Dla jednych najważniejszym wydarzeniem jesieni jest powrót do szkoły lub nowy projekt w pracy, dla innych pojawienie się w sklepach nowych kolekcji ubrań i dodatków. Dla mnie natomiast, już od trzech lat, rzeczą na która wprost nie mogę się doczekać jest jesienna premiera Sherlocka. W tym roku oczekiwania są naprawdę wysokie. Poprzednie dwie serie były totalnym hitem i zachwyciły tak samo widzów jak i krytyków na całym świecie. Dodatkowo, pojawienie się tajemniczej kobiety, które zawładnęła sercem przenikliwego analityka, podgrzało atmosferę do wprost nie rejestrowanych do tej pory poziomów telewizyjnych emocji. Dzięki roli w tej serialowej produkcji Benedict Cumberbatch stał się nowym symbolem seksu i międzynarodową gwiazdą, o czym świadczy jego rola w Star Treku (nie lubię takich produkcji, ale ze względu na niego chętnie pomaszeruję do kina). Wcielającemu się w rolę doktora Watsona Martinowi Freemanowi także nieźle się powiodło. Chłopak w końcu zagrał Hobbita, czym zapewnił sobie praktycznie nieśmiertelność (jestem pewna, że kolejne pokolenia nastolatków będą traktowały ten film jako obowiązkową klasykę). No i czegóż jeszcze można się spodziewać?
Przeniesienie akcji Przygód Sherlocka Holmesa do czasów współczesnych mogło okazać się totalnym niewypałem, a okazało się wielkim sukcesem. Błyskotliwy intelekt, dziwactwa i poczucie humoru starego Sherlocka, a do tego nowoczesne technologie i wyrafinowane poczucie stylu, okazały się wprost wybuchową mieszanką. Watson jako policyjny konsultant i weteran wojenny w odświeżonej wersji także niczym nie ustępuje oryginałowi, a na pewno jest bliższy młodszym widzom. Jestem pewna, że od samego oglądania tych filmów, widzom może wzrosnąć IQ o dobrych kilkanaście punktów.
Połowę tego sukcesu serial niewątpliwie zawdzięcza bardzo utalentowanemu Benedictowi Cumberbatchowi grającemu Sherlocka. Jego Holmes jest tak charyzmatyczny, charakterystyczny, przystojny i wieloznaczny, że, przynajmniej po pierwszym obejrzeniu, reszta postaci jawi się mgliście gdzieś na dalszym planie. Z pewnością te małe świdrujące oczka, ciemne loki i blada cera przyciągną do serialu całe rzesze nowych fanów, tym razem płci żeńskiej. Dla panów oczywiście też coś się znajdzie. W drugiej serii pojawia się mega seksowna i tajemnicza Irene Adler (Lara Pulver). Dialogi jakie toczy ze sobą ta dwójka to prawdziwe szczyty inteligentnego flirtu, jakiego na ekranie jeszcze nie widzieliśmy. Chemia między ta dwójką jest porównywalna jedynie z tym co działo się między Bradem Pittem i Angeliną Jolie w Panu i Pani Smith. Znaczy się warta zobaczenia. Dzięki temu serialowi nastąpił prawdziwy przełom, którego początki mogliśmy już dostrzec w produkcji Dr House. Oto nowym wszechświatowym symbolem seksu staje się na naszych oczach nie facet o imponującej muskulaturze ani o idealnych proporcjach przystojnej twarzy, ale osobnik o zabójczej inteligenci. No na co mu wygląd, skoro ma taki mózg?! Spójrzcie tylko na reakcję Irene Adler. To naprawdę działa!
Najważniejszym związkiem Holmesa nie jest jednakże jego romans z Adler, a przyjaźń z nieco wycofanym i stłumionym przez życie Johnem Watsonem. Tych dwóch panów stanowi doprawdy uroczy duet, żywiący do siebie bez wątpienia głębokie uczucia, do których nawet czasem się przyznają. Bardzo sympatyczne wstawki pseudohomoerotyczne aż iskrzą ciepłym humorem.
Wiele rzeczy wspaniale zgrało się w tym serialu, ale najbardziej atrakcyjnym połączeniem w tej produkcji jest zestawienie brutalnej i krwawej tematyki ze szczególną atmosferą. Mimo, iż często pojawiają się na ekranie realistycznie przedstawione ofiary morderstw i miejsca zbrodni, wszystko ukazane jest z dużym wyczuciem i wręcz elegancją. Nie ma tu żadnej wulgarności i tandety, tylko czyste pozytywne wrażenia estetyczne. Sherlock to nowa klasyka gatunku, przy której ostatnia kinowa wersja przygód sławnego detektywa wygląda dosyć blado i przeciętnie.
Czekając niecierpliwie na zbliżającą się premierę trzeciego sezonu, ja, jak i miliony dziewcząt i chłopców na całym świecie, oglądamy powtórki poprzednich dwóch serii, zachwycając się na nowo odkrywanymi urokami każdego z odcinków. Ci, którzy jeszcze nie przekonali się do Sherlocka, którzy nie pokochali do szaleństwa tego irytującego i introwertycznego dziecka oraz jego statecznego i spokojnego przyjaciela (choć naprawdę trudno mi zrozumieć jak to jest w ogóle możliwe), powinni dać mu kolejną szansę właśnie teraz. Na zbliżające się chłody i ciemności, na niekończącą się polską pluchę za oknem, Sherlock jest idealnym lekarstwem i pokrzepieniem. Oglądanie z filiżanką herbaty w reku wspaniałej i wciągającej opowieści, w której pełno jest stylowo odzianych w cieplutkie płaszcze Anglików, tajemniczej mgły, starych budynków i wiecznej mżawki, może sprawić, że nawet nasza rodzima szarzyzna będzie łatwiejsza do zniesienia.
[…] jest wcielający się w głównego bohatera Lestera Nyygarda Martin Freeman (czyli Watson z Sherlocka). Lester jest miłym, dobrym, potulnym człowieczkiem, któremu wszyscy włażą na głową. […]
[…] tęsknotę za Sherlockiem leczyłam na różne sposoby. Dwa główne to oglądanie Elementary (nędzny substytut) i […]
[…] wcielenia angielskiego detektywa i jego dzielnego asystenta). Najbardziej lubię oczywiście Sherlocka w wykonaniu Benedicta Cumberbatcha i bardzo bym chciała żeby ktoś wpadł na genialny pomysł […]
[…] ale jej koledzy i koleżanki radzą sobie także znakomicie. Ben Chaplin, Andrew Scott (Moriarty z Sherlocka :), Sheridan Smith czy Will Mellor, wiedzą jak skupić na sobie uwagę widzów (najwięcej mojej […]
[…] na jakiś czas z pamięci przebojowych Sherlocków z brytyjskiego i amerykańskiego serialu (Sherlock, Elementary) i poznali leciwego pana Holmesa. Zamiast legendarnego bohatera literackiego, mitu i […]