Ten serial to dla mnie dość intrygująca niespodzianka. Jako osoba technologicznie upośledzona, z wrodzonym wstrętem do liczb i wszystkiego co praktyczne, z prawdziwą fascynacją przypatruję się temu co wyrabiają maniacy komputerowi z początku lat 80-tych. Jest to dla mnie nie tylko okazja do zrozumienia o co w ogóle chodzi z tymi komputerami i skąd się wzięły w naszym życiu, ale także do przypatrywania się z bliska pasjonatom, którzy całe życie podporządkowują zrodzonej w ich nie do końca zdrowej wyobraźni idei. Podziwiam tym bardziej, że mam świadomość, iż mi na ich miejscu zwyczajnie by się nie chciało, a zresztą uważam, że świat bez komputerów byłby po prosu lepszym i piękniejszym miejscem.
Głównym bohaterem Halt & Catch Fire jest tajemniczy Joe Mac Millan (Lee Pace), który po długim niebycie wyskakuje jak Filip z konopi i objawia swoją obecność w siedzibie małej firmy produkującej komputery biurowe, będącej od lat w cieniu IBM (gdzie wcześniej pracował). Głównym talentem Joe’go jest umiejętność sprzedania komukolwiek czegokolwiek, dzięki czemu szybko sprzedaje nowym szefom siebie i swoją wizję firmy. W jego wizji główne miejsce zajmuje nowy, lepszy, tańszy i wygodniejszy w użyciu komputer (już nie tylko biurowy), do którego stworzenia niestety potrzebne jest mu oprogramowanie IBM. Z pomocą kolegi-inżyniera, Gordona Clarka (Scoot McNairy), któremu także ewidentnie brakuje piątej klepki, stosuje inżynierię odwrotną i dostaje to, co chce. Oczywiście IBM się to nie podoba, zjawiają się ze sztabem prawników i, choć pozwalają na dalsze prace, to pod wieloma warunkami komplikującymi życie całej małej firmy.
Halt & Catch Fire to przedstawienie trzech aktorów. Oprócz dwóch wspomnianych panów jest jeszcze pani, a właściwie dziewczyna. Cameron Howe (Mackenzie Davis) to utalentowana studentka z poważnymi zaburzeniami funkcji społecznych, którą zatrudnia Joe. Jej zadaniem ma być napisanie BIOS-u, czemu oddaje się zapamiętale po różnych kanciapach, popijając w trakcie napoje gazowane (często też prezentuje biust bez stanika oraz włochate pachy; kobiecość na miarę lat 80-tych).
W tej produkcji naprawdę może zachwycić dbałość o szczegóły (o ile jestem w stanie to ocenić), zarówno jeśli chodzi o sprawy technologiczne, jak i realia epoki. Oglądając każdy kolejny odcinek mam wrażenie, że ktoś zmiksował film o Jobsie z Doliną Krzemową i dodał duszny, paranoiczny klimat produkcji telewizyjnych sprzed trzech dekad. Niestety do zdecydowanych minusów zaliczyć należy portrety psychologiczne poszczególnych głównych bohaterów. Joe, Gordon i Cameron są do siebie tak podobni, że czasem trudno odróżnić ich poglądy czy pomysły. To, co mówią, często zlewa się w jedną kwestię, a raczej technologiczny bełkot. Są jak jedno ciało o trzech głowach, z których każda zajmuje się innym aspektem tej samej sprawy. Każde z nich jest kompulsywne, nerwowe i wybuchowe. Tradycyjne relacje społeczne zupełnie ich nie obchodzą, podobnie jak normy moralne. Oczywiście są pewne, choć nieznaczne, różnice między tym serialowym ,,rodzeństwem”. Joe-sprzedawca-menager jest najbardziej demoniczny, Cameron jest agresywną punkówą, a z inżyniera Gordona jest taki cichy wariat na skraju załamania psychicznego, który może wybuchnąć w każdej chwili. Koniecznie muszę jeszcze raz podkreślić, że w sumie to całkiem dobrze wypadło. Przyjemnie się patrzy na takich zapaleńców, którzy nie śpią, nie jedzą, tylko stukają w klawiaturę. Choć dziwnie się miotają w co drugiej scenie, nie rozumiem czasem o czym mówią, ani jakie są ich pobudki, muszę przyznać, ze to prawdziwi tytani rodzącej się na oczach widzów ery komputerowej.
Wielu widzów, podejrzewam że szczególnie płci żeńskiej, może zainteresować także wątek feministyczny nowego serialu. Z racji tego, że wszystko dzieje się 30 lat temu, sytuacja kobiet (zarówno w pracy jak i w domu) nie przedstawia się za wesoło. To wciąż epoka, w której panie mają przede wszystkim ładnie wyglądać, uśmiechać się, dbać o dom oraz (przede wszystkim) o dobre samopoczucie panów. Dziewczyny muszą być uległe i udawać głupsze niż są, co świetnie widać w scenie, w której Cameron rozmawia z jedną z sekretarek, która z pasją opowiada jej o wyprzedaży w odzieżowym. Bardzo podoba mi się to jak Cameron łamie wszelkie stereotypy, a i tak nie mogą się jej pozbyć, bo jej potrzebują. Dziewczyna oprócz blond grzywy i chłopięcego ciała supermodelki (a także wspomnianych włochów pod pachami) ma na szczęście także nieprzeciętną inteligencję. Bardzo ważną, choć na razie drugorzędną postacią jest żona Gordona Clarka, Donna (Kerry Bishe), która póki co usuwa się w cień, ale już widać do czego to prowadzi. Kobieta z wysiłkiem tłumi wrodzony talent i zmysł inżynieryjny, ale czasem zdarza się jej pomóc mężowi (i to szybko i sprawnie) w czymś, nad czym biedak długo się głowił. Do tego ogarnia dom i dzieci, jest ładna i zadbana. Prawdziwy ideał, może nie tamtych, ale zdecydowanie dzisiejszych czasów.
[…] obecnie dekadą, nie znaczy wcale, że mamy do czynienia z arcydziełem. Osobiście już wolę Halt and Catch Fire czy Amerykanów, bo w końcu przecież nawet osoby urodzone w latach 80. dorastają i dorośleją, […]
[…] osobiście przyprawił o serię prawdziwych wzruszeń. Z początku widzimy, że Mackenzie Davis (Halt and Catch Fire) znów się przeniosła do lat 80-tych i spoko, bo jej pasują. Potem człowiek zaczyna się […]