Do niedawna Lance Armstrong w ogóle mnie nie interesował. Znałam go tylko z relacji mojego ulubionego youtubera Durianridera, który najpierw zachwycał się jego kolarskimi osiągnięciami, a potem, po aferze dopingowej, tłumaczył, że to od początku było oczywiste i wiadome, że Armstrong brał co tylko mógł. Durianrider jest tak wielkim propagatorem zdrowego stylu życia, że nawet się poświecił i przeprowadził na sobie eksperyment ze sterydami, żeby pokazać jak wpływają na zdrowie fizyczne i psychiczne. O Armstrongu jakoś rzadziej wspomina, więc i ja o nim za dużo nie myślałam. Gdy jednak zobaczyłam w kinie zapowiedź filmu, a zwłaszcza te świdrujące szalone oczka Bena Fostera, który jest bardziej Armstrongiem niż on sam, wiedziałam, że muszę to zobaczyć. Film może nie wybitny, ale ważny, a rola Fostera wspaniała.
Spełnienie amerykańskiego snu
Jest taki film Więcej, mocniej, szybciej, który doskonale pokazuje, że póki amerykański sen jest żywy, zażywaniu sterydów i innych środków dopingujących nie będzie końca. Jest to diagnoza całego amerykańskiego społeczeństwa, kochającego nie tylko skrajną rywalizację, lecz także swych boskich czempionów, którzy za wszelką cenę wspinają się na szczyt. Oczywiście ten wirus nie ogranicza się tylko do USA, bo przecież podobny styl myślenia mają już sportowcy wszelkiej maści na całym świecie. Lance Armstrong to kolejna personifikacja mitu amerykańskiego herosa, który dał fanom to, co kochają najbardziej, czyli mityczną opowieść typu ,,od zera do bohatera”.
Strategia mistrza nie jest całościową biografią byłego mistrza kolarstwa, a jedynie próbą ukazania jego kariery pod kontem zażywania środków dopingujących i związanego z tym śledztwa dziennikarskiego, przeprowadzonego przez Davida Walsha (Chris O’Dowd). Pierwsza scena właściwie mówi tu wszystko. Walsh i Armstrong grają w piłkarzyki przed zawodami. Jest to typowy wywiad ze średnio zdolnym kolarzem, który na razie nie wyróżnia się niczym szczególnym. Widzimy jednak, że wbrew temu co mówi, zależy mu na zwycięstwie i karierze jak nikomu innemu, a zwycięstwo naprawdę ma we krwi, bo nawet w piłkarzyki gra tak agresywnie, jakby zależało od tego jego życie. Znamienne, że nie dość że kolarz wygrał, to jeszcze musiał upokorzyć dziennikarza. To mówi o nim wszystko.
Być może dzięki temu wydarzeniu, tylko Walsh zachował chłodny osąd i był w stanie logicznie ogarnąć to, co już wkrótce zaczęło się dziać wokół Lance’a Armstronga. On się nie zachwycał ani jego postępami, ani wielkimi zwycięstwami w Tour de France, bo wiedział, że bez wspomagaczy te wyczyny byłyby niemożliwe. No, ale potęga mitu jest większa nawet niż zdrowy rozsądek, którego zabrakło nie tylko innym dziennikarzom, ale także fanom kolarstwa czy całym drużynom, biorącym udział w ,,programie”, czyli szprycującym się chemią aż do przesytu.
Ubrązowiony
Osobiście uważam, że obraz Armstronga pokazany w tym filmie nie jest jednoznacznie zły (ale ja też może mam nieco wypaczone poczucie tego co jest dobre i złe). Poza słabością do dopingu dającego kolarzowi nadludzką siłę i wytrzymałość, Armstrong ma kilka cech, które uważam za bardzo pozytywne, jak na przykład tę magiczną wolę przetrwania, każąca mu nie tylko walczyć z rakiem, ale i do każdej innej przeciwności losu podchodzić tak, jakby całe jego życie od tego zależało. To się może podobać i świetnie wypada na ekranie. Mój wielki podziw wzbudził także zmysł organizacyjny cyklisty. Erytropoetyna, testosteron, kortyzon, transfuzje krwi, a do tego jednak treningi i dieta. Ja bym się w tym wszystkim pogubiła, a on dawał rade wszystko ogarnąć i jeszcze mu starczało czasu na zastraszanie i szantażowanie. Jestem pewna, że gdyby Armstrong nie sprawdził się w sporcie, byłby świetnym mafiosem-biznesmenem.
Nie zapominajmy także o tym, że wiele lat był prawdziwą inspiracją dla tysięcy chorych na raka. Jego fundacja zrobiła bardzo wiele dobrego i to także jest szalenie amerykańskie, nawet jeśli chodzi tylko o PR.
Oskarżenie systemu
Strategia mistrza dość dobrze obrazuje źródło problemu, którym nie jest sam Armstrong (szczytowy wykwit kolarskiej dekadencji), ale system współzawodnictwa sportowego. Co zrobić w sytuacji gdy wszyscy biorą i bez tego nie ma szans na osiągnięcie czegokolwiek? Można wejść w to na 100% albo zrezygnować, tyle że matka Armstronga nie wychowała losera, tylko niezwyciężonego czempiona. W proceder dopingowy umoczeni byli także koledzy z drużyny, lekarz (Guillaume Canet świetny jako Michelle Ferrari), trener, sponsorowana przez Armstronaga kontrola antydopingowa i pośrednio też fani, którzy woleli nie widzieć niczego podejrzanego w tym, że mężczyzna ledwo co wyleczony z raka wygrywa Tour de France. Wszyscy chcieli mistrza, a Armstrong, ze swoim talentem do intryg i manipulatorstwa, tylko wypełnił puste, czekające przecież na niego miejsce.
Choć film Stephena Frearsa traktuje wiele sytuacji powierzchownie i tylko dotyka kluczowych momentów w karierze kolarza, ogląda się go wspaniale ze względu na Bena Fostera. Ten aktor jest większy niż film, niemal rozsadza ramy ekranu i zaciera widok wszystkich innych postaci. Jego mimika, szalone oczka i całe ciało, mówią o tym, że Foster dogłębnie poznał postać, którą gra (choć oryginalny Armstrong odmówił spotkania). Koniecznie zwróćcie także uwagę na grającego Floyda Landisa Jesse’ego Plemonsa, znanego także jako Fat Damon, który tutaj jest raczej Slim Damonem.
Mała królowa i Kłamstwa Armstronga
Jeśli komuś za mało wrażeń lub chciałby się dowiedzieć czegoś więcej o aferach dopingowych w kolarstwie, polecam kolejne dwa filmy na ten temat. Pierwszy to Kłamstwa Armstronga, dokument z 2013 roku, który jest jakby rozszerzoną wersją tego, co teraz dostajemy w kinie. Jego twórca, Alex Gibney, miał pierwotnie nakręcić dokument o wielkim powrocie Armstronga, który po siódmym zwycięstwie w Tour de France, odszedł na kolarską emeryturę. Są tu nie tylko oryginalne nagrania z wyścigów oraz wypowiedzi najbliższych współpracowników króla Lance’a, ale przede wszystkim wypowiedzi jego samego. Możemy podziwiać maestrię z jaką naginał fakty do swojej woli oraz bezbłędne aktorstwo tego utalentowanego amatora, który do swej niewinności był w stanie przekonać cały świat. Nawet gdy się do wszystkiego przyznaje, mamy do niego trochę sympatii. Robi to tak jakby przegrywał, a jednak wygrywał. Zadziwiający człowiek. Polecam ten dokument także dlatego, że jego narratorem jest Matt Damon (ten prawdziwy, nie gruby czy chudy).
Mała królowa to fabuła, pokazująca cztery tygodnie z życia utalentowanej kanadyjskiej kolarki Julie Arseneau (Laurence Leboeuf). Nie jest to postać prawdziwa, ale mocno inspirowana osobą Genevieve Jeanson, mistrzyni, która świeciła największe triumfy w tym samym czasie co Armstrong i z tego samego powodu zakończyła swoją karierę. Oto kobieca strona dopingu. Wszystko tu pokazano z nieco innej perspektywy, nieco nawet dokładniej niż w Strategii mistrza. Jeśli ktoś jest ciekawy jak szybko pozbyć się niedozwolonych substancji z krwi, jak załatwić odpowiednią receptę od lekarza lub jak trenować by zwiększyć efekty dopingu, ten film jest w tych kwestiach prawdziwym instruktażem. Niestety też haniebny koniec małej Julie zniechęca do takich praktyk. Kobiecym akcentem w tej historii jest przymus, przybierający formę przemocy ze strony mężczyzn. O ile Armstrong mógł sam o sobie decydować, o tyle filmowa Julie już nie do końca. Jej lekarz, wykorzystujący ją seksualnie trener, a nawet ojciec, z uporem odwracający wzrok, wywierali niesamowicie silną presję na zagubioną dziewczynę.
Oczywiście we wszystkich trzech produkcjach mamy ten sam obraz skompromitowanego i skorumpowanego systemu, który z prawdziwym sportem i zdrową rywalizacją już nie ma za wiele wspólnego.
Komentarze