Opowieść o jednym roku z życia prawdziwej angielskiej łąki miała być dla mnie lekiem na zimową chandrę i promykiem nadziei na nadchodzącą wiosnę. W końcu łatwiej przetrwać te ciemności i mrozy, gdy się pamięta o tym, że za dwa miesiące porośnie świat bujna roślinność i znowu będzie chciało się żyć. Niestety, Prywatne życie łąki okazało się nie tym, czego się spodziewałam i to w najgorszym sensie. Liczyłam na ciekawą opowieść prawdziwego pasjonata, który kocha przyrodę, a co najważniejsze, darzy ją szacunkiem. I co prawda autor jest, a jakże, pasjonatem, ale głównie wyciągania jak największych korzyści z otaczającego go zielonego mikrokosmosu. Nie powinno mnie też dziwić to, że ktoś, kto ciągle powołuje się na wielowiekowe korzenie rodzinne, z takim zapałem pielęgnuje ziemiańskie tradycje, czyli rolnictwo i myślistwo. Moje wegańskie serce zasmuciło się wiele razy opisami tego, jak ten obserwator i opiekun dzikiej fauny i flory potrafił z zimną krwią pozbawić zwierzę życia dla rozrywki (bo przecież nie z głodu). Moim skromnym zdaniem na okładce powinna znajdować się informacja o tym, że tę książkę napisał nie tylko przyrodnik czy historyk kultury, ale przede wszystkim hodowca krów i owiec oraz zapalony myśliwy. Ciekawe czy wtedy tak dobrze by się sprzedawała? A może gdzieś w Polsce też jest taki talent… Oczami wyobraźni już widzę takiego pana Janusza (lat 63) mieszkającego na terenie byłego PGR-u, który z iście słowiańską swadą opowiada o tym, jak obserwuje najbliższy zagon kartofli, lub jak strzela do lisów z pobliskiego lasu. Ale byłby bestseller!
KomentarzKategoria: Książki
Piszę to z wielką przykrością, ale z tomu na tom jest coraz gorzej. To, co kiedyś wydawało mi się powiewem świeżości i lekką, ale wciągającą czytelniczą przygodą, teraz zamieniło się w parodię. Autorka udaje, że ma mi do powiedzenia jeszcze coś ciekawego, a ja, śmieszna karykatura wiernego czytelnika, męczę się z rozdziału na rozdział, w nadziei na to, że wreszcie wydarzy się coś znaczącego lub że uda mi się zainteresować mój znudzony umysł militarnymi szczegółami, których niestety Gabaldon nam w tu nie szczędzi. Kość z kości to powieść, która zblokowała mnie na kilka dobrych tygodni, odebrała chęć od życia i cały entuzjazm dla literatury lekkiej, łatwej i przyjemnej. Oczywiście swoje dołożyli też panowie Dan Brown i Ken Follett pod koniec roku, ale efekt jest taki, że coś się we mnie przelało, a siódma część sagi Obca wprost mnie dobiła. Może z tego wyniknąć jednak coś dobrego, gdyż moim tegorocznym postanowieniem jest czytanie tylko dobrej literatury lub choćby takiej, która wniesie do mojego życia duchowego coś wartościowego. Nie spodziewałam się, że to kiedyś nastąpi, ale chyba wyrosłam już z lektur czysto rozrywkowych.
SkomentujMisją tej wspaniałej książki jest pokazanie ludziom, że „ptasi móżdżek” wcale nie musi oznaczać braku inteligencji. Wciąż jeszcze wielu ludzi (zapewne tych nie uważających w szkole na biologii i mających zamknięte oczy podczas spacerów po parku) uważa, że wszystkie ptaki są głupie i stoją znacznie niżej pod względem ewolucyjnym niż ludzie. Brak mimiki czy wyraźnej chęci przypodobania się człowiekowi, a może nawet to, że stanowią podstawę diety np. przeciętnego Polaka, sprawiają, że trudno jest nam zobaczyć w ptaku przyjaciele, podobnego do psa czy kota. Za spryt czy inteligencję chwalimy ewentualnie tych skrzydlatych przyjaciół, którzy mogą nam w czymś służyć jak choćby zjadające komary i muchy jaskółki. Tymczasem ptaki to prawdziwi geniusze przyrody i jestem pewna, że podczas lektury nie tylko ja nieraz otworzyłam szeroko oczy ze zdumienia, że one naprawdę to potrafią. Bestseller Jennifer Ackerman to dosłownie drzwi do innego świata, w którym królują wrony, sroki i sikory.
2 komentarzeBrytyjska historia, a szczególnie wiek XVI i XVII mają się bardzo dobrze w kinie i telewizji ostatnich lat. Ledwo się człowiek otrząsnął po Willu, a tu na przykład kolejne dwie rzeczy o prześladowaniach religijnych w elżbietańskiej Anglii, o których ja osobiście bardzo mało wiem, a chętnie bym się doedukowała. Nic zatem prostszego niż poświęcić półtora tygodnia na rozwlekłe dzieło Kena Folletta, kolejny wieczór z serialem Gunpowder i już wiem kto był dobry, kto zły, a kto pomiędzy w tej dziwnej historycznej grze ciągnącej się do czasów współczesnych. Lekturę powieści polecam, choć umiarkowanie (fabuła schematyczna, a tło historyczne jakby przepisane z podręcznika), a serial zdecydowanie odradzam ze względu na nudę i liche aktorstwo Kita Harringtona.
SkomentujOto czwarta już pozycja ze znakomitej Serii z Żurawiem Wydawnictwa Uniwersytetu Jagiellońskiego. Bardzo zależało mi na tej lekturze, gdyż akcja powieści rozgrywa się w Berlinie, bliskim mi emocjonalnie i geograficznie mieście, ale z drugiej strony nieco się jej też obawiałam, bo ileż z książki wybitnego i sławnego niemieckiego dramaturga zrozumie taka nieobyta i prosta dziewczyna jak ja (wszystkie moje doświadczenia ze współczesnym teatrem, no może poza Demirskim i Strzępką, stawiają pod znakiem zapytania moją inteligencję i wytrzymałość na absurd). Na szczęście Ślady wilka to rzecz nowoczesna w przyjazny czytelnikowi sposób, z której każdy może coś dla siebie wynieść. Napisana oszczędnym stylem, podzielona na krótkie rozdziały, z wyraziście zarysowanymi bohaterami, powieść jest oryginalną i wnikliwą diagnozą współczesnego niemieckiego społeczeństwa.
SkomentujPisałam niedawno o Kronikach Times Square (serial o prostytutkach, alfonsach i branży porno), przedwczoraj na blogu pojawił się tekst o Harlots (historyczna produkcja o stręczycielkach, prostytutkach i branży usług erotycznych w XVIII-wiecznym Londynie), ale to w Celibacie znalazłam najwięcej kontrowersji i sekscesów, jeśli wypada mi się tak wyrazić na bardzo poważny i w sumie smutny temat. Zbiór reportaży Marcina Wójcika przybliża nam tematykę życia płciowego i uczuciowego duchownych, przytaczając liczne przykłady łamania obowiązującego w Kościele Katolickim celibatu. Do rozmów z autorem zostali zaproszeni nie tylko księża, klerycy, byli księża i byli klerycy, ale też partnerki księży. Dużo uwagi poświęca się w tej książce również dzieciom, rodzicom, teściom oraz wnukom księży, a także osobom napastowanym przez duchownych w dzieciństwie, które przypłaciły tę niechcianą bliskość poważną traumą.
KomentarzPan Mieczysław Mietczyński jest od długiego czasu fenomenem polskiego YouTube’a, gdzie na swoim kanale przybliża odbiorcom tematykę związaną z szeroko pojętą kulturą. Możemy tam znaleźć dziesiątki filmików, w którym Profesor streszcza na swój sposób lektury ze szkolnego kanonu. Teraz postanowił wydać swoje mądrości w formie książkowej, bo w końcu czytelnictwa dotyczy jego oryginalna twórczość. Choć nie jestem w stanie oglądać jego wystąpień (przepraszam, ale naprawdę się starałam), to postanowiłam dać szansę książce. W końcu przelanie myśli na papier wymaga dłuższego pomyślunku i liczenia się ze słowami, niż, często bardzo spontaniczny, słowotok przed kamerą. Niestety, forma pisana jest dokładnym odpowiednikiem formy wizualnej. Przebrnięcie przez ten tom wywołało we mnie najpierw falę odrazy i zażenowania, następnie zdumienie i niedowierzanie, by w końcu przejść w podziw, że jednak ktoś tak może. Poniższe słowa będą krótkim streszczeniem mojej intelektualnej przygody z Wykładami Profesora Niczego.
5 komentarzyZnajomość obyczajów kraju, do którego się wybieramy, choćby i pobieżna, z pewnością może sprawić, że rodowici mieszkańcy wybranej destynacji spojrzą na nas bardziej przychylnie, co nie trudno zrozumieć, szczególnie będąc Polakiem, bo w końcu nikt tak nie kibicuje turystom, ledwo potrafiącym powiedzieć „dzień dobry” czy „na zdrowie” jak my. O ile więcej radości można sprawić sobie i innym jadąc do Japonii i czując się tam całkiem swojsko, dzięki znajomości lokalnych zwyczajów. Choć sama jestem na opak nawet z naszą etykietą (tak niezgrabnego słownie słonia w składzie porcelany jak ja ze świecą szukać :) to jednak wiecznie żywe marzenie o podróży do Japonii skłoniło mnie do przeczytania tej niezwykłej książki, kolejnej ze świetnej serii Mundus (Wydawnictwa Uniwersytetu Jagiellońskiego). Może i idąc do restauracji w rodzinnym mieście nie umiem się zachować przy stole i krępuje mnie strasznie kwestia napiwków, może i nie do końca wiem jak pisać biznesowe maile czy jak się zachować w przeludnionym tramwaju, ale gdy już uzbieram na wymarzoną wycieczkę, nie chciałabym, by Japończycy widzieli we mnie kolejnego barbarzyńcę lekceważącego ich zwyczaje.
KomentarzOd pierwszej książki z cyklu Maria Ybla, słucham a nie czytam powieści pani Guzowskiej i już nawet nie wyobrażam sobie trzymania tych tomów w ręku bez głosu lektora w głowie. Dlatego też drugi cykl, którego bohaterką jest Simona Brenner, także przyswajam w wersji audio i bardzo się cieszę, że Audioteka tak szybko udostępnia swoim słuchaczom ciekawe nowości. Dlaczego akurat tych kryminałów lepiej mi słuchać niż czytać? Często się nad tym zastanawiam i ostatnio doszłam do wniosku, że zastępują mi uczelniane wykłady ze starożytności, za którymi bardzo tęsknię. Twórczość Marty Guzowskiej (profesjonalnej archeolożki) jest tak samo rozrywkowa jak i pouczająca. Słucham dla ogromnej porcji wiedzy, jaką przynosi każda kolejna powieść i przyznam, że jeszcze się nie zawiodłam. Tym razem w powtórce ze starożytności mit o Argonautach i wyprawie po złote runo :)
Skomentuj









