Debiut reżyserski Roberta Lorenza to przyzwoite kino na zimowe wieczory, ale nie powala na kolana i nie wróży wielkiego sukcesu tego twórcy. Film opowiada historię podstarzałego rekrutera basebollowego, który (mówiąc oględnie) ma pewne problemy ze wzrokiem. Clint Eastwood w tej roli po raz kolejny pokazuje widzom, że ma do siebie duży dystans, bo jego postać , nie dość, że bardzo stara, prawie ślepa, to w dodatku ma poważne problemy z prostatą, co obserwujemy już w pierwszej scenie z jago udziałem. Cały film bazuje zresztą na nietypowym uroku gwiazdor westernów, dla którego właściwie ogląda się do końca tą nieco naiwną historyjkę. Jak zwykle, gdy chodzi o staruszka, szefowie chcą go zwolnić mimo, iż jest kimś w rodzaju legendy w swojej branży. Oczywiście do tego nie dochodzi, ponieważ Clint jest niepokonany i nie potrzebuje wzroku by zobaczyć utalentowanego gracza. W kluczowej dla jego dalszej kariery rekrutacji, wystarczył dobry słuch. No to się nazywa klasa.
SkomentujKategoria: Filmy
Szczerze odradzam. Szczerze zniechęcam. Szkoda kasy na bilet do kina na coś takiego. Szkoda czasu w domu nawet żeby to obejrzeć. To metaforyczno-enigmatyczne dzieło zniecierpliwi nawet najbardziej cierpliwych i odpornych na dziwactwa, złą grę i głupotę scenariusza. Fabułę ma to mniej więcej taką, że sławny, superbogaty i bardzo utalentowany młody finansista, Eric Parker, jedzie limuzyną do fryzjera (no naprawdę!) a w drodze spotyka różne osobliwe postaci np. doradców, inne ,,złote dziecko” giełdy, kochankę, narzeczoną i inne osobliwe persony. Jak donoszą liczne media, postać parkera ma być alegorią całego świata finansów, o którym jakoś więcej ostatnio myślimy na okoliczność kryzysu, o którym może niektórzy już słyszeli. Nic z zamierzonej ważkości tematu, powagi i patosu nie wyszło. Jest po prostu śmiesznie.
Wszyscy kochamy filmy o wojnie. No może nie o każdej wojnie, ale o drugiej światowej na pewno. No może nie o całej wojnie, ale obozy koncentracyjne, powstanie warszawskie, getto i partyzantka zawsze się sprzedadzą. Jest w widzu jakiś głód okropieństwa, surowej walki o byt, przedśmiertnej grozy absolutu i wielkiej sprawy, za którą można umrzeć okropnie, nędznie i w poniżeniu. Tak sobie przynajmniej tłumaczę to, że każda osoba którą znam przechodziła (w różnym stopniu) na pewnym etapie życia absolutną fascynację holocaustem.
SkomentujNo wreszcie szczery i autentyczny obraz macierzyństwa. Lynne Ramsay bez lukru i emocjonalnego bełkotu pokazuje widzom wizję macierzyństwa bardzo daleką od ideału. W codziennym medialnym przekazie ciągle wciska nam się obrazki a to kobiet marzących od pierwszej miesiączki by zostać matka i żoną (to drugie opcjonalnie), a to cudownych rodzin, gdzie ciąże i porody przebiegają bez problemowo, a matka i dziecko są w sobie szaleńczo zakochani od momentu pierwszego piersią karmienia aż do dorosłości dziecka (dziewczynki oczywiście, pępowina łącząca mamusię z synusiem jest wiecznotrwała). A przecież znamy przypadki dzieci nieudanych lub złych matek, które jakoś ,,tego nie czują”.
3 komentarzeNudna jak flaki z olejem duńska produkcja filmowa, stworzona i zagrana przez ludzi, których nazwisk i tak nie znamy i raczej nie zapamiętamy. W rolach głównych: francuska postępowa myśl oświeceniowa, próbująca wedrzeć się na zapóźniony cywilizacyjnie dwór duński; szalony i zdziecinniały król-hulaka, który, jak się okazuje, tylko gra wariata bo jest nieśmiały; młoda mdła królowa o gołębim sercu i płonących lędźwiach, świeżo sprowadzona z Anglii; lekarz-filozof z tłustym kucykiem, którego niby gra aktor wcześniej będący czarnym charakterem w poprzednim Bondzie, a którego też nikt raczej nie kojarzy. Właściwie to tylko ten nieszczęsny król budzi naszą sympatię. Jak każdy historyczny wariat, dziś byłby zapewne uznany za bardzo barwnego ekscentryka. Jest kimś w rodzaju beztroskiej gwiazdy rocka na trupio poważnym i zimnym królewskim dworze. Film właściwie pokazuje, że król jest niepotrzebny, a państwem może rządzić absolutnie każdy.
KomentarzTake this waltz to dość irytująca produkcja z premedytacją skierowana do widzów płci żeńskiej, o czym świadczy jej ,,nastrojowość”, czułostkowość i melancholia, którymi przesycony jest absolutnie każdy kadr tego dzieła. Banalna historia młodej i już znudzonej życiem małżonki, niespełnionej pisarki Margot (w tej roli Michelle Williams), o której już od pierwszych scen wiadomo, że zaraz zostawi swojego nudnego otyłego małżonka dla wysportowanego sąsiada. Jest to oczywiste i wkurzające ponieważ dłuży się niemiłosiernie. Przez cały ten czas małżonek udowadnia, że jest totalnym kretynem. Z zawodu kucharz, Lou pracuje w domu tworząc kolejną książkę kucharską poświęconą wyłącznie daniom z drobiu. Najwyraźniej zbyt duża ilość kurczaków (może jest zwolennikiem Diety Dukana) pomieszała mu w głowie, ponieważ w wolnym czasie robi żonie okrutne żarty np. polewając ją zimną wodą pod prysznicem. Jej to oczywiście nie przeszkadza, taka jest oryginalna. Sama główna bohaterka ewidentnie cierpi na depresję i nic dziwnego, bo przecież takie spokojne miłe życie bez większych wstrząsów, w dodatku z absurdalnie piękną kanadyjską przyrodą w tle, każdego wyprowadzałoby z równowagi.
Skomentuj