Wszyscy oglądają i chwalą więc i jak pochwalę, zwłaszcza, że naprawdę jest za co. Czteroodcinkowy film HBO o niezwykłej, a jednak bardzo zwyczajnej kobiecie, to prawdziwe objawienie tego roku. Produkcja jest nie tylko pięknie nakręcona, ale i opowiada o rzeczach naprawdę ważnych w wyjątkowo inteligentny i subtelny sposób. Moim skromnym zdaniem tylko bardzo opornym lub bardzo młodym widzom może nie przypaść do gustu (oraz wszystkim tym zadowolonym ze swojego małego życia idiotom w typie tych, w których było wycelowane ostrze cynizmu Olive Kitteridge).
Depresja w krainie szczęśliwości
Poza urokami i smutkami szarego życia Olivii (w tej roli wspaniała Frances McDormand), depresja jest główną bohaterką tej produkcji. Przez ukazane w filmie 25 lat z życia mieszkającej w Nowej Anglii nauczycielki matematyki, ta choroba przewija się jak smutny refren. Obciążeni chorobami psychicznymi byli już rodzice Olivii, dwubiegunowa matka i ojciec-samobójca, a jej samej też mroczne stany duszy nie są obce. Poza rodziną Kitteridge, inni mieszkańcy uroczego miasteczka Crosby także rozsypują się w proch za swoimi pogodnymi fasadami, próbują się co jakiś czas zabić lub widzą obiekty, których nie ma. Skąd taki smutek w dostatnim i spokojnym życiu amerykańskich prowincjuszy?
Zacznijmy od głównej bohaterki, która zdaje się wierzy w to, że cieszyć się mogą tylko idioci i dzieci (tych pierwszych w jej otoczeniu nie brakuje). Ucząc w lokalnej szkole walczy z tępotą swych uczniów, a po godzinach nie szczędzi pocisków miotanych w stronę rodziców tychże uczniów, tudzież w męża, syna i w sąsiadów. Olive jest zgorzkniała i cyniczna, bywa także złośliwa i okrutna, a jednak, ze względu na jej wielką inteligencją, zasady moralne i ciekawe poczucie humoru, naprawdę nie można jej nie lubić. Oczywiście żal nam poniżanego i wyszydzanego za dobre serce męża, poczciwego Henry’ego (Richard Jenkins), czy też syna , który przez zimne serce matki nawet jako dorosły mężczyzna będzie miał poważne problemy sam ze sobą, a jednak współczujemy przede wszystkim jej. Przez cztery godziny śledzimy bacznie kolejne stadia życia matki i żony, ani szczególnie oryginalnej, ani pięknej, która jest jakby uwięziona w swoim komfortowym, wypranym ze wszelkich emocji żywocie (które po stracie jedynej pokrewnej duszy, anglisty-alkoholika, stało się czarną dziurą i poczekalnią do śmierci).
Jeśli ktoś miał nieszczęście dostać nieco więcej rozumu od Boga i wylądował w takim właśnie spokojnym Crosby, mieście gdzie nic nikogo nie czeka, także stacza się w przepaść niemocy i depresji. Zdecydowanie jednak więcej jest tu postaci, zasługujących na wyszydzenie przez Olive. Tych wszystkich durnych gospodyń domowych w pastelach, głupich nastolatków i młodych ludzi, którzy próbują ułożyć sobie życie według najpowszechniejszych schematów. Kolejny raz pada mit amerykańskiego szczęścia kwitnącego w uroczych prowincjonalnych miasteczkach, których mieszkańcy nie dają sobie rady sami ze sobą, ani ze zmieniającymi się zbyt szybko realiami współczesnego świata.
Cała prawda o życiu, zwłaszcza małżeńskim
Jestem zachwycona tym, że wreszcie ktoś pokazał życie takim jakie jest. Nie oszczędza nam się gorzkich rozczarowań ani nudy, wątki rwą się nim jeszcze na dobre się rozpoczęły, a bohaterowie są aż do bólu przeciętni. W wielu typach z ekranu rozpoznacie nie tylko samych siebie, ale i swoich najbliższych. Jestem pewna, że także macie w swoim otoczeniu niepoprawnych optymistów i że nie brak wam osób w typie Olivii (sama znam kilka, sama jestem taką zgorzkniałą i psującą innym radość byłą nauczycielką).
Fantastyczne jest zwłaszcza to, jak autorzy produkcji widzą życie rodzinne. Z perspektywy Olivii Kitteridge nie ma w instytucji rodzinnej szansy na szczęście. Samo małżeństwo to najczęściej porażka, czego przykładem są właśnie Olivia i Henry. On kocha ją bezwarunkowo aż do śmierci, nie dając się odepchnąć czy zniechęcić, a ona, choć na swój sposób też darzy męża uczuciem, wciąż rozpamiętuje miłość i gorzki zawód sprzed lat (jest to jeszcze bardziej wzruszające przez to, że patrzymy na starszych, średnio urodziwych ludzi). Przeniesienie uczuć na dzieci też na niewiele się zdaje. Praktycznie każdy w tym serialu ponosi porażkę jako rodzic (głównie dlatego, że dzieci nie spełniają oczekiwań rodziców), albo też próbuje udawać, że wszystko w porządku, co jest jeszcze większą porażką. Za każdym razem wychodzi na to, że bycie optymistą na siłę, pokrywanie wszystkiego sztucznym uśmiechem, dobrym (moralnym) wychowaniem i pieniędzmi nie stwarza szczęśliwych ludzi.
Estetyczna uczta
Poza ważną tematyką, warto obejrzeć ten czterogodzinny film także ze względu na znakomite aktorstwo i zdjęcia. Frances McDormand jest tu absolutnie fantastyczna. Choć nie jest pięknością, to jej twarz wręcz hipnotyzuje widzów dzięki oszczędnej lecz wyrazistej ekspresji. Wprost nie można się oderwać od ekranu! Patrząc na to czego dokonała, nie można mieć wątpliwości, że mamy do czynienia z jedną z najlepszych żyjących aktorek. McDormand sprawiła, że legiony widzów na całym świecie pokochały prostą gospodynię domową grzebiącą w ogródku, szyjącą z oszczędności własną sukienkę na ślub syna i rozmawiającą z jamnikiem (super zwierz!). Jednak nie potrzeba dziwacznego kostiumu, ton botoksu i dziwacznego akcentu postaci historycznej by zrobić na widzach wrażenie.
Od postaci Olivii warto oderwać wzrok chyba tylko po to by się pogapić na zapierające dech w piersiach widoki z Maine. Nasza bohaterka ma niebywałe szczęście posiadać dom i duży kawałek ziemi nad samym oceanem, dzięki czemu chmurna i wietrzna przyroda buduje tu bardzo specyficzną atmosferę.
Bardzo ważne jest tu także to, że każdy z czterech odcinków ukazuje inne stadium życia naszej bohaterki i ma zupełnie inny klimat. Te cztery części składają się na wymowną całość w finale i pozwalają nam dostrzec i docenić poświęcenie Olivii oraz to, jak bardzo ludzka i godna współczucia jest w swym okrucieństwie wobec innych.
Zapewniam również, że to jeden z tych filmów, po których, by nie musieć się jeszcze rozstawać z bohaterami, od razu zasiada się do literackiego pierwowzoru. Ja sama już kombinuję, jakby tu dorwać książkę.
[…] wiele wspólnych cech (niepokojąco wiele). Poleciłabym tę książkę oczywiście wszystkim fanom serialu HBO, ale także wszystkim Polkom w wieku 40 plus. Naprawdę mogłyby odnaleźć siebie w tych […]
[…] wiem kto powinien dostać w tym roku nagrodę. Aktorkę obsadzono nawet lepiej niż w znakomitej Olive Kitteridge, choć to także dotarło do mnie po czasie. Jej Mildred Hayes jest twardą babką, która […]