obejrzeniu całego sezonu (wielkie poświecenie) muszę jednak skapitulować przed jakimikolwiek ambitniejszymi porównaniami, gdyż Marsylia to po prostu kiczowata telenowela udająca thriller polityczny, a grający tu aktorzy, a także wszyscy odpowiedzialni za dialogi, reżyserię i scenografię, mogliby się wiele nauczyć od twórców Mody na sukces.

4 komentarze

Specjalni korespondenci

Nie ma co ukrywać, że jest to komedia głównie dla wielbicieli specyficznego poczucia humoru Ricky’ego Gervaisa. Aktor grający jedną z głównych ról, jest także reżyserem i scenarzystą pokazywanego na Netfiksie filmu. Dla niektórych może to oznaczać nadmiar krępujących dowcipów, przeplatanych akcją, w której trudno dopatrzeć się czegoś śmiesznego i w sumie nie wiemy, czy śmiać się z bohaterów, czy im współczuć. Jeśli jednak, tak jak ja, uwielbialiście Gervaisa w Statystach, a przede wszystkim w Dereku, będziecie zachwyceni. Aktor znów gra nieudacznika, a derekowe miny i gesty są zauważalne w każdej scenie, szczególnie w finałowej akcji.

2 komentarze

On wrócił

On wrócił, tym razem w wersji filmowej. Z pewnym niepokojem zasiadłam do seansu, gdyż satyryczna powieść Timura Vermesa (także zatytułowana On wrócił), szalenie zabawna, ale również gorzka i wymowna, wydawała mi się czymś nieprzekładalnym na język kina, a jednak adaptacja jest równie interesująca. Polecam ją każdemu, komu spodobała się wersja literacka tej opowieści, zwłaszcza, że filmowcy wnieśli do niej nową jakość, czyniąc z On wrócił bardzo aktualny komentarz do bieżących wydarzeń na świecie. No i nie można sobie odmówić przyjemności patrzenia na twarze autentycznych, nieświadomych, Bogu ducha winnych niemieckich przechodniów, których zaczepia mężczyzna łudząco podobny do Hitlera, a oni zachowują się nadzwyczaj uprzejmie, co wcale im nie przeszkadza w wygłaszaniu bardzo radykalnych tez. To zdziwienie, konsternacja, a potem radosny zachwyt! Koniecznie trzeba to zobaczyć.

Komentarz

LOVE

Z początku było bardzo zachęcająco bo przecież to Netflix więc wiadomo, że jest gwarancja przyzwoitego poziomu. Choć tytuł wskazujący na temat, o którym powiedziano już chyba wszystko, może kazać zastanowić się dwa razy, nim damy się wciągnąć w kolejną serię, ochoczo zignorowałam wszelkie ostrzeżenia i niestety szybko tego pożałowałam. Jeśli liczycie na kolejną uniwersalną i poruszającą opowieść o tym jak ona spotyka jego i po początkowych trudnościach wszystko znakomicie się układa to nic z tego. LOVE to bardziej historia z gatunku tych, po których ma się obrzydzenie do całego gatunku ludzkiego, a już do zakochanych w szczególności. Tak irytujących i mało śmiesznych kwestii, tak brzydkiego i mało zdolnego amanta i tak depresyjnych klimatów można ze świecą szukać i to nawet pośród bardzo alternatywnych produkcji. Gdyby miłość częściej wyglądała tak, jak w relacji Gusa i Mickey, gatunek ludzki szybko by wymarł.

Skomentuj