Pogromcy mafii to nieciekawy, a nawet bardzo wtórny zlepek motywów, które już zdążyły się nam wszystkim dawno opatrzyć. Oglądając to dzieło, miałam wrażenie, że oglądam średnio udany odcinek Zakazanego Imperium, na którym ktoś w dodatku próbował sporo zaoszczędzić. Z zapewne ambitnych zamiarów powstała westernowa wersja Nietykalnych połączonych z Chłopcami z ferajny. Rzecz niestrawna, a przy tym nie zapadająca w pamięć poza drobnymi szczegółami.
Na pewno będę pamiętać, że zamiast na dialogi (do bólu patetyczne i szalenie amerykańskie w duchu) postawiono na klimatyczne dekoracje i budowanie retro nastroju. Fanki Ryana Goslinga zapamiętają sobie, że to był jego najmniej udany występ od czasu jego młodzieńczej roli w Młodym Herkulesie. Wszyscy będą się teraz zastanawiać czemu grał tak markotnie i skąd ten cienki, delikatny głosik i zamiłowanie do czystych butów (niczego nie sugeruję). Krytycy zapewne będą natomiast wspominać Gangster Squad jako jeden z najbardziej stereotypowych filmów dekady, gdzie każdy ma odgórnie przypisaną rolę i od początku wiadomo jak się sprawy między gangsterami a gliniarzami potoczą. Aż można popaść w zadumę i się zastanowić komu potrzebny był kolejny taki film, skoro mamy już dziesiątki podobnych.
Jeśli ktoś do tej pory nie obejrzał jeszcze Pogromców mafii, to niech lepiej tego nie robi. No chyba, że jakiś śmiałek podejmie się rozwiązania zagadki, czemu Josh Brolin i Nick Nolte wyglądają jak brzydki ojciec i jeszcze brzydszy syn, i czy był to efekt zamierzony. Innych ciekawostek w Gangster Squad naprawdę nie ma.
Komentarze