Pomiń zawartość →

Początek, Dan Brown

Zabierając się za kolejną książkę Browna należy wiedzieć, czego się spodziewać. Tradycyjnie rozczarowani będą wyrafinowani czytelnicy marzący o wielkiej literaturze, z realistycznymi, pogłębionymi psychologicznie postaciami i nieprzewidywalnymi zwrotami akcji, niosącymi ze sobą oczywiście jakieś głębsze przesłanie. A że ja pod żadnym względem wyrafinowana ani wymagająca nie jestem i, biorąc do rąk cokolwiek Dana Browna, spodziewam się przede wszystkim świetnej rozrywki, lekturą jestem usatysfakcjonowana i z radością polecę ją wielu osobom na święta. To idealna literatura właśnie na ten czas, jak by nie było pełen zadumy nad kwestiami religijnymi i rzeczami ostatecznymi, które to są właśnie tematem Początku. No i z takiego prezentu pod choinką zdecydowanie ucieszą się wszelkiej maści ateiści, którzy dostaną wreszcie pełen arsenał odpowiedzi na niewygodne pytanie „Dlaczego nie wierzysz w boga/Boga/bogów?”.

Robert Langdon – wielki turysta

Tym razem poznamy bliżej Barcelonę, jej największe atrakcje turystyczne, które wydadzą się jeszcze ciekawsze z powodu skrytego symbolicznego znaczenia oraz tego, co nasi bohaterowie będą w nich wyrabiać podczas morderczego wyścigu z czasem. Brzmi znajomo? No i dobrze, bo Początek jest moim zdaniem dokładnie taką samą powieścią jak poprzednie dokonania autora, tyle że z nieco ciekawszym pomysłem, ale i też niestety ze słabiej napisanymi postaciami.

Podróż przychodzi nam rozpocząć w Muzeum Guggenheima w Bilbao, do którego profesor Langdon przybywa na zaproszenie swego dawnego studenta i przyjaciela, futurysty i milionera, Edmonda Kirscha (jak na mój gust osobnik wzorowany na Elonie Musku). Okazuje się, że Kirsch przygotował specjalne wystąpienie, podczas którego chce ujawnić fakty mające bezpowrotnie zmienić oblicze świata. Nie wiadomo, czego można się spodziewać oprócz tego, że będzie to przełom na miarę kopernikańskiego i że dotyczyć ma religii. Futurysta jest znanym przeciwnikiem wszelkich wyznań, otwarcie walczy z kościołem, a co dziwniejsze, trzy dni przed swym wystąpieniem, spotkał się z trzema ważnymi osobistościami z trzech największych religii. Atmosferę podgrzewają tajemnicze przecieki do mediów społecznościowych, Internet wrze od oczekiwania, podobnie jak goście w muzeum, a także czytelnicy, którzy nie mogą się doczekać by poznać tajemniczego naukowca-miliardera, a także dowiedzieć się czego dotyczyć ma jego przepowiednia.

Po odbyciu bardzo pouczającego spaceru z profesorem Langdonem i jego komputerowym przewodnikiem, dzięki któremu nasza wiedza z zakresu sztuki współczesnej zwiększa się o jakieś 200% (no dobra, moja wiedza), spotykamy wreszcie futurystę, który jednak nie może dokończyć swej rozwlekanej do granic możliwości prezentacji, a szkoda, bo zapowiadało się ciekawie. Od tego momentu profesor Langdon staje się tym samym starym dobrym detektywem, którego wszyscy dobrze znamy i kochamy. Oczywiście, by mógł wyjawić tajemnice, której nie udaje się upublicznić jego przyjacielowi, potrzebuje kilku niezbędnych pomocników. I tak według przepisu: u jego boku, staje porażająca piękność, tym razem Ambra Vidal, dyrektor muzeum; presję czasu wymuszają tym razem media oraz groźba bezpowrotnego utracenia zdobytych przez Kirscha danych; atrakcjami, stanowiącymi główne tło tej akcji będzie natomiast Barcelona, do której uciekają Profesor i pani dyrektor, i w której jest gdzieś rozwiązanie zagadki zostawionej przez naukowca. Bo pamiętajmy, że dla profesora Longdona wszystko jest zagadką, łamigłówką, symbolem, rebusem.

Przyznam, że przeczytałam Początek z wielkim zainteresowaniem, prawdopodobnie też dlatego, że nigdy nie byłam w Hiszpanii, nie zwiedziłam Barcelony, nie wiedziałam kim był Gaudi ani co to takiego Montserrat. Kolejny raz Dan Brown wypełnił sporą lukę w mojej edukacji. Myślę, że autor znów wyświadczył przysługę historycznej metropolii, reklamując ją tak, że nawet ostatnie oporne jednostki takie jak ja, marzą już o wakacyjnej wyprawie tropem Langdona i panny Vidal.

W służbie nowych technologii

Do łączenia zamierzchłej przeszłości z nowoczesną technologią w prozie pana Browna już mogliśmy przywyknąć, jednak tutaj autor poszedł o krok dalej, czyniąc super komputer jednym z głównych bohaterów. Sztuczna inteligencja o imieniu Winston przemawia do Langdona wych brytyjskim akcentem ze słuchawek, komputerów i telefonów, pełniąc funkcję osobistego asystenta przy rozwiązywaniu najważniejszej zagadki w dziejach ludzkości. Paradoksalnie, Winston także jest tu najbardziej sympatyczną i złożoną personą, w przeciwieństwie do jednowymiarowych członków rodziny królewskiej, całej bandy duchownych, no i Langdona i Ambry Vidal (robiącej tylko za dekorację).

Aferę z ujawnieniem szokujących faktów, odkrytych przez futurystę, podsycają wieści mknące przez Internet, których nikt (lub prawie nikt :) nie jest w stanie kontrolować. No i jakoś to wszystko, ten informacyjny chaos, zwiedzanie malowniczych zabytków i odgadywanie znaczenia pradawnych symboli oraz kaskaderskie popisy nie najmłodszego już przecież profesora Harvardu, udało się Brownowi wpleść w jedną fabułę dotyczącą tego, co najważniejsze, metafizyczne i ostateczne. Misją tej powieści jest odpowiedzenie na dwa odwieczne pytania, czyli ,,Skąd przyszliśmy?” i ,,Dokąd zmierzamy?”. I wiecie co? Powieściopisarz robi to tak, że naprawdę można mu uwierzyć.

Uważam, że pomysł by opowiedzieć w jak najbardziej dosłowny sposób o przeszłości i przyszłości życia na naszej planecie, był po prostu genialny. Odkrycie naszych źródeł, pierwszej przyczyny, dla której powstało życie na Ziemi, ma bowiem niesamowicie ważne konsekwencje dla naszego życia duchowego, a przynajmniej powinno mieć, bo w praktyce to różnie wygląda. Początek nie jest naukowym wykładem, ale napisany został tak, że przynajmniej niewprawnym umysłom może się wydać wiarygodną, prawdopodobną odpowiedzią na pytania, jakie każdy myślący człowiek zadaje sobie codziennie. Obranie właśnie takiego tematu uważam za znakomite posuniecie, które przykrywa liczne braki tej i tak szalenie rozrywkowej i pouczającej powieści. Owszem, można poczuć się sfrustrowanym zbyt długim odwlekaniem pewnych wątków czy mechanicznymi działaniami większości postaci, ale to i tak rozrywka przednia. Tradycyjnie polecam czytanie z zaglądaniem do Internetu w celu sprawdzenia jak się prezentują opisywane w powieści cuda sztuki, architektury i techniki.

Nie ma to jak stracić resztki wiary z Brownem na Boże Narodzenie! Ateiści górą!

Opublikowano w Książki

3 komentarze

  1. Agatonik Agatonik

    Świetna recenzja! Z jednej strony oddająca „ducha” książki, ale też pełna humoru i dystansu. Wiem, że to niezbyt ambitna literatura, ale i tak parę wieczorów z Danem Brownem to zawsze przyjemność.

  2. Ola Ola

    Dziękuję za miłe słowa.
    Teraz szczególnie warto czytać Browna, bo raz, że idzie Wielkanoc, zatem refleksja nad religią jak najbardziej wskazana, a dwa, że i klimat społeczny taki, że kilka ciekawych argumentów do dyskusji z tej książki na pewno się przyda. Niby to tylko literatury przygodowa, czytana dla rozrywki, a jednak po każdym tomie czuję się porządnie wyedukowana i to nie tylko na tematy turystyczne.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *