Pomiń zawartość →

Bodyguard Zawodowiec

Nowa komedia sensacyjna Patricka Hughesa to bardzo sprawnie nakręcona parodia filmów, które wszyscy tak kochaliśmy w latach 90-tych, czyli sensacyjniaków typu Gliniarz z Beverly Hills czy Zabójcza broń. Ta produkcja nie ma innych ambicji poza rozerwaniem i rozbawieniem widza, i chociaż nie jest to najlepszy film roku, czy nawet wakacji, to jej się doskonale udaje. Widownia, w tym jeden duży pan siedzący obok mnie w szczególności, wprost ryczała ze śmiechu, a to w końcu najlepszy znak, że się udało. Oprócz rubasznego humoru nie przekraczającego nadto granic dobrego smaku, dostajemy widowiskowe kaskaderskie popisy i mnóstwo scen pościgów, co razem z wybuchowymi dialogami głównych bohaterów, między którymi jest wspaniała chemia, robi z Bodyguarda Zawodowca komediowy hit. Nic dziwnego, że to właśnie ta produkcja króluje w rankingach najpopularniejszych filmów ostatnich miesięcy.

Odświeżona wersja kumpelskiej przygody

Michael Bryce jest szefem prestiżowej agencji ochrony szczycącej się najwyższym możliwym ratingiem AAA, przynajmniej do czasu, aż jeden z jego klientów, korzystając z jego usług, zostaje zamordowany. Od tego momentu życie pana Bryce’a to równia pochyła, w którą stacza się z pasywnym uporem. Niespodziewanie, po dwóch latach mniej luksusowego, depresyjnego wręcz życia, dzwoni do niego była dziewczyna z prośbą o pomoc. Nowym zadaniem naszego śmiałka ma być przetransportowanie z Manchesteru do Hagi groźnego płatnego zabójcy, Dariusa Kincaida (Samuel L. Jackson). Dzięki jego zeznaniom białoruski dyktator – ludobójca ma szanse wreszcie odpowiedzieć za swe czyny. Niestety, misja Bryce’a napotka kilka ważnych problemów, w których najważniejszym będzie ogromna niechęć jaką panowie (w końcu ochroniarz i płatny zabójca, który chciał go zabić już kilkanaście razy) czują do siebie nawzajem, a także zastępy słowiańskich zbirów, ścigających naszą parę i demolujących wraz z nimi kolejne europejskie miasta.

Wiadomo, że jak bohaterowie różnią się od siebie jak ogień i woda, to będzie się działo. Są na siebie skazani, działają sobie na nerwy, a strzelający do nich najemnicy też nie ułatwiają sprawy. Kincaid jest bardziej ekstrawertycznym błaznem, a Bryce pozuje na zimnokrwistego zawodowca, ale są też sprawy, w których rozumieją się doskonale. Obaj znają się na swoim fachu (czyli na tym jak nie dać się zabić, a raczej uszkodzić innych) znakomicie. No i obaj chcą odzyskać swoje ukochane, co wypada naprawdę zabawnie.

Naburmuszona agentka Amelia Roussel (Elodie Yung), do której wzdycha Bryce, znika niestety zupełnie (biedna Elektra) przy wybuchowej, miotającej przekleństwami Sonii Kincaid, przebywającej w więzieniu żony Dariusa, która zastrasza nie tylko współwięźniarkę, ale i strażników. To dzięki paniom mamy w tym filmie nutkę romantyzmu, choć i tak najwięcej emocji i chemii jest między panami, zwłaszcza w scenach (a tych nie brakuje) gdy są na siebie skazani, zamknięci w małej przestrzeni samochodu.

Ochronić karaluszka

Sonia Kincaid w pewnym momencie mówi, że o jej męża nie trzeba się martwić, bo jest jak karaluch, czyli, że zawsze przeżyje. Patrząc na to co Samuel L. Jackson i Ryan Reynolds wyczyniają na ulicach Amsterdamu, trudno się z nią nie zgodzić. Oni są po prostu jak maszynki do zabijania, normalnie Bruce Willis z najlepszych lat może się schować. W pewnym momencie sztuczna krew tak się leje, że robi się aż śmiesznie i o to chodzi (choć może to, że w większej perspektywie chodzi o ukaranie ludobójcy, nie powinno nas śmieszyć aż tak bardzo).

Głównym źródłem humoru są wspomniane potyczki słowne zabójcy i jego ochroniarza, z których zwycięsko wychodzi zwykle Darius K., bo raczej trudno się spierać z jego złotymi myślami czy przekleństwami. To chodzący żywioł, do którego nie przemawia wymuszony rozsądek kolegi. Swoją drogą Bryce też ma dobre momenty, zwłaszcza wtedy, gdy nerwy już mu puszczają. Reynolds ma znakomite poczucie humoru, co widać w tym jak pracuje twarzą, co z pewnością docenią wszyscy fani Deadpoola.

Muszę też wspomnieć, że Darius, jak na zimnokrwistego hitmana, mającego na sumieniu aż 250 ofiar, znakomicie radzi sobie z płcią przeciwną. Jego rozmowy z żoną są niepokojąco rozczulające, ale do moich ulubionych scen należy ta z zakonnicami. Wiem, że o to raczej nie trudno w takiej sytuacji, ale urok i czar aż kipią z łysiny Samuela L. Jacksona w tym autobusie :)

Jedynym, co mi się nie podobało w Bodyguardzie Zawodowcu (oczywiście poza polskim tytułem, który jest rekordowo zły) był lekki nadmiar scen pościgów, w dodatku za długich. Po kilku minutach rozwałki na autostradzie czy w wąskiej uliczce, mózg mi się wyłączał i nie rejestrowałam tych wszystkich bodźców. Poza tym nie przeszkadzało mi nic, nawet karykaturalny wygląd i akcent białoruskiego zbrodniarza i jego wesołej gromadki.

Jeśli szukacie rozrywkowego kina, przy którym zapomnicie o wszystkim i trochę się pośmiejecie, to z pewnością to będzie dobry wybór.

Opublikowano w Filmy

Komentarz

  1. WesT WesT

    Wychowany na komediach i filmach akcji z lat 90-tych(„Zdążyć przed północą, Zabójcza Broń czy Die Hard), bawiłem się wybornie. Ryan taki sam jak zwykle,za to Samuel,bardziej świeży i świńsko-wybuchowy. Fajnie popatrzeć także na Salmę,która starzeje się po mistrzowsku. Zdecydowanie za mało Garego i powierzchownie potraktowany temat ludobójstwa.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *