Wiecie co w tym sezonie było najlepsze? Oczywiście to, że poprzedzał go specjalny odcinek poświęcony w całości Sifu. Mnich tao, porwany, oślepiony i złamany przez chana, to moja ulubiona postać, nie tylko w tym serialu, ale w ogólności. Gdy dorosnę chcę być taka jak on, jego spokój i zdyscyplinowana postawa są dla mnie źródłem codziennej inspiracji, nawet na fryzury chętnie bym się zamieniła z grającym Sto Oczu Tomem Wu. No rozumiecie już chyba o co chodzi. Gdybym to ja decydowała, cały serial byłby tylko o nim, ale niestety, nie ode mnie to zależy i trochę miejsca trzeba było poświęcić takim pomniejszym postaciom jak Marco Polo czy Kublaj Khan. No trudno.
W drugim sezonie jest wiele zmian na lepsze, jak już kilka osób zauważyło. Najkorzystniejszą różnicą w stosunku do pierwszej serii jest poświęcenie znacznie mniejszej uwagi samemu Marco i skupienie się na rozdaniu czasu po równo, rozdzieleniu między poszczególne wątki, które splatają się ze sobą w finale. Osobiście uważam, że im mniej Marco Polo na ekranie tym lepiej, gdyż to postać mdła i bez wyrazu. W drugim sezonie jego motywacje pozostają dla mnie tak samo mętne jak w pierwszym. Nie rozumiem ani tego, dlaczego zakochuje się w każdej kobiecie, która się do niego odezwie, ani dlaczego pozostaje wierny chanowi, nawet gdy temu zupełnie odbija w jego cesarskiej paranoi. Bardzo irytujący jest też motyw powrotu ojca Marco, ciągnącego ze sobą chrześcijańską odciecz. Cały ten wątek sprawia wrażenie doczepionego na siłę. Czy już nie może być żadnego serialu czy filmu historycznego bez templariuszy i innych krzyżowców, że o papieżu nie wspomnę?
Niestety, mniej Marco to też mniej chana, ale jego charakter już raczej dobrze poznaliśmy wcześniej. Teraz czas na resztę rodziny, czyli na kuzyna Kaidu, z którym przyjdzie mu walczyć o tytuł chana, jego dzieci, a także na synów Kublaja, tych prawdziwych i tych przyszywanych. Zagłębiamy się w mroczne intrygi snute przez Ahamda (ten to miał naprawdę dobry powód żeby zbzikować do reszty, scena z matką była naprawdę zaskakująca), przyglądamy się bliżej sympatycznemu Byambie, a także dzielimy troski księcia Jingima, który nie może doczekać się potomka i może wreszcie z czwartą żoną mu się to uda. Wszystko to jest bardzo ciekawe i tylko momentami przypomina telenowelę. Walka o wpływy, teoretyzowanie na temat lojalności i kilka potyczek między krewniakami o porywczych temperamentach.
Marco Polo to serial, w którym dużo się dzieje. Uważam, że nawet jeśli ktoś nie wie zupełnie nic na temat tego, co się odbywało w Azji w średniowieczu, sporo wyniesie z realistycznie zarysowanego tła historycznego. Jedyne czego mi pod tym względem brakowało, to jakichkolwiek przebitek z życia zwyczajnych ludzi, prostego ludu. Podobnie jak w pierwszym sezonie, w drugim także szarzy obywatele są tylko tłem, mięsem armatnim, czy ewentualnie trupami zalegającymi w rzece. No są oczywiście takie jednostki jak Błękitna księżniczka czy Mei Ling, ale one już się przecież wywindowały z nizin na sam szczyt.
I tak oto dochodzimy to czegoś, co zdecydowanie nie wyszło w tej serii. Zarówno w walce, jak i w miłości, losy naszych bohaterów zostały sprowadzone do wzoru jeden plus jeden. Praktycznie za każdym wielkim mężczyznom stoi tu równie wielka kobieta, każdy z głównych bohaterów dostaje równą mu inteligencją partnerkę, ale oglądanie tego mechanicznie odtwarzanego schematu naprawdę nuży po jakimś czasie. Do rozmów chana z chanową Chabi już przywykliśmy, ale dyskusje Jingima z Kokochin, Byamby z Khutulum, czy Ahmada z Mei Ling to właściwie jedna i ta sama rozmowa (a Kaidu i jego szalona mamuśka to zupełnie nowy wymiar kompleksu Edypa jak sądzę). Szczytem w tym względzie wydało mi się zwłaszcza dokoptowanie do Stu Oczu tajemniczej przyjaciółki z przeszłości, co mogło być spowodowane chyba tylko tym, że twórcom serii zachciało się umieścić tu prawdziwą ikonę kina Michelle Yeah (przyczajoną tygrysicę, ukrytą smoczycę i takie tam). Jeśli zaś chodzi o walkę, to sceny finałowego starcia w płonącym obozowisku ogląda się niczym kolejną wersję Iliady. Cudownym zbiegiem okoliczności w natłoku ludzi koni, każdy odnajduje swego arcyworga i ma okazję oklepać go porządnie, ewentualnie wybebeszyć. Potyczka po potyczce, coraz nudniejsze i przewidywalne.
Podsumowując, idzie ku lepszemu, a kolejny sezon z pewnością okaże się najlepszy ze wszystkich. Widać, że wiele pomysłów jest jeszcze w opracowaniu, ale tendencję mamy wznoszącą. Kolejna odsłona to będzie zapewne wielkie starcie sił Wschodu z zachodnim chrześcijaństwem. Gdybym była bardzo ciekawa jak to się z grubsza skończy, zajrzałabym do podręczników historii, ale po co psuć sobie niespodziankę:).
[…] Ciekawych czasów w tym samym czasie, w którym oglądałam drugą serię Marco Polo i muszę przyznać, że przy audiobooku lepiej się bawiłam. Produkcja telewizyjna, podobnie jak […]