White Christmas, pomimo pozornie świątecznego charakteru, wcale nie są ciepłą, rodzinną opowieścią. Jak zwykle w przypadku serii Black Mirror, otrzymujemy zamkniętą filmową opowieść o bardzo ponurym futurystycznym przesłaniu. Ten odcinek jest moim zdaniem jednym z najlepszych, ponieważ do świąt nawiązuje naprawdę subtelnie, a za to niesamowitych wynalazków z przyszłości jest tu co niemiara. Zapewniam, że radości z oglądania nie psuje nawet głupkowata twarz Jona Hamma (której jednak daleko do głupkowatości Bradleya Coopera, to mu trzeba przyznać). Każdy pesymista, który tak jak ja nie patrzy w przyszłość z obawą, a z mroczną pewnością, że będzie źle i coraz gorzej, z pewnością poczuje się usatysfakcjonowany odcinkiem świątecznym.
Duchy przyszłych świąt
Głównymi bohaterami tej części Black Mirror są dwaj obcy sobie mężczyźni. Matt (Jon Hamm) i Joe (Rafe Spall) spotykają się w Boże Narodzenie na odludziu, gdzieś w starej chacie wyposażonej w proste sprzęty. Matt gotuje pieczone ziemniaczki, siadają do stołu i zaczynają długą rozmowę, trwającą dla jednego jeden wieczór, dla drugiego pięć lat (czas to rzecz tym razem bardzo względna). Przez moment wydaje nam się, że patrzymy na dwóch życiowych wyrzutków, którzy albo ciężko pracują gdzieś w lesie, albo przebywają w chacie na przymusowym zesłaniu. Gdy jednak panowie zaczynają sobie nawzajem opowiadać jak się tam znaleźli, sprawa robi się bardziej skomplikowana.
Trafiamy oto do nieodległej przyszłości, w której jedyną różnica w stosunku do świata, który już znamy, są usługi cyfrowe, z których można korzystać. Praktycznie każdy obywatel ma wszczepione do oczu urządzenie, zamieniające jego wzrok w połączenie komputera i kamery. Można robić okiem zdjęcia, ale też, w razie kłótni, zablokować kogoś tak, by nie mógł nas widzieć. Jest to zresztą system połączony także z mózgiem, przez co również myślenie o ,,zakazanej” osobie staje się niemożliwe. Kolejną możliwością technologii z przyszłości jest umiejętność wszczepienia w mózg ,,ciasteczka”, które przez kilka dni podsłuchuje nasze myśli, a potem, już na zewnątrz, stanowi kopię zapasową nas samych. Można istnieć realnie i wirtualnie w postaci kodu. Nieśmiertelność normalnie!
Obaj panowie zasiadający razem do świątecznego posiłku, mają na sumienia przewinienia, do których sprowokowała ich nowoczesna technologia, a przez to, że świat, w którym żyją dał im inne możliwości niż my mamy obecnie, tego co się wydarzy w tajemniczej chacie nie sposób jest przewidzieć. Osobiście bardzo lubię takie niespodzianki jakie funduje widzom Black Mirror, nie tylko w tym odcinku.
Korozja bliskich więzi
Ze świętami ma to wszystko tyle wspólnego, że obaj panowie stracili najbliższych przez to, że technologia źle zadziałała lub że zadziałała aż nadspodziewanie dobrze. Przy okazji Bożego Narodzenia zbiera się wszak każdemu na rodzinne wspominki, a jeśli rodziny się nie ma, to zostaje rozpamiętywanie błędów, które doprowadziły do tego braku. Dwie przedstawione historie, chłopaka, który nie radzi sobie z dziewczynami i mężczyzny, którego dziewczyna nie chce mieć z nim nic wspólnego, mogłyby się dobrze skończyć, gdyby nie technologia, z którą najwyraźniej ludzie nie potrafią się właściwie obchodzić.
Pokazane w filmie wynalazki są naprawdę fascynujące. Podziwiam wyobraźnię twórców Black Mirror, a postaciom z filmu nieraz zazdrościłam tego, czym dysponują. Za fascynującą możliwościami idzie jednak zaraz gorzkie ostrzeżenie mówiące o tym, że z każdą nową technologią tracimy część naszego człowieczeństwa. Takie przesłanie jest jak najbardziej zasadne przy okazji Bożego Narodzenia. W sumie iluż z nas poświęci ten czas na rodzinną bliskość, a ilu będzie się tylko objadać, bawić się komórką, wpatrywać się bezmyślnie w telewizor czy oglądać zdjęcia na portalach społecznościowych robione przez tych, którzy zamiast przeżywać piękne chwile zajęci są ich dokumentacją.
Jeśli podobały się wam poprzednie części Black Mirror, tą będziecie wprost zachwyceni. Nawet Jon Hamm nie jest tu tak denerwujący jak zwykle, choć jego gra nadal nie należy do najlepszych. Jakoś nie mogę mu wybaczyć strasznej nudy jaką nas zalewał w Mad Menach oraz występu w Druhnach (które zresztą uwielbiam). Za każdym razem gdy widzę jego twarz przypominają mi się początkowe sceny filmu, w których jego postać uprawia bardzo dziwny seks z główną bohaterką. Ta jego zadowolona mina prześladuj mnie od lat i sprawia, że widząc go w produkcji nieco bardziej ambitnej i poważnej mam momentami mdłości. A może to świadczy tylko o tym, że aktor jest charakterystyczny, dobry w graniu podstępnych, wrednych i śliskich typów?
Zgadzam się w zupełności z powyższym. Zapraszam do wymiany wrażeń wokół tego odcinka na moim blogu: http://uszatyfotel.pl/2014/12/22/%e2%96%88%e2%96%88%e2%96%88%e2%96%88%e2%96%88%e2%96%88%e2%96%88/
Świetna recenzja,krótko,zwięźle i na temat,bez spoilerów
Dziękuję za miły komentarz, także krótki, zwięzły i na temat :)
Recenzja niezła, ale te komentarze na temat gry Hamma w Druhnach mogłaś sobie darować, minę miał głupkowatą bo tego wymagała rola- glupkowatego faceta właśnie, z przerośniętym ego. Lepiej tego zagrać nie mógł ;)
Uważam, że obaj aktorzy zagrali świetnie. I to właśnie Jon Hamm sprawił, że odcinek wciągał od początku, a nie jak niektóre z Black Mirror, w którym dopiero wywracające wszystko do góry nogami zakończenie przyciągało uwagę. Choć ogólnie cały serial doskonały.