To bardzo skomplikowana dla mnie kwestia, nastręczająca wiele trudności. W czym problem? Otóż, chyba jak większość ludzi, uwielbiam oglądać zwierzęta na ekranie i o nich czytać. Podobają mi się zarówno w wersji animowanej, jak i prawdziwej. Kocham sierściuchy chyba od czasu przeczytania pierwszej książki w szkole (Na jagody nie licząc) pt. O psie, który jeździł koleją. Od tamtej pory, choć byłam dopiero w drugiej klasie i popłakałam się na koniec, czytając o zwierzakach czuję się jak małe dziecko, choć za każdym razem pojawia się też gorzka nuta, psująca mi beztroską radość z podziwiania zwierzęcych poczynań. To ta świadomość, że jeśli widzę na ekranie psa, to musi on zginąć w finale. Ta myśl, że jak opisują w powieści dziecko z kotem, to ten kot będzie zgładzony, niejako w fabularnym zastępstwie niewinnego dziecka, gdyż jego odejście byłoby zbyt drastyczne. To dlatego nie doczytałam do końca książki Marley i ja, i dlatego jestem pełna złych przeczuć jeśli chodzi o pokazywanie wszelkich zwierząt w filmie (na szczęście jest strona informująca dosłownie czy pies ginie na koniec). Jest też jeszcze jeden, bardziej wegański aspekt tego wszystkiego, a mianowicie kwestia tego, czy godzi się wykorzystywać zwierzęta dla ludzkiej rozrywki. O ile w książkach i animacjach nie ma tego problemu, to w filmach z udziałem żywych zwierząt już tak. Czy oglądanie niedźwiedzia napadającego na Leo DiCaprio to przypadkiem nie to samo co pójście do cyrku?
SkomentujKategoria: Filmy
Nie będę się wymądrzać czy cwaniakować i przyznam od razu, że nie widziałam argentyńskiego oryginału. Zaczęłam od wersji amerykańskiej, mając nadzieję, że jakoś mnie zachęci, ale teraz już wiem, że nie chcę więcej słyszeć o tej historii. Nie mam pretensji o to, że Sekret w ich oczach to film słaby, ale o to, że nudny i męczący już tak. Finał jest naprawdę dobry i zaskakujący, ale to za mało by usprawiedliwić półtora godziny czekania na to aż coś się wydarzy. Nie chodzi już nawet o to, że postaci są jakimiś niewiarygodnymi, bezdusznymi robotami, ale i o to, że scenariusz skupia się na mieliznach, podczas gdy mógłby popłynąć w fascynujące głębiny. Co jest tu tymi mieliznami? Oczywiście to, czego nienawidzę najbardziej w każdej opowieści kryminalnej, czyli niekończące się spory o to, co jest czyim uprawnieniem, jakie są zarządzenia i przepisy, jak działają wewnętrzne procedury wymiaru sprawiedliwości. Dosłownie robi się niedobrze od tych jałowych przepychanek, rozwadniających prawdziwą historię.
SkomentujNiedawno pisałam o najgorszej rzeczy, jaką zobaczyłam na Netfliksie (Marsylia), a dzisiaj będzie o najśmieszniejszej. Czegoś takiego jeszcze nie widziałam, a widziałam wiele. Aktorka (Black Box), scenarzystka (Fresh Off the Boat) i jak się okazuje komiczka prezentuje godzinny stand up, który zmieni zupełnie wasze spojrzenie na seks, ciążę, związki, macierzyństwo i feminizm. Występująca w siódmym miesiącu ciąży Ali Wong, bez skrępowania opowiadająca o szczegółach poczęcia, o seksie przed małżeństwem i w małżeństwie, a także o zaletach bycia gospodynią domową, to w moim odczuciu przełomowe wydarzenie w historii przemysłu rozrywkowego.
SkomentujOstatnio mogliśmy podziwiać tę wspaniałą aktorkę w kolejnej roli kobiety przebojowej, uzdolnionej i profesjonalnej. Projektantka to jeden z tych fantastycznie dziwnych filmów, który rządzi się wewnętrzną logiką i ma bardzo charakterystyczną estetykę, do której Kate Winslet, jako tytułowa gwiazda, pasuje znakomicie. Przy okazji oglądania tego filmu przypomniałam sobie za co tak bardzo lubię boską Kate. Jej najbardziej pamiętne role to nie te wysokobudżetowe hity oskarowe, takie jak Titanic, Lektor czy ostatnio Steve Jobs.
SkomentujPoprzedni film Hirokazu Koreedy pt. Jak ojciec i syn opowiadał o męskich więziach rodzinnych, a w nowym dziele przyglądamy się zdecydowanie bardziej kobiecej perspektywie, jakby uzupełniającej spojrzenie z wcześniejszego dzieła. Wczoraj, w ramach wyciszenia i ukulturalnienia, pospieszyliśmy na seans do Pioniera i naprawdę polecam to każdemu, kto chce na naprawdę długi czas (film trwa ponad dwie godziny) totalnie oderwać się od otaczającej go znajomej rzeczywistości. Nasza młodsza siostra to możliwość obcowania z czymś świeżym i zupełnie innym niż hollywoodzkie schematy ckliwych opowieści o rodzinie. Ciepło i spokój aż emanowały z ekranu podczas seansu, a nieliczne osoby na widowni (dlaczego nie było tłumów?) reagowały na kolejne wydarzenia w życiu sióstr bardzo żywiołowo. Tylko naprawdę czepialscy mogliby uznać, że to nudny film, w którym nic się nie dzieje. Nie słuchajcie malkontentów i idźcie do kina, szczególnie jeśli, tak jak ja, interesuje was wszystko co japońskie.
SkomentujFilm wyreżyserowany przez Jasona Batemana, w którym gra on też główną rolę a partneruje mu Nicole Kidman – cóż, to nie brzmi zachęcająco. Przemogłam się jednak i zasiadłam do oglądania. Nie ukrywam, że wiele nadziei wiązałam z udziałem Christophera Walkena i przyznam, że tu się nie zawiodłam. W ogóle jestem pozytywnie zaskoczona, bo, pomijając dość abstrakcyjny problem z rodzicami-artystami, to jest to historia uniwersalna, która ma szansę w każdym widzu wyzwolić lawinę gwałtownych uczuć do członków swojej rodziny. Kogo bowiem z nas rodzice nie uszkodzili w dzieciństwie chociaż troszeczkę? Kto, mimo kilku dekad na karku, nie zachowuje się w rodzinnym domu jak małe dziecko? Kto w końcu nie patrzy na rodzeństwo jak na wojennych kompanów, którzy przeżyli z nami piekło dorastania? Co, nie wszyscy rozumieją o czym mówię? Szczęściarze, wy możecie w takim razie nie oglądać tego filmu, a pozostałe 99% na pewno wiele z niego wyniesie.
SkomentujNie ma co ukrywać, że jest to komedia głównie dla wielbicieli specyficznego poczucia humoru Ricky’ego Gervaisa. Aktor grający jedną z głównych ról, jest także reżyserem i scenarzystą pokazywanego na Netfiksie filmu. Dla niektórych może to oznaczać nadmiar krępujących dowcipów, przeplatanych akcją, w której trudno dopatrzeć się czegoś śmiesznego i w sumie nie wiemy, czy śmiać się z bohaterów, czy im współczuć. Jeśli jednak, tak jak ja, uwielbialiście Gervaisa w Statystach, a przede wszystkim w Dereku, będziecie zachwyceni. Aktor znów gra nieudacznika, a derekowe miny i gesty są zauważalne w każdej scenie, szczególnie w finałowej akcji.
2 komentarzeTo zdecydowanie nie jest film, który można obejrzeć w biegu, będąc myślami gdzie indziej. Nie spodoba się także zapewne tym, którzy nie wiedzą zbyt wiele o Japonii (dla nich będzie zbyt nudno by dotrwać do końca). Jeśli jednak macie akurat przed sobą leniwe popołudnie, a kwitnące jabłonie i bzy za oknem nastawiły was refleksyjnie do świata, to zdecydowanie zachęcam do seansu Kwiatu wiśni i czerwonej fasoli. Wiecie, że uwielbiam pisać o wszystkim co japońskie, a także zdarza mi się często notka do tzw. kącika gastronomicznego, w którym piszę o jedzeniu w książkach i filmach. To dzieło to dla mnie takie dwa w jednym. Japoński film o jedzeniu – czy może być coś lepszego?
KomentarzPowiem tak: jest lepiej niż się spodziewałam, ale to wcale nie znaczy, że jest dobrze. Z zapowiedzi i z udziału Rebel Wilson wynikało, że otrzymamy typową amerykańską komedię z bardzo niskim poziomem dowcipu. Tymczasem nie jest to w sumie nawet komedia, a dowcip jest genitalno-kloaczny tylko tam, gdzie pojawia się postać grana przez Wilson. Trochę dziwnie wypada to połączenie jak najbardziej poważnych problemów (a przynajmniej poważnie pokazanych dylematów pierwszego świata) z dziwacznymi dowcipasami z łonków i picia piwa. Jeśli jednak ktoś akurat nie ma życiowego partnera lub (tak jak ja) chce sobie przypomnieć jak to było w pojedynkę, to może się na tym filmie całkiem nieźle bawić.
SkomentujJestem prawdopodobnie ostatnią osobą na świecie, która obejrzała ten film. Cóż, zwyczajnie nie jestem wielbicielką kloacznego humoru. Zasiadłam do oglądania tylko dlatego, że pisząc wczoraj o dokumencie The Propaganda Game doszłam do wniosku, że skoro ludzie mogą śmiać się ze wszystkiego, włącznie z chorobami i śmiercią, że nawet Hitlerowi się dostało, to Kim Dzong Un nie może być wyjątkiem. Śmiech to doskonałe narzędzie do odbierania szaleńcom powagi i władzy, i cieszy mnie, że Rogen i Goldberg też tak uważają, bo w końcu taka jest wymowa filmu. Rażą mnie w tym filmie dowcipy analne i groteskowe wygłupy, ale jeśli to choć trochę psuje humor tej paskudnej kreaturze od garnka ciętej, to mogę Wywiad ze słońcem narodu oglądać codziennie i każdemu kogo spotkam go polecać.
Komentarz









