Jeśli interesują was problemy pierwszego świata, z jakim codziennie muszą się borykać trzydziestolatkowie z Nowego Jorku, a do tego lubicie inteligentny, acz nieoczywisty humor i nie do końca sympatycznych bohaterów, Master of None może się wam naprawdę spodobać. Główny bohater, Dev, to jedna z tych postaci, którą się bardzo lubi, lub która wywołuje ogromną irytację, czy wręcz nienawiść (ten człowiek to negatyw Raja z Big Banga). Nie inaczej jest z jego przyjaciółmi, z których każdy jest oryginałem o bardzo wyrazistej osobowości. Nie ma zbyt wartkiej akcji, ale za to są pokrętne, ciekawe rozmowy i miejskie klimaty, jak u Louisa C.K.
Amerykańska różnorodność kulturowa
Dev (Aziz Ansari) jest trzydziestoletnim aktorem, synem indyjskich emigrantów i aktywnie randkującym singlem. Każda z tych jego cech jest równie ważna i każda będzie omówiona, a wręcz przemaglowana, na wszystkie możliwe sposoby w tym serialu. Głównym problemem Deva jest brak ciekawych propozycji zawodowych, gdyż bardzo charakterystyczny Hindus jest zwykle obsadzany po warunkach, a nie ma zbyt wielu ról dla artystów o smagłej i średnio przystojnej twarzy, mikrym wzroście i bardzo specyficznym głosie (Dev brzmi tak, jakby się nawdychał helu). Podobnie jak inni hinduscy aktorzy, Dev jest obsadzany głównie w roli emigranta mówiącego z silnym akcentem (taksówkarza lub sklepikarza), ewentualnie w reklamach. Wielką gratką jest dla niego udział w kolejnym drugorzędnym filmie o epidemii śmiertelnego wirusa, pełnym efektów specjalnych, co mówi chyba najwięcej o tym jakiej klasy jest artystą. Mimo niezbyt aktywnego życia zawodowego, Deva stać na częste wypady do barów i restauracji, nie żałuje sobie imprez z kumplami czy wyjść na koncerty. Po tym, jak często prowadzi długaśne i donikąd nie prowadzące rozmowy o wspomnianych problemach pierwszego świata (na przykład gdzie kupić ulubione model trampek, bo stare zabrudził psią kupą) można wnioskować, że ma ocean wolnego czasu i nie troszczy się o finanse. W tym Nowym Jorku to jednak mają dobrze.
Kluczem do zrozumienia tego serialu jest według mnie to, że Dev wie, że takich ludzi jak on są setki i nic sobie z tego nie robi. Nie przeszkadza mu to, że mentalnie jest jeszcze chłopcem, nie w głowie mu stabilizacja. Sam siebie widzi, jako typowego amerykańskiego trzydziestolatka. Na szczęście nie jest z nim tak źle, jakby można przypuszczać. Nasz bohater przygląda się też całkiem poważnym zagadnieniom. Każdy odcinek poświęcony jest innemu tematowi; dowiadujemy się na przykład jak to jest mieć rodziców imigrantów (tu pojawiają się też rodzice przyjaciela Deva, Briana, granego przez Kelvina Yu), jak postrzega się starych ludzi, jakie są różnice w traktowaniu w różnych sytuacjach kobiet i mężczyzn, a także czym różnią się od siebie związki hetero od homoseksualnych. W omawianiu tych kwestii i oczywiście odnoszeniu ich do siebie, pomagają Devowi dość ciekawi przyjaciele, wśród których oprócz Azjaty Briana, jest też czarnoskóra lesbijka Denise (Lena Waithe) i sprawiający wrażenie upośledzonego olbrzym Arnold (Eric Warenheim). Wielkim plusem serialu Master od None jest zdecydowanie to, że rzadko pojawiają się tu typowi biali Amerykanie, choć różnice między nimi, a Devem i jego gromadką wcale nie są takie oczywiste.
Humor dla cierpliwych
Od początku mam wrażenie, że grający Deva Aziz Ansari jest przeświadczony o tym, że prezentuje ironiczny humor najwyższych lotów, taki z gatunku przeznaczonego dla naprawdę inteligentnych widzów. Ja jednak uważam, że trochę się przeliczył i nazywam go raczej humorem dla cierpliwych. Trochę czasu i energii mnie kosztowało polubienie tego bohatera, a jeszcze więcej wczucie się w jego klimaty. Nie dajcie się nabrać na jego uroczą prezencję potulnego gumisia i głos słodkiej kreskówki. Dev to samolubny, odrealniony człowieczek, skupiony na własnej wygodzie i przyjemnościach, ale najwyraźniej taki musi być, by można go utożsamiać z całym pokoleniem zdziecinniałych trzydziestolatków wchodzących w dorosłość w wieku, w którym ich rodzice mieli już dawno stałą pracę i rodzinę.
Najtrudniej mi było przezwyciężyć niechęć do Deva wynikająca z tego, że choć mikry z wyglądu, niemogący się także pochwalić sukcesami zawodowymi, a do tego bez silnych więzi rodzinnych i bez stabilnego związku, ma on wyjątkowo dobre mniemanie o sobie. Jesteśmy w podobnym wieku, jednak jestem pewna, że nigdy nie osiągnę jego pewności siebie i samozadowolenia (nad czym chyba powinnam ubolewać). No, ale chyba trzeba mieszkać w Nowym Jorku by mieć takie podejście i zero kompleksów.
Pomimo początkowej antypatii do głównego bohatera, Master of None jest moim obecnym codziennym serialem do popołudniowej kawusi. Odpowiada mi jego luźna atmosfera, wielkomiejskie klimaty i nieoczywiste dialogi, zwłaszcza konkretne i szczere do bólu wypowiedzi Denise (choć każdy jest tu wręcz groźnie i niepotrzebnie szczery, jakby mówił ,,Jestem jaki jestem, a jak nie pasuje, to twój problem”).
Komentarze