Pomiń zawartość →

Noe: Wybrany przez Boga

Zawsze podobało mi się to, że Aronofsky w swoich filmach skupia się na postaciach wyjątkowych ludzi ogarniętych poczuciem misji, realizujących swoją bardzo konkretna pasję, czy też popadających w obsesję perfekcji. Tym razem też tak jest. Mamy do czynienia z Noem zakręconym na punkcie potopu, wręcz do szaleństwa skupiającym się na tym, by jak najwierniej wypełnić powierzoną mu przez Boga misję i to pomimo iż sam Bóg nie raczył podzielić się z nim szczegółami wyjątkowego zadania, czy też raczej mokrej roboty. Nie obyło się także bez sporej dawki szaleństwa fabularnego, owocującego powołaniem do życia olbrzymich kamiennych Strażników, magicznie kiełkującego lasu czy też Matuzalema-Merlina, czarującego niczym leśna zielarka. Konserwatywnym katolikom może się nie podobać, ale zapewniam, że dzieci podczas seansu bawiły się znakomicie i chyba nie ma w tym nic złego, skoro mimo zmienionej, nieco komiksowej formy, Noe nadal przekazuje pozytywne wartości, skupia się na rodzinie i na ekologii. Moim zdaniem to znacznie lepiej, niż gdybyśmy dostali kolejną ,,wierną” wersję Biblii, która przecież nie jest nawet wierną wersją samej siebie.

Jak toczyły się w tradycyjnych opowieściach dzieje stworzenia, możemy sobie doczytać (bo przecież większość Polaków na co dzień czytuje Biblię, prawda?). Filmowa wersja z zakrętasem w równym stopniu co na więzi Noego z Bogiem czy na zagładzie ludzkiej cywilizacji, skupia się na relacjach rodzinnych bożego wybrańca. Dzięki temu jego postać jest bardziej pełnowymiarowa, wiarygodna i po prostu żywa w oczach widzów. Noe (Russell Crowe) jest nie tylko facetem z misją, ale także mężem Naameh (Jennifer Connely) i ojcem dwóch chłopców, Sema (Douglas Booth) i Chama (Logan Lerman). Do tego przybywa mu przybrana córka Ilia (Emma Watson), a wraz z dorastaniem dzieci, mnożą się tez problemy rodzinne, które (patrząc z perspektywy nadchodzącej zagłady) są dosłownie problemami całej ludzkości.

Nie ukrywam, że jak zwykle szczególnie podobały mi się wszelkie sceny ze zwierzakami, choć jest ich stosunkowo mało. Odkąd jednak pod koniec filmu ukazała się jednoznacznie ewolucjonistyczna wizja, trapi mnie pewien logiczny dylemat. Nie rozumiem po kiego budowano arkę, sokoro ryby pod wodą i tak by przeżyły, a z nich spokojnie mogłyby wyewoluować inne żyjątka, tak jak to miało miejsce za pierwszym razem. Z tego co zrozumiałam z filmu, Noe doskonale rozumie jak działa przyroda. A zresztą, na co ta cała zabawa?. Noe przecież widział, jak Bóg w kilka minut robi las, to mógł przecież przewidzieć, że odnowienie życia po potopie nie zajmie wiele więcej. No, ale gdyby nie ten cały rodzinno-stoczniowy dramat z wodowaniem wielkiej łodzi, to nie byłoby pretekstu do pokazania kamiennych osiłków, a to przecież główna atrakcja (to i plenery oraz świetne ubrana jak z Mad Maxa).

Bardzo podoba mi się za to to, że Noe tak samo dobrze jak filmem religijnym, mógłby być opowieścią o chorobie psychicznej lub o uzależnieniu od alkoholu. Typowy ojciec rodziny bredzi, ma dziwne sny i wizje, a jego bliscy-współuzależnieni lub współchorzy, próbują jakoś nadać sens całej sytuacji, bojąc się jednocześnie sprzeciwić woli agresywnego tyrana.

Pocieszne i takie dość baśniowe wydało mi się za to umieszczenie w jednej fabule motywów religijnych i magicznych. Czarujący zielarz-pustelnik Matuzalem, grany przez Anthony’ego Hopkinsa, to zdecydowanie moja ulubiona postać w tym filmie. Do drewnianej Emmy Watson (jak ona się strasznie krzywi) czy też do płaczliwej Jennifer Connely, nie miałam już tyle cierpliwości.

W Wybranym przez Boga są również momenty komediowe, albo raczej takie, które tylko mnie wydały się przezabawne. Najśmieszniejsze jest ciągłe bredzenie rozsadzanego hormonami Chama, że on też chce mieć kobietę. Bardzo dużo miejsca poświęcono tej sprawie. Tak dużo, że w pewnym momencie pomyślałam, że film powinien mieć tytuł ,,Łapaj żonę kto może i na arkę!”.

A tak już całkiem na poważnie, wracając do oburzeń środowisk ultra-katolickich to uważam, że są bardzo nie na miejscu i zupełnie pozbawione racji. Jeśli możemy tworzyć ciągle nowe wersje na przykład mitów skandynawskich (Wikingowie) czy też grecko-rzymskich (Herkulesy, Troje i inne tytanowe serie) to czemu mielibyśmy nie przerabiać mitów chrześcijańskich, skoro powstały w ten sam sposób?

Opublikowano w Filmy

Komentarz

  1. Ciekawi film, ale caly czas czekam na lepsza jakos zeby sobie go fajnie obejrzec w spokoju :d Lub moze wybiore sie do na niego do kina ^^

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *