Najnowszy film Ariego Folmana, oparty na motywach opowiadania Stanisława Lema (o czym do znużenia nam się przypomina, co jest chyba przejawem dumy narodowej) zapewne jak zwykle w takich przypadkach nie spodoba się tylko tym, którzy są żarliwymi fanami twórczości wielkiego pisarza. Takie osoby często mają pretensje nie tylko o to, że film nie oddaje wiernie, strona po stronie, treści dzieła literackiego, ale w ogóle o sam fakt, że ktoś bruka kultowe książki przenosząc je na ekran. Tacy konserwatyści, jak już pójdą na Kongres do kina, to zapewne z wcześniejszą intencją przyczepienia się do wszystkiego, do czego tylko się da. Ja na szczęście do takich osób jeszcze nie należę (choć jeśli chodzi o inne wielkie dzieła nie bywam tak tolerancyjna), prawdopodobnie dlatego, że moja przygoda z Lemem dopiero się zaczyna. Dlatego też moje serce radowało się wczoraj przeogromnie podczas seansu, który okazał się prawdziwą ucztą dla wyobraźni. To właśnie dla takich projektów wymyślono kino!
Główną atrakcją produkcji jest oczywiście piękna, dostojna, wspaniała i utalentowana Robin Wright, która gra tu postać bardzo zbliżoną do samej siebie i tak samo się nazywającą. Przyznam się szczerze, że nie znam wcześniejszych dokonań aktorskich pani Wright, to znaczy tych z czasów jej młodości, ale po jej fantastycznej roli w House of Cards jest dla mnie wspaniałą inspiracją. Najbardziej podobało mi się w Kongresie to, że aktorka funkcjonuje tu na kilku zupełnie różnych poziomach: jest rzeczywistą osobą, czyli matką i kobietą przeżywającą upływ czasu, jest ikoną kultury popularnej z dawnych czasów, jest animowaną postacią zagubiona w niedalekiej przyszłości, a także wirtualnym tworem stającym się w nowej rzeczywistości show biznesowej prawdziwą ikoną. Pełno tu Robin Wright, a jej imię i nazwisko to najczęściej powtarzane słowa w Kongresie. Gdyby grała tę rolę jakaś inna aktorka, zapewne byłoby to nie do zniesienia, ale na szczęście na tę szlachetną, piękną twarz, doskonałą figurę i dostojne ruchy mogłabym patrzeć godzinami, a nawet całymi dniami. Podejrzewam, że tą rolą (podobnie jak kreacją w House of Cards) Robin Wright daje bolesnego pstryczka w nos wszystkim aktorkom z jej pokolenia, które nie potrafią zestarzeć się (a raczej pięknie dojrzeć) z godnością. Gdybym była na przykład Nicole Kidman (a co tam, pomarzyć można) to gotowałabym się teraz ze złości i zieleniała z zazdrości. Muszę podkreślić, że aktorka jest tak samo piękna w tradycyjnych ujęciach filmowych, jak i w wersji animowanej (choć rzeczywiście wygląda wtedy trochę jak naćpany Kopciuszek). Warto także zwrócić uwagę na to jak śmieszne jest podkreślanie przez wszystkich, szczególnie na początku filmu, że Robin Wright jako aktorka się już skończyła. Jest to naprawdę zabawne, bo przecież po genialnej produkcji NETFILXA jest ona teraz na absolutnym filmowym topie i miliony kobiet na całym świecie marzą o tym by być jak ona.
Kongres to oczywiście nie tylko zbliżenia na uroczą twarz i sylwetkę Robin Wright oraz pochwała jej wyjątkowego talentu aktorskiego, ale także wciągająca, wielowarstwowa opowieść, która choć zupełnie inna od tego, co napisał Lem, w pewnym sensie doskonale oddaje ducha tego co miał do przekazania swoim czytelnikom. Uważam, że pokazanie świata halucynacji jako kreskówkowej wizji to znakomity zabieg. Podoba mi się też to, że nie jest to wygładzona, cyfrowa wersja w 3D, a tradycyjna animacja, przypominająca tę z kreskówek o marynarzu Popeye’u. To bardzo dziwne, ale oglądając Kongres szybko zapomina się o tym, że pokazywany na ekranie kolorowy i kiczowaty świat nie jest prawdziwy. Parę razy nawet się roześmiałam i wzruszyłam i nie przeszkadzało mi zupełnie, że spółkujące golasy są animowane albo, że ich łzy są fioletowe. Bardzo mnie zajmowało nie tylko samo śledzenie głównego wątku, ale także rozpoznawanie ikon kultury, snujących się po drugim planie. Najbardziej podobał mi się animowany Jezus, Tom Cruise (a szczególnie jego zęby) oraz Coco Chanel. No rewelacja!
Zróbcie coś dobrego dla swojej wyobraźni i idźcie na Kongres do kina! To film o technologii, przyszłości, show biznesie, naturze czasu, miłości rodzicielskiej i wielu innych sprawach, składających się na naprawdę przejrzystą i wciągającą opowieść.
Komentarze