Pomiń zawartość →

Kingsman: Tajne służby

Sam pomysł na film bardzo mi się podobał, ale wykonanie już mniej. Super, że ktoś postanowił nakręcić taką zakręconą parodię filmów szpiegowskich z przygodami Jamesa Bonda na czele. Jest w tym dużo lekkości, ironicznego poczucia humoru i gładkiego stylu przerysowanych postaci. Niestety całość jest jakaś miałka i nie wywiera większego wrażenia. Na koniec wydawało mi się, że właściwa akcja nawet na dobre się nie rozpoczęła, albo że wycięto kilka kluczowych dla fabuły fragmentów. Może nie powinno mnie to dziwić, bo w sumie Kingsman to taka hybryda: trochę pastisz Bonda (coś dla starszych widzów, którzy klasyki już widzieli), a trochę lekka rozrywka dla ewidentnie nastoletniej widowni (bardzo młody bohater i grube żarty).

W służbie elegancji i dobrego smaku

Wszystko zaczyna się od pewnej akcji bardzo brytyjskich mocno tajnych służb szczególnej troski, w której ginie pewien nowo szkolony agent. Jego mentor o pseudonimie Galahad (w całym filmie jest wiele nawiązań do opowieści o Rycerzach Okrągłego Stołu) obwinia się o ten nieszczęsny wypadek, odwiedza rodzinę zmarłego i obiecuje w przyszłości pomoc osieroconemu właśnie synkowi podopiecznego. Lata lecą, a my się orientujemy, że poczucie winy Galahada (Colin Firth) jest nadal skutecznie podsycane przez jego kolegów, którym nie podoba się to, że chciał do ich elitarnego, wręcz arystokratycznego kręgu wprowadzić osobnika z plebsu (w sumie to nawet dobrze, że umarł). Galahad się jednak nie poddaje i postanawia, gdy tylko zwalania się miejsce w tajnych służbach, zwerbować w ich szeregi syna delikwenta, chłopca o przezwisku Eggsy (Taron Egerton). Dzieciak wychowywał się w totalnych nizinach społecznych, jednak ma wiele cech sprawiających, że świeci niczym diament wśród bardziej uprzywilejowanych rówieśników. Były mistrz gimnastyki, znakomity w walce wręcz i strzelaniu, a do tego posiadający niezwykle sprawne, lepkie rączki złodziejaszka, decyduje się na podjęcie wyzwania Galahada i wzięcie udziału w rekrutacji do oddziału tajnych krawców gadżeciarzy, mających realny wpływ na losy świata.

Colin Firth

Szybko Eggsy i Galahad będą musieli się zmierzyć z olbrzymim zagrożeniem jakie niesie ze sobą akcja psychopatycznego Valentine’a (sepleniący Samuel L. Jackson), który zamierza w ciągu jednej nocy, z bardzo szlachetnych pobudek, drastycznie zmniejszyć ludzką populację na całym świecie.

Stylowy inspektor Gadżet

Sednem tego filmu jest to, że Harry/Galahad uczy Eggsy’ego nie tylko walki i taktyk szpiegowskich, ale przede wszystkim bycia mężczyzną, a nawet dżentelmenem. Jest oczywiście obowiązkowy pokaz składu amunicji, ale przyćmiewa go szycie garnituru. Na naszych oczach Eggsy zmienia się z dresiarza w małego sztywniaka z parasolem, prawdziwą miniaturkę Firtha, który z kolei jest tu parodią swoich wcześniejszych ról historycznych dżentelmenów.

Zresztą Kingsman to nie taka sobie typowa filmowa agencja wywiadowcza, ale prawdziwa świątynia nowoczesnej techniki, gdzie oprócz standardowego wyposażenia szpiegowskiego, takiego jak granaty w zapalniczkach, trucizna w długopisach, czy śmiertelny bolec w bucie, można dostać też kuloodporny parasol. Wszystko w arsenale tych agentów jest eleganckie i śmiertelnie niebezpieczne. Widząc walczącego po raz pierwszy Galahada, któremu ani powieka nie drgnęła, ni włos na głowie się nie poruszył, nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że oto patrzę na kolejne wcielenie inspektora Gadżeta, bohatera mojego dzieciństwa. Znacznie mniej w Galahadzie i Eggsym było z Bonda i w sumie dobrze, bo to typ mrukliwy i bardzo nieprzyjemny. Za to czarny charakter grany przez Jacksona był żywcem wyjęty z serii o agencie 007 i niestety aż za dobrze o tym wiedział. On także miał swój śmiertelny gadżecik w zanadrzu, czyli piękną Gazelę (Sofia Bontella) o śmiertelnych stópkach (i nie chodzi wcale o jakąś grzybicę).

Tak na jeden raz, do zapomnienia

Naprawdę zgrabnie jest to wszystko podane, ale przelatuje przez umysł zbyt gładko by zachować Kingsmana w pamięci na dłużej. Pod tym względem to typowe kino młodzieżowe. Jest mało dialogów, a jak już to padają same zgrabne powiedzonka. Akcja toczy się wartko, efekty specjalne robią wrażenie, montaż jest naprawdę rewolucyjnie dynamiczny, tylko momentami aż szkoda, że tyle pary poszło na tak w sumie marny temat jak parodia brytyjskiego kina szpiegowskiego.

Taron Egerton i mops z Kingsmana

Nie zachwycam się tym filmem, nie będę czekać na drugą część, choć przyznaję, że można obejrzeć w jakiś rozrywkowy sobotni wieczór, by dać odpocząć szarym komórkom. Zdaję sobie też sprawę, że może nie jestem idealnym odbiorcą Kingsmana. Nie pałam szaleńczym uwielbieniem dla jedynego, niepowtarzalnego, archetypowego odtwórcy roli pana Darcy’ego, który oprócz tego, że wygląda jak ojciec Jamiego Dornana (w sumie nie jego wina) to jest strasznie sztywny i naburmuszony. Jeszcze mniej sympatii wzbudza we mnie Taron Egerton, który bez okularów wyglądał jak śliski cwaniaczek, a z okularami jak spowolniony w rozwoju gimnazjalista. W dodatku jakoś chemii między nimi nie było, czego na szczęście nie można powiedzieć o scenach z mopsem. To psiak jest jak dla mnie prawdziwą gwiazda tego filmu.

Opublikowano w Filmy

2 komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *