Pomiń zawartość →

Tag: Douglas Booth

Mary Shelley

Gdyby nie ta inteligentna angielska dziewczyna, nie wiadomo jak rozwinąłby się romantyzm, jak wyglądałaby przyszłość powieści gotyckiej i czy mielibyśmy literaturę fantastyczno-naukową. Jako czytelnicy i odbiorcy wszelkich tworów kultury masowej, zawdzięczamy jej naprawdę wiele, dlatego też cieszy ogromnie powrót zainteresowania jej osobą, związany z filmową ekranizacją dziejów głośnego na całą Europę romansu. Któż by nie chciał wiedzieć, z jakiego pokręconego i wybitnego umysłu zrodził się sam potwór Frankensteina, ojciec wszelkiej maści mutantów i hybryd oraz uniwersalny symbol tego, jak się może skończyć zabawa człowieka w Boga? I choć film nie zachwyca, jest to zdecydowanie pozycja obowiązkowa tego lata, szczególnie dla młodszych widzów, którzy o literaturze romantycznej nie wiedzą prawie nic, a poeci i pisarze kojarzą im się jedynie z bandą nudziarzy z lokami na głowie i w fałdzistych, bufiastych koszulach, którzy patrzą na nich zamglonym wzrokiem ze ścian klas do nauki języka polskiego. Wszak Mary i jej ukochany Percy prowadzili iście rockandrollowy styl życia :)

Skomentuj

Agatha Christie, I nie było już nikogo

Są dwa aspekty tego, że przed obejrzeniem znakomitego miniserialu BBC z ostatniego roku nie znałam literackiego oryginału. Z jednej strony to oczywiście nie świadczy o mnie najlepiej, że pomimo filologicznego wykształcenia nie przeczytałam jednej z najważniejszych fabuł dwudziestego wieku, a także nie obejrzałam jej niezliczonych filmowych adaptacji, które z pewnością wiele by wniosły do mojej erudycji i pozwoliły już lata temu inaczej spojrzeć na współczesne kryminały (będące w sporej części wykorzystaniem schematu zaproponowanego przez Christie). Z drugiej jednak strony, nie miałabym aż tak dobrej zabawy i wielkiej niespodzianki na koniec (choć jako widzka Gry o Tron powinnam od początku wiedzieć, kto zabił). Trzeba też przyznać, że mogłam, jak na pierwszy raz, znacznie gorzej trafić, gdyż nowa adaptacja jest po prostu rewelacyjna. Jeśli jeszcze nie widzieliście, obejrzyjcie jak najszybciej. Po seansie już nie będzie wyjścia i trzeba będzie przeczytać literacki pierwowzór.

Skomentuj

Klub dla wybrańców

Film jest dobry, ale chyba raczej nikt nie wskaże go jako swojego ulubionego, a tym bardziej nie będzie się kwapił do jego ponownego obejrzenia. Rzecz ma świetną obsadę, jest zrealizowana w naprawdę stylowych wnętrzach, a jednak jest tak denerwująca i irytująca, że chciałoby się zaraz po seansie o klubie Riota jak najszybciej zapomnieć. Sama wiele razy byłam bliska zaprzestania oglądania, a dokończyłam film jedynie z poczucia obowiązku. Najgorsze jest to, że to co najobrzydliwsze w tym Klubie dla wybrańców jest w nim również najprawdziwsze.

2 komentarze

Noe: Wybrany przez Boga

Zawsze podobało mi się to, że Aronofsky w swoich filmach skupia się na postaciach wyjątkowych ludzi ogarniętych poczuciem misji, realizujących swoją bardzo konkretna pasję, czy też popadających w obsesję perfekcji. Tym razem też tak jest. Mamy do czynienia z Noem zakręconym na punkcie potopu, wręcz do szaleństwa skupiającym się na tym, by jak najwierniej wypełnić powierzoną mu przez Boga misję i to pomimo iż sam Bóg nie raczył podzielić się z nim szczegółami wyjątkowego zadania, czy też raczej mokrej roboty. Nie obyło się także bez sporej dawki szaleństwa fabularnego, owocującego powołaniem do życia olbrzymich kamiennych Strażników, magicznie kiełkującego lasu czy też Matuzalema-Merlina, czarującego niczym leśna zielarka. Konserwatywnym katolikom może się nie podobać, ale zapewniam, że dzieci podczas seansu bawiły się znakomicie i chyba nie ma w tym nic złego, skoro mimo zmienionej, nieco komiksowej formy, Noe nadal przekazuje pozytywne wartości, skupia się na rodzinie i na ekologii. Moim zdaniem to znacznie lepiej, niż gdybyśmy dostali kolejną ,,wierną” wersję Biblii, która przecież nie jest nawet wierną wersją samej siebie.

Komentarz

Wielkie nadzieje

Osobiście uważam, że jedną z największych zalet kina i telewizji jest to, że dzięki nim wciąż na nowo możemy rozkoszować się urokami wielkiej literatury. Myślę, że to fantastyczne, iż kolejne pokolenia zdolnych (a przynajmniej urodziwych lub charakterystycznych aktorów) wciąż wcielają się w te same role i odgrywają dobrze nam znane historie. Uważam za pokrzepiający fakt, że w czekającym mnie jeszcze długim żywocie kinomana, zobaczę pewno niejedną mniej lub bardziej udaną ekranizację brytyjskich arcydzieł, takich właśnie jak Wielkie nadzieje Karola Dickensa. Jest to jedna z tych opowieści, o których sobie przypominamy podczas jesiennych i zimowych chłodów, gdy mamy ochotę pogrzać się w cieple choćby tylko literackich kominków. Poza przytulnością małych zatęchłych wnętrz, Wielkie nadzieje oferują także oczywiście wzruszającą historię miłosną, która jest ponadczasowa i z pewnością przypadłaby bardzo do gustu współczesnym nastolatkom (wszak Dickens pisał często dla nich i o nich), gdyby oczywiście czytali jeszcze cokolwiek poza Internetem.

Komentarz