Ten serial ma wszystko czego można chcieć od brytyjskiej historycznej produkcji. Jest wspaniałe aktorstwo, wartka, bardzo nowocześnie podana akcja, a do tego dużo mocnej współczesnej muzyki i barwne dekoracje, czyli wariacje na temat osiemnastowiecznych strojów i wnętrz. Nie mogę sobie wprost darować, że tak późno zabrałam się za oglądanie, ale ma to i swoje plusy. Niedawno skończyłam Kroniki Time Square, a Harlots, serial również będący opowieścią o prostytutkach i alfonsach (a raczej sutenerkach, czyli alfonsicach) w ciekawy sposób przekonuje, że mimo upływu czasu, nic się tak naprawdę między ludźmi nie zmienia.
Jak matka z córką
Centralną postacią tej fabuły jest posiadająca własny dom publiczny w XVIII-wiecznym Londynie Margaret Wells (Samantha Morton). To prawdziwa bizneswoman, do której największych osiągnięć należy między innym błyskotliwa (choć już miniona) kariera w usługach erotycznych, zatrudnianie w swym domu uciech małej, ale ciekawie zróżnicowanej grupy dziewcząt, a także zapewnienie starszej córce, Charlotte (Jessica Brown Findlay) udanego startu w branży, sławy i dobrego stałego sponsora. Margaret ma nawet udane życie rodzinne, kochającego partnera i małego synka, ale też wiele ciekawych planów na przyszłość. Chce jeszcze wypromować młodszą córkę, uroczą nastolatkę Lucy (Eloise Smyth), a także zmienić siedzibę na lepiej położoną, a tym samym bardziej prestiżową. Niestety, z odcinka na odcinek sypią się te jej plany jak zamki z piasku, a wszystko za sprawą jej odwiecznej konkurentki, prawdziwego arcywroga, madame Lydii Quigley (Lesley Monville). Madame Quigley jest starszą i szalenie przebiegłą kobietą, a jej dom wygląda niczym biały teatr barokowego zepsucia. Eleganckie dziewczyny w szykownych strojach i pudrowych perukach różnią się bardzo od pracownic domu panny Wells, ale jak by nie było, wszystkie robią to samo. Ten przybytek także jest rodzinnym biznesem, gdyż syn Lydii pełni w nim rolę kierownika, co nie do końca mu wychodzi. Wraz z rozwojem fabuły, kiedy to prostytutki i rodzone córki, przechodzą z jednego domu do drugiego, obserwujemy coraz większe skomplikowanie relacji między rodzicami i ich pociechami, a także poznajemy przyczyny ogromnej wrogości między dwoma najsłynniejszymi sutenerkami Londynu.
Barwne, kontrowersyjne widowisko
Harlots obejrzę sobie niedługo jeszcze co najmniej raz, choćby tylko po to, żeby nacieszyć oczy. Ten serial kojarzy mi się bardzo dobrze także dlatego, że widać w nim wyraźnie rękę reżyserki, Coky Giedroyc, która wcześniej wyreżyserowała genialną miniserię Wichrowe Wzgórza z Tomem Hardym. Wiedziałam, że mi się spodoba też dlatego, że od pierwszych dźwięków muzyka skojarzyła mi się z Sherlockiem, do którego także komponował Rael Jones, a także dlatego, że główną rolę gra tu Samantha Morton (pamiętacie jej znakomitą kreację w Rozpustniku z Johnnym Deppem?). Ta kobieta, choć ma urodę dość niepozorną, dziwny głos i więcej krągłości niżby sobie niektórzy życzyli, została obdarzona wielką charyzmą, która emanuje na widzów z ekranu. Takiej burdelmamie możemy naprawdę współczuć, możemy ją nawet polubić, i to mimo tego, że sprzedała własne córki. Śledzenie tej postaci to dzięki Morton prawdziwa przyjemność.
Młodsze i piękniejsze aktorki giną trochę w cieniu doświadczonych artystek i trudno się dziwić. Młodzież jest dość naiwna, zbuntowana jak Charlotte lub niewinna jak Lucy, zatem pole do popisu mniejsze.
Jeśli chodzi o kwestie estetyczne, to poza fantastycznymi kostiumami i scenografią, muzyka robi najwięcej klimatu i tempa. Jest trochę jak w Willu (wakacyjnej produkcji o młodym Szekspirze stacji TNT) gdzie rockowe brzmienia były niemal tak ważne jak fabuła i ciekawie odświeżały nieco zakurzoną tematykę. W Harlots jest subtelniej, ale zapewniam, że nie ma w nutach ani chwili nudy.
Najważniejsza jest oczywiście sama tematyka i ta zasługuje już na większą uwagę każdego z widzów indywidualnie. Mamy tu bogactwo wątków i postaci, bo oprócz walki Wells z Quigley czy synowsko-córczanych porachunków, pojawiają się takie tematy jak niewolnictwo, kwestie wolności osobistej, porwania i morderstwa, mania religijna, homoseksualizm, a także męska prostytucja. Wszystko to składa się na bardzo zgrabnie wyreżyserowaną i zagraną mieszankę, idealną rozrywkę, która w dodatku ma walory edukacyjne, bo mówi jakąś prawdę o czasach, o których większość z nas wie bardzo niewiele.
Komentarze