Choć jeszcze nie dobrnęłam do końca żadnego z tych seriali, wszystkie bardzo mnie wciągnęły i naprawdę się cieszę z wielkiego urodzaju produkcji tej wiosny. Może akurat szukacie czegoś dobrego na wieczór, a nie chce wam się spędzać godzin na oglądaniu nie do końca udanych pilotów. Jeśli tak, to podsuwam mój wybór czterech najciekawszych nowych produkcji serialowych.
La casa de papel (Dom z papieru)
Może nie jest to dla wszystkich nowość, ale dla mnie tak, bo dowiedziałam się o Domu z papieru dopiero przed dwoma tygodniami. Z początku trochę dziwnie się to oglądało, bo język hiszpański jest dla mnie zupełnie obcy, a i aktorzy wydawali się tacy jakby nadekspresywni, ale po kilku odcinkach się przyzwyczaiłam, a nawet polubiłam tę obcość. Akcja rozgrywa się w Madrycie i okolicach, gdzie pewien tajemniczy geniusz nazywający sam siebie Profesorem (Alvaro Morte), gromadzi grupę przestępców, mających wraz z nim dokonać skoku wszech czasów. Przez pięć miesięcy Profesor szkoli swych podopiecznych do tego, by napadli na narodową mennicę i zrabowali z niej (a dokładnie wydrukowali) miliardy euro. Im dłużej napad będzie trwał, tym więcej kasy uda się ukraść, zatem nikomu nie zależy na szybkim zakończeniu akcji. Ośmioro śmiałków z sukcesem przeprowadza pierwszą część akcji, dostając się do środka i biorąc licznych zakładników. Rozpoczynają się negocjacje z policją, próby wydostania się co odważniejszych zakładników na wolność oraz spory wewnątrz grupy śmiałych rabusiów.
Każdy z ośmiu złodziei narodowej fortuny jest specjalistą w innej dziedzinie, a wszystkich łączy dość porywczy temperament i to, że nie mają nic do stracenia. Zamiast imion używają nazw miast, co ma im zapewnić bezpieczną anonimowość. Mamy zatem specjalistkę od fałszerstw Nairobi (Alba Flores), genialnego hakera Rio (Miguel Alonso) czy profesjonalnego kopacza tuneli Moskwę (Paco Tous). Oprócz sympatycznych, barwnych, charakternych postaci, występuje tu także grono tych mniej lubianych, wrednych czy nieudolnych. Najbardziej działa mi na nerwy Arturo (Enrique Arce), dyrektor banku, który myśli, że jest Chuckiem Norrisem. Nie lepszy jest lider bandy złodziei Berlin (Pedro Alonso) z tymi swoimi sadystycznymi zapędami i wrednym uśmieszkiem. Ale najbardziej się gotuję przy scenach z Profesorem i panią inspektor Raquel Murillo (Itziar Ituno), którą organizator napadu próbuje zmylić i rozproszyć. Tak dziwnej dynamiki związku i tak krępujących dialogów nie słyszałam odkąd zaprzestałam oglądania M jak miłość. No, ale jak by nie było, śledzę akcję z zapartym tchem i czekam czy wyjdą czy nie wyjdą z mennicy z tymi miliardami. W końcu należy też cenić seriale z bohaterami, których kochamy nienawidzić.
Killing Eve (Obsesja Eve)
Zaczęłam oglądać ten serial ponieważ przeczytałam, że autorką scenariusza jest Phoebe Waller-Bridge (tak, ta od Fleabag i Crashing), no i dlatego, że tytułową rolę gra Sandra Oh. Zawsze wierzyłam, że stać ją na coś więcej niż rola w Chirurgach. Eve Polastri to bardzo ciekawa postać. Jest mieszkającą w Londynie Amerykanką, która ma męża Polaka i pracuje jako oficer MI5. Praca za biurkiem jej nie satysfakcjonuje, dlatego też kobieta po kryjomu marzy o ściganiu niebezpiecznych morderców. Jej osobistą obsesją są mordujące kobiety i akurat taka jedna grasuje po Europie i aż prosi się o to, by Eve się nią zajęła. Gdy na skutek dość dramatycznych zdarzeń nasza bohaterka traci pracę, od razu zostaje dowódcą tajnej jednostki ścigającej seryjną zabójczynię.
Równolegle do losów Eve, śledzimy kolejne zlecenia, z jakich wywiązuje się tajemnicza Villanelle (Jodi Corner). To prawdziwy ninja killer, poruszający się ze zwinnością pantery, która w dodatku zna wiele języków i potrafi się doskonale maskować. Gdy orientuje się, że ktoś jest na jej tropie, staje się jeszcze bardziej szalona i nieprzewidywalna. Ta pani ma ewidentnie poważne zaburzenia osobowości, przez co ten serial jest i mroczy, i śmieszny jednocześnie, choć to oczywiście taki ciężkawy, dziwny, czarny humor.
Loaded
Jeśli lubicie Dolinę Krzemową, polubicie także Loaded. To brytyjski serial o czterech chłopakach, którzy wymyślili prostą grę (Fabryka kotów), a następnie sprzedali ją wielkiej korporacji za grube miliony. Teraz, gdy konto każdego z nich znacznie się powiększyło, panowie oprócz pławienia się w luksusach i pokazywania środkowego palca każdemu, kto w nich nie wierzył, mają do ogarnięcia mnóstwo nowych realiów życiowych związanych z byciem bogatym. Nagle się okazuje, że pieniądze niekoniecznie kupują ci przyjaciół, że ludzie mogą się czuć przy milionerach nieswojo, a sami świeżo upieczeni bogacze zamieniają się w zdziecinniałych kretynów jeżdżących na skuterach po swojej wielkiej posiadłości. Najgorsze dla nich jest jednak to, że wcale nie kupili sobie za miliony wolności, a raczej to ich kupiono. Teraz korporacja nasyła na nich szefową, która ma dopilnować, by dalej przynosili firmie zyski. Ich „nadzorcą niewolników” zostaje Casey (Mary McCormac) bardzo przypominająca Laurie z Doliny Krzemowej. Jeśli zaś chodzi o samych nowobogackich, to każdy z nich jest inny, ale mają też swojego Jareda, czyli rozsądnego i trochę zestresowanego Ewana (Jonny Sweet), a nawet Richarda, czyli Josha (Jim Howick), choć bardziej z nadwagą niż z silikonową niedowagą.
Ogólnie jest jak do tej pory dość śmiesznie, momentami absurdalnie, a przy okazji można sobie pomarzyć, co my byśmy zrobili z taką górą pieniędzy.
Barry
I oto kolejny zabójca na zlecenie. To trochę dziwne, ale co zrobić, gdy tak dobrze się ich ogląda. Mam słabość do tej profesji, bo jako dziecko i nastolatka byłam przekonana, że to dla mnie idealne zajęcie. Jak widać oglądałam zdecydowanie za dużo telewizji :). A jeśli chodzi o Barry’ego (Bill Hader) to w jego przypadku zabijanie dla pieniędzy jest pracą jak każda inna. Zastajemy go w dość trudnym momencie życia, gdy czuje, że dopadło go wypalenie zawodowe i że to, co robi, nie jest jego prawdziwym powołaniem. Rozproszony tymi myślami, nie jest tak skuteczny jak zawsze i wplątuje się w prawdziwe tarapaty. Niezadowoleni z niego zleceniodawcy zmuszają go do kolejnych zabójstw, ale nie ma tego złego, gdyż wszystko dzieje się w Hollywood. To tutaj, na lekcji gry aktorskiej, na którą przypadkiem trafia, Barry odkrywa w sobie delikatną duszę artysty i także postanawia zostać aktorem. Od tego momentu jego czas jest podzielony między pozbawianie życia kolejnych oprychów, a próby i monologi sceniczne z nowymi przyjaciółmi. Śmiechu jest tu co niemiara, bo Bill Hader jest niesamowitym komikiem (pamiętacie The Skeleton Twins). Zabawna jest jego rozdarta wewnętrznie postać, ale i bardzo przerysowane, ale zapewne trafnie ukazane realia pracy początkujących aktorów.
I to tyle jeśli chodzi o nowe seriale, jakie ostatnio oglądam. Oprócz nich zasiadam oczywiście do kolejnego sezonu Doliny Krzemowej, Amerykanów, Superstore’a, Skandalu, no a dziś obejrzę pierwszy odcinek drugiej serii Westworlda. I tak mi wiosna mija. A co Wy oglądacie ostatnio? Może jest coś wyjątkowo dobrego, o czym nie słyszałam, a powinnam :)
Westworld i Billions odkładam, aż będzie więcej odcinków. Zatem Alienista (na razie rozczarowujący) i Great British Menu. Ten ostatni dokument (jak zawsze świetny) polecam każdemu, kto sądzi, że Brytyjczycy mają mało wyrafinowaną kuchnię…
Alienista nie zachwyca niestety :( Dzięki za polecenie tego ostatniego tytułu (Great British Menu), bo zawsze chętnie obejrzę dokument o jedzeniu.