No i doczekaliśmy się serialu! Nie będę ukrywać, że jestem tym faktem zachwycona. Uwielbiam trylogię Susanny Clarke, czemu dałam wyraz w zeszłe wakacje, a przeniesienie jej prozy na ekrany telewizyjne to prawdziwe mistrzostwo. Wiecie, że zazwyczaj unikam porównań książki z filmem, ale tym razem się nie oprę. Film, choć z pewnych względów nigdy nie dorówna powieściowemu oryginałowi, znakomicie oddaje klimat książek. Nie mogło być lepiej. Patrzę na aktorów i co chwila uświadamiam sobie, że właśnie tak sobie wyobrażałam bohaterów podczas lektury. Władca Pierścieni może się schować. Tu jest prawdziwa magia!
Czarodziej dobry na wszystko
Tym, którzy książek nie czytali wyjaśniam, że Jonathan Strange i pan Norrell to długaśna, trzyczęściowa powieść o magii. Jej akcja jest umiejscowiona w Anglii z początku XIX-go wieku. Wszystko jest tak jak przywykliśmy, że być powinno w tym okresie, poza jedną małą zmianą: magia jest obecna w tym świecie w najnaturalniejszy sposób i nikt się temu nie dziwi. Magowie mają swoje towarzystwo, naród jest zaznajomiony z historią angielskiego czarodziejstwa, no i po prostu traktuje się czary jako kolejną dziedzinę życia czy też profesję, podobną wojskowości czy medycynie. Jedyny problem polega na tym, że z powodu niedostatku ksiąg na ten temat (podkupuje je zgorzkniały Norrell, by trzymać tylko dla siebie) magiczność Anglii zamiera. Zwrot akcji pojawia się wraz z pokazaniem przez Norrella (Eddie Marsan) swych wcale nie teoretycznych zdolności, co skutkuje podróżą do Londynu, zaangażowaniem się w wojnę z Napoleonem, ujawnieniem się pewnej przepowiedni i drugiego, konkurencyjnego maga, pana Strange’a (Bertie Carvel).
Z każdym odcinkiem (rozdziałem) ujawniane są nie tylko nowe i niesamowite wieści z zaświatów, gdzie urzędują złośliwe elfy i tajemniczy Król Kruków, ale także kolejne sposoby na zastosowanie magii w praktyce. Czarodziejstwo pomoże nie tylko wygrać bitwę (na lądzie lub morzu) w wojnie napoleońskiej, ale także ożywi posągi w katedrze, wskrzesi zmarłą piękność no i w epoce przedinternetowej umożliwi podglądanie odległych zakątków świata w czasie rzeczywistym. Taki dziewiętnastowieczny Skype za pomocą miednicy z wodą i kilku zaklęć :). Współczesny monitoring nie dorównuje czarodziejskiej technologii.
Hiper angielskie klimaty
Jeśli lubicie filmy kostiumowe, których akcja toczy się na Wyspach Brytyjskich, tym serialem będziecie zachwyceni. Jest to nowy poziom fantasy, świat zbudowany z niesamowitą wręcz dbałością o szczegóły, dzięki czemu wszystko wygląda lepiej niż do tej pory. Jest bardziej ,,celtycko”, tajemniczo, przytulnie, złowieszczo i magicznie. A gdy już spodoba wam się produkcja telewizyjna, koniecznie zajrzyjcie do powieści, jeśli wcześniej tego nie zrobiliście. Sussana Clarke jest tak skrupulatna, wręcz pedantycznie dokładna, że jej fantastyczny świat jest niemal realistyczny. Nawet Pratchett czy J.K. Rowlnig nie osiągnęli takich wyżyn moim zdaniem. No i tu pojawia się niewielki problem, ponieważ nie wszystkie doświadczenia z lektury da się jednak przenieść na ekran. W powieściach na przykład przypisy (ach te przypisy!) są tak samo ważne jak tekst główny, uczą nas o angielskiej magii budując równoległą rzeczywistość. W filmie nie ma na nie miejsca, a szkoda.
Oprócz genialnej, wciągającej jak żadna fabuły, serial Jonathan Strange & Mr Norrell oferuje także fantastyczny klimat, co jest zasługą sztabu kostiumologów i scenografów. Aż trudno uwierzyć, że ten świat nie istnieje naprawdę. No i ci aktorzy! Naprawdę casting udał się znakomicie. Bertie Carvel jest wspaniałym, roztrzepanym, uroczym i nieograniętym Strangem, a żabiogłowy Eddie Marsan to wykapany, wiecznie zirytowany, zaborczy Norrell o uśmiechu gorzkim jak spleśniała cytryna. Bardzo ucieszył mnie również występ pięknej Charlotte Riley, która wciela się w Arabellę Strange, a także Marca Warrena (Pan Herbatka z Wiedźmikołaja) w roli Dżentelmena o włosach jak puch ostu. Dokładnie tak sobie go wyobrażałam. Naprawdę, pod względem wizualnym nie ma się do czego przyczepić. Jestem tylko ciekawa czy osoby, które wcześniej nie zapoznały się z historią w wersji pisanej, nie mają problemów z ogarnięciem fabuły, w której pojawiły się dość poważne skróty (które mi absolutnie nie przeszkadzają, ale innym mogą).
Aż nabrałam ochoty na kolejną, trzecią już, lekturę całej trylogii i was także zachęcam. Oglądajcie i czytajcie, bo warto.
[…] zaczęło się od zobaczonego przez przypadek newsa, że podobno brytyjska telewizja kręci już filmową wersję Jonathana Strange’a i pana Norrella. Od razu w mózgu zaświeciły mi się lampki z radości, bo to moja ulubiona lektura z czasów […]