Długo się naczekaliśmy na ten film, ale w sumie było warto, choć okazał się zupełnie czymś innym niż się spodziewałam. Nie jest to rozbuchane kino gangsterskie z serią strzelanin czy bijatyk, nie doczekacie się ,,kultowych” powiedzonek ani gorącego seksu, a jednak dzieje się dużo. Nad wszystkim unosi się tu mroczna atmosfera, niby nic, a czujemy, że podskórnie toczy się zupełnie inna historia niż ta, którą nam się pokazuje. Z tego powodu oraz dzięki rewelacyjnej grze Toma Hardy’ego The Drop jest raczej subtelnym thrillerem psychologicznym niż filmem gangsterskim.
Mężczyzna z psem
Bob Saginowski (Tom Hardy) jest zwykłym, szarym, na pierwszy (a nawet drugi i trzeci) rzut oka zupełnie nieciekawym facetem w średnim wieku. Razem ze swoim kuzynem Marvem (James Gandolfini) prowadzą w nieciekawej okolicy Nowego Jorku mały bar, który jak wiele innych w tym rejonie, służy lokalnej mafii do okazyjnego prania brudnych pieniędzy. Zazwyczaj Marv i Bob pilnują swojego nosa, grzecznie wykonują polecenia i są umiarkowanie uprzejmi względem siebie i przychodzących do baru klientów. Sytuacja zmienia się jednak w chwili, gdy dwóch podejrzanych typów postanawia obrabować skarbonkę mafiosów. Ginie spora suma pieniędzy, którą trzeba będzie oddać. W tym samym czasie Bob, wracając do domu, znajduje w kuble na śmieci ciężko pobitego szczeniaka pit bulla. Za sprawą rozmaitych okoliczności, wraz ze zwierzakiem do jego życia wkrada się piękna Nadia (Noomi Rapace) i jej szalony były chłopak Eric Deeds (Matthias Schoenaerts). Każda z wymienionych czterech osób odegra ważną rolę w finałowych scenach, które warte są przeczekania pozornej nudy i szarości większości filmu.
Nie zdradzę chyba zbyt wiele jeśli powiem, że pies na końcu nie ginie. Dlaczego to takie ważne? Ponieważ w każdym, ale to absolutnie w każdym filmie jaki obejrzałam w ciągu ostatnich trzech lat, zwierzak pojawiający się w filmie musi umrzeć. Zdarza się to tak często, że psuje mi zupełnie radość z oglądania. Mam wrażenie, że zwierzaki i ich ekranowa śmierć stały się łatwiejszym do zaakceptowania wariantem nieszczęść, które wcześniej spotykały małe dzieci. Coś w końcu musi rozmiękczać widzów. Zatem tu jest inaczej, a mały pit bull Rocco jest doskonała przeciwwagą dla szorstkości obejścia swojego opiekuna. Ujawnia jego bardziej ludzką stronę i sprawia, że nie możemy nie lubić cichego i niepozornego Boba.
Subtelnie promieniuje grozą
W wielu miejscach tego filmu złapałam się na zastanawianiu, po co ja w ogóle na to patrzę. Nic się nie dzieje, kasa zniknęła, a grożący barmanom mafiozi są tak stereotypowi, że aż boli. Za każdym razem jednak po chwili padały takie słowa i działy się takie rzeczy, że na wszystko mogłam spojrzeć z zupełnie innej perspektywy. Podczas oglądania przekonacie się sami jak niepokojący jest kamienny spokój Boba czy wybuchy gotującego się ze złości Marva. Swoją rolą w tym filmie Gandolfini jakby nawiązał do roli w Rodzinie Soprano, a jednocześnie stanął po drugiej stronie mafijnego procederu. Jest znakomity w roli przegranego, zgorzkniałego i niespełnionego faceta, który jest swoim najgorszym wrogiem.
Naprawdę podobała mi się także rola Schoenaertsa, który wcielił się w nieprzewidywalnego psychopatę Deedsa. Jedynie Noomi Rapace jest tu jakaś taka bezosobowa i nieciekawa zupełnie. A zresztą jakby nie była, każdy aktor czy aktorka partnerujący Hardy’emu na ekranie musi się liczyć z tym, że zbladnie i zginie przy jego hipnotyzującym uroku i absurdalnych rozmiarów talencie.
Hardy’ego strach się bać!
Koniecznie chciałam zobaczyć jak Tom Hardy poradzi sobie w roli opiekującego się szczeniaczkiem, lekko autystycznego prostaczka, zwłaszcza po jego świetnej roli w Peaky Blinders. Pamiętacie to? Gdy tylko zobaczyłam jak grany przez niego żydowski gangster Alfie Salomons prowadzi na spotkanie kozę, wiedziałam, że dla kozy nie skończy się to dobrze. O pit bulla też się cały film bałam, ale na szczęście niesłusznie. Nie jest zresztą tak, że drżę w trosce o los wyłącznie ekranowych zwierząt, które znajdą się w pobliżu brytyjskiego aktora. Od początku The Drop zastanawiałam się także po co ci idioci zadzierają z Hardym. To się przecież zawsze źle kończy.
Prawie każda rola Hardy’ego to psychologiczny teatr sprzeczności i złożoności, zazwyczaj doprawiony sporą dawką szaleństwa i agresji. Nikt tak jak on nie gra psychopatów. Jego Heathcliff w Wichrowych Wzgórzach był moim zdaniem najlepszy ze wszystkich dotychczasowych Heathcliffów, a dalej było już tylko lepiej. Forrest w Gangsterze, Bane w Mrocznym rycerzu, Tommy w Wojowniku czy Freddie w The Take. A już Bronson to było totalne szaleństwo! The Drop dobrze się wpisuje w ten ciąg psychopatycznych i ekscentrycznych ról. Aż zacieram rączki z radości na myśl o tym co zobaczymy gdy wcieli się w Ala Capone czy Eltona Johna. W dodatku uważam, że to bardzo dobrze, że przed kosztownym i rozbuchanym szaleństwem Mad Maxa, które czeka nas już niedługo, możemy oglądać Hadry’ego w czymś skromniejszym i naprawdę dającym do myślenia.
Komentarze