Niektórzy widzą w tej przebojowej produkcji nowe, oryginalne, odświeżające zjawisko, które w dodatku może być pożyteczne, bo ma szansę przybliżyć postać Williama Shakespeare’a młodszym odbiorcom, uczulonym na tradycyjnie podane szkolne lektury. Inni znowu dopatrują się w najnowszym serialu stacji TNT totalnego upadku dramatu historycznego, czegoś, co obok Spartakusa, Borgiów i Tudorów, niewybaczalnie zniekształca rzeczywistość historyczną. Cóż, ja tam Spartakusa i inne wariacje na temat klisz historycznych uwielbiam, a do tego jako polonistka, która, podobnie jak uczniowie, ma już po kokardki uczenia literatury w ten sam od lat suchy i nudny sposób, od pierwszych scen Willa wiedziałam, że to będzie jeden z moich ulubionych seriali tego lata.
London Calling
Mamy rok pański 1589 kiedy to dwudziestopięcioletni rękawicznik ze Statfordu wyrusza na podbój świata. Will Shakespeare (Laurie Davidson) zostawia w domu żonę i trójkę dzieci i kieruje się do Londynu w nadziei na sławę i pieniądze jakie mają mu przynieść jego natchnione strofy. Jeszcze nie wiemy dlaczego, ale Will bardzo wierzy w swoje pisarstwo. Po przybyciu do szesnastowiecznej metropolii, nasza wiejska dynia (jak lubią go nazywać londyńczycy) szybko otrząsa się z oszołomienia gwarem barwnych ulic i sprawnie wkręca się do teatru, prowadzonego przez pana Jamesa Burbage’a (Colm Meaney). Pierwszy odcinek to wielki przegląd tego, czym ekscytował się ówczesny Londyn. Na scenach teatralnych królują rubaszne widowiska, bardziej przypominające kabaret niż teatr, ale nie brak też bardziej wartościowych rzeczy, takich jak utwory pisane przez Christophera Marlowe’a (Jamie Campbell Bower). Wkraczając w sam środek tego barwnego tygla, Will czuje, że to jest jego czas i jego szansa na sławę. Sprzyjają mu muzy, a dodatkowej weny dostarcza krzepka córka pana Burbage’a, Alice (Olivia DeJonge) oraz relacja z Marlowem, oparta na rywalizacji, ale i na dwuznacznej fascynacji.
Już samo to wystarczyłoby na dobre widowisko, ale uwaga, są tu także bardzo zajmujące wątki poboczne. Okazuje się bowiem, że Will jest katolikiem, przemycającym tajną korespondencję, czego ujawnienie grozi torturami i śmiercią. Na jego tropie jest już złowieszcza karykatura inkwizytora, okrutny Topcliffe (Ewen Bremner), który w imieniu królowej Elżbiety aż nazbyt gorliwie ściga innowierców. Nic to jednak dla naszego dzielnego barda, którego kusi Londyn, scena i sława.
Glam Rock Will
Z pewną rezerwą oglądałam tylko kilka pierwszych scen pierwszego odcinka, bo byłam pewna, że oto dostajemy kolejne kartonowe widowisko z historycznymi dekoracjami, w którym wszyscy traktują się z przesadną powagą, a przez to są potwornie nudni. Gdy jednak zabrzmiało London Calling grupy The Clash, a potem gdy zobaczyłam męskich aktorów, przebranych (zgodnie z duchem epoki) za kobiety, którzy na scenie wykonują rytmiczny taniec rodem z Bollywood, wiedziałam już, że to coś dla mnie. Will to serial pozytywnie zakręcony, co widać z coraz większą mocą w kolejnych epizodach.
Nie będę ukrywać, że to jedno z tych przedsięwzięć, które albo się kocha, albo nienawidzi. Twórcy sporo ryzykowali, ale jak dla mnie, ryzyko się opłaciło. Kontrowersja polega tu na tych, że jest trochę jak w Romeo i Julii Buza Luhrmanna, historię unowocześniono, dodano jej rockowej dynamiki i współczesnego kolorytu, tyle że jednocześnie pozostawiono historyczny koloryt. W tle grają największe przeboje punk rocka, nasi piękni jak z obrazka bohaterowie noszą fryzury, makijaże i kostiumy, których mogłyby im pozazdrościć najbardziej stylowe gwiazdy sceny muzycznej lat 70-tych i 80-tych, a jednocześnie jest bardzo teatralnie, co współgra z tematyką związaną z narodzinami szekspirowskich dramatów. Trzymamy się wersji, że pisarze i aktorzy byli w szesnastowiecznym Londynie traktowani jak gwiazdy rocka, a przy takim założeniu, nie dziwią nas ani ich wygibasy na scenie, ani skakanie do widowni, ani nawet odloty sugerujące, że są pod wpływem czegoś mocniejszego niż wino.
By jednak oddać sprawiedliwość prawdzie historycznej, a przede wszystkim Sztuce, pokazano nam też liczne tajniki rzemiosła. Jeśli jesteście ciekawi tego, jak Will wpadał na swoje najlepsze pomysły, skąd wzięła się u niego mania słowotwórcza, jak wyglądały kulisy pracy w teatrze i wreszcie jak ewoluowało pod wpływem tego geniusza aktorstwo, ten serial dostarczy wam bardzo barwnych wizji na ten temat, które, choć może nie do końca prawdziwe (w dużej mierze to przecież zapełnianie pustych miejsc) na pewno pobudzą waszą wyobraźnię. O to w końcu chodzi w dobrym telewizyjnym widowisku rozrywkowym.
Will to poza wszystkim co powyżej, także znakomity casting. Laurie Davidson jako bard, który z żarem w niebieskich oczętach prowadzi pojedynki na słowne improwizacje, to wielka ozdoba serialu, ale znika w każdej scenie, w której gra z bardzo wyrazistym i charakterystycznym Jamiem, Campbellem Bowerem. Bower grał wcześniej Williama Shakespeare’a w Anonymous, ale jego urok wykracza zupełnie poza epokę, w którą ewidentnie bardzo się wczuwa. Gdyby dać mu gitarę i puścić na scenę, to ta androgeniczna bestia miałaby szanse na międzynarodową karierę za sam wygląd, nawet bez grama talentu muzycznego. Z ogromną radością oglądam też każdą scenę z Topclliffem, którego gra pamiętany z Trainspotting Spud, czyli Ewan Bremner. Gdy torturowany przez niego osobnik odchodzi wreszcie w zaświaty, jego pocieszne oblicze staje się groteskowo złowieszcze i niemal przekonujące :) Bardzo też lubię młodych aktorów, wcielających się w postaci z nizin społecznych. Ci złodzieje, ulicznicy, gospodynie i prostytutki są barwni i wyraziści, jak sam Londyn w czasach Shakespeare’a.
Jeśli więc szukacie lekkiego, świeżego, ale i wciągającego show na wakacje, to szczerze polecam Willa. Polska premiera już jutro o godz. 21:00 na TNT.
[…] mają się bardzo dobrze w kinie i telewizji ostatnich lat. Ledwo się człowiek otrząsnął po Willu, a tu na przykład kolejne dwie rzeczy o prześladowaniach religijnych w elżbietańskiej Anglii, o […]