Pomiń zawartość →

Jak ojciec i syn

Ten film wymagał ode mnie wiele wewnętrznego wysiłku. Czułam, że tak będzie i świadomie odwlekałam obejrzenie tego dzieła. Naprawdę trudno to nazwać rozrywką, choć w końcu nie o samą uciechę widza w kinie chodzi. Tym razem dla odmiany można było się czegoś nauczyć, a to też się liczy. Film Hirokazu Koreedy to jedna z tych opowieści, które codziennie można znaleźć na łamach nawet polskich tabloidów. Jest to historia dwóch rodzin, którym zamieniono synków w szpitalu zaraz po porodzie. Teraz, gdy chłopcy podrośli i mają iść do szkoły, cała sprawa wyszła na jaw i trzeba przedsięwziąć jakieś kroki. Trudno w końcu udawać, że się nie wie o ty, że wychowuje się nieswoje dziecko. Sądzę, że większość widzów, a już szczególnie rodziców, było zszokowanych tym, jak japońskie rodziny postanowiły rozwiązać ten problem. Jednym słowem, robią to na zimno.

Jak ojciec i syn to prawdziwe wyzwanie intelektualne, ponieważ by móc cokolwiek zrozumieć, i choćby w najmniejszym stopniu, zidentyfikować się z bohaterami, trzeba przełamać potężną barierę kulturową. Japończycy, choć mieszkający, pracujący, a nawet ubierający się nieco podobnie do nas, to jednak zupełnie inni ludzie. Najlepszym przykładem jest główny bohater filmu, czyli pan Ryota Nonomiya (Masaharu Fukuyama). Jest wziętym i bardzo zamożnym architektem, który ogólnie ma wszystko poukładane i w dobrym stylu. Życiem całej rodziny rządzi jego praca, a żona i syn grzecznie podporządkowują się woli pana domu. Oczywiście rodzina Saiki, w której wychowuje się biologiczny syn Nonomiyów jest dokładnym przeciwieństwem tego obrazka. Oprócz chłopca mają oni jeszcze dwójkę młodszych dzieci, w dodatku oboje pracują i raczej im się nie przelewa. Podejrzewam, że sympatia większości europejskich widzów jest właśnie po ich stronie, ponieważ tutaj, mimo niewielkich dochodów, tato jest jakby bardziej ojcem. Saiki, choć biedny, jest ciepłym i czułym rodzicem, który woli mniej pracować, żeby tylko pobyć trochę z dzieciakami. Sceny ich zabaw czy wspólnych kąpieli są prawie rozczulające. O nadąsanym architekcie nie da się tego powiedzieć. Facet na zimno kalkuluje, co mu się bardziej opłaca. Najpierw chce obu malców zagarnąć dla siebie, a potem dochodzi do wniosku, że ten dotychczasowy to taki mało zdolny i wielkim pianistą raczej nie zostanie, więc może lepiej przygarnąć biologicznego syna. Matka oczywiście ma tu niewiele do powiedzenia, a właściwie u wszystkich zainteresowanych trudno zaobserwować jakieś głębsze emocje. Co prawda raz dochodzi do rękoczynów, ale takie klepanie to raczej śmieszne niż groźne lub przejmujące.

Reżyser zadaje pytanie o to, czym właściwie jest ojcostwo i czy więzi wynikające z wychowania są ważniejsze niż więzy krwi. Średnio mnie to interesuje, ale za to bardzo zaciekawiły mnie różnice kulturowe w podejściu do tego tematu. My kibicujemy biednym, ale ciepłym tatusiom, gdy tymczasem (tak podejrzewam) sympatia większości widzów z Japonii musiała być po stronie odnoszącego sukcesy zawodowe, ambitnego architekta. Sporo czytam o Japonii i wiem, że presja by być najlepszym i idealnym, by sprostać oczekiwaniom, jest tam bardzo duża. Mało okazywania emocji, za to dużo zimnego dystansu i wszechobecny pracoholizm. To nie jest ekranowa fikcja filmu Jak ojciec i syn tylko prawdziwe życie mieszkańców Kraju Kwitnącej Wiśni. Z europejskiego punktu widzenia robi się normalnie żal zarobionych ojców, ich żon, zahukanych gospodyń domowych, a przede wszystkim podlegających wielkiej presji jedynaków. Jest to jednak spełnienie azjatyckiego snu. Kto by nie chciał mieć posłusznego, pracowitego synka, który dostaje najlepsze oceny i jest wirtuozem fortepianu? A że chłopię ma dopiero sześć lat, to co z tego? Już w tym wieku musi mieć zaplanowaną każdą chwilę w ciągu dnia. Najbardziej zdziwił mnie pomysł, że na zabawę na placu zabaw dziecko dostało dziennie pół godziny. Dla nas patologia, a dla Japończyków prawdopodobnie to doskonali rodzice, którym zależy na przyszłości dziecka.

Podczas oglądania może być naprawdę trudno przebić się przez poczucie sztuczności i dziwności. Bohaterowie zachowują się bardzo sztywno, nawet w nieformalnych, rodzinnych sytuacjach. Dla mnie ten film jest egzotycznym uzupełnieniem lektur o kulturze Japonii. Oglądanie tych niezwykłych ludzi to zupełnie coś innego niż czytanie o nich. Za każdym razem gdy mam okazje podziwiać Japończyków uderza mnie ich powaga i totalna kontrola nad ciałem i wszystkim dookoła. Trzeba przyznać, że te ceremonialne gesty i olbrzymia pedanteria mają w sobie wiele uroku, ale też odbierają (przynajmniej w moim odczuciu) całe ciepło opowieści o ojcostwie. Są lekkie przebłyski we wspomnianych scenach zabawowo-kompielowych, ale te z kolei wydają się jakieś podejrzane. Może opór jest tylko w mojej głowie. Na pewno są jacyś polscy ojcowie, którzy także moczą się w jednej ciasnej wannie z trójką gołego potomstwa… Cóż, rolą dobrych filmów jest także uczenie nas otwartości i tolerancji, choć jak widać, w moim przypadku to zawiodło.

Opublikowano w Filmy

2 komentarze

  1. Wydaje mi się, że nie zgadzamy się co do tego filmu – ja jestem nim zupełnie zafascynowana, zwłaszcza aktorstwem, które skrytykowałaś </3 zapraszam do zapoznania się z moją recenzją na moim blogu, bo nie chcę się powtarzać (za dużo czasu by to zajęło)

    Roma.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *