Po prostu kocham GLOW. W teorii nie powinnam tego w ogóle oglądać, bo fabuła zatopiona jest w kiczowatej stylistyce lat 80-tych, a w dodatku dotyczy kobiecego wrestlingu, ale już po pierwszym odcinku pierwszej serii polubiłam wielu bohaterów i nie mogłam się doczekać co z nimi dalej będzie. Pierwszy sezon był znakomity, ale drugi to prawdziwa petarda. Można się uśmiać do łez i naprawdę wzruszyć, a przy tym co chwila szczęka opada na widok fajerwerków kreatywności, jakimi strzelają nie tylko twórczynie GLOW, ale i aktorki biorące udział w projekcie. Nie wyobrażam sobie dosłownie, by ktoś mógł szczerze nie polubić tego serialu i tyle.
2 komentarzeTag: seriale komediowe
Takie coś zdarza się bardzo rzadko i szczerze zazdroszczę tych wszystkich przeżyć każdemu, kto jeszcze nie oglądał tego serialu. Jest porywający, wstrząsający, naprawdę zabawny, lekko wulgarny i niestety za krótki. Cóż to jest sześć odcinków spędzonych z postacią, którą się pokochało i chciałoby się oglądać codziennie przez lata. Chyba jednak nie dało się tej historii rozciągnąć, skoro wcześniej była zamkniętą całością monodramu napisanego przez grającą w serialu główną rolę Phoebe Waller-Bridge. Zapomnijcie o postaciach z Seksu w wielkim mieście czy z Dziewczyn. To Fleabag jest nową kultową bohaterką pokolenia trzydziestolatek.
2 komentarzePoprzednia seria Doliny Krzemowej wzbudzała u mnie dość negatywne emocje. Jakoś źle znosiłam totalną życiową nieporadność Richarda oraz dziwny wewnętrzny mechanizm świata nowych technologii, przez który nasi bohaterowie są ciągle na przegranej pozycji. Bardzo mnie to frustrowało, ale teraz widzę, że po prostu miałam do serialu złe podejście. Wiele rozjaśniło mi się w głowie po obejrzeniu odcinka Chelsea Does poświęconego właśnie Dolinie Krzemowej. No i wreszcie dotarło do mnie, że tematem serialu nie jest na przykład ,,Droga do sukcesu Ryszarda” czy też ,,Pied Piper rewolucjonizuje nowe technologie”, ale dokładnie to, co jest w tytule. Nie chodzi o to by po serii przeszkód nasz bohater ogarnął się i sięgnął po sławę i bogactwo, ale o to by w śmieszny, lecz też bardzo wiarygodny sposób, pokazać widzom jak z biznesowego punktu widzenia to wszystko działa.
SkomentujPo czasach mrocznych geniuszy, których inteligencja dorównywała tylko ich destrukcyjnym zapędom, nadchodzi era sympatycznych i zdolnych omnibusów, którzy dla odmiany nie chcą gnoić swoich współpracowników, tylko tworzyć z nimi coś pięknego. Dowodem na moje stwierdzenie może być nowy serial komediowy wyprodukowany przez Amazon. Jego bohater godny jest tytułowego miana Mozarta gdyż też jest absurdalnie utalentowany muzycznie, a do tego posiada wyjątkowy dar zjednywania sobie ludzi. Komuż uda się oprzeć zawadiackiemu uśmiechowi Gaela García Bernala? Oprócz historii ekscentrycznego maestra, otrzymujemy także wiele pasjonujących wątków pobocznych, składających się razem na portret niełatwego, ale naprawdę barwnego życia nowojorskich muzyków symfonicznych.
SkomentujRewelacja! Zwariowałam zupełnie na punkcie tego serialu. Co prawda nie jestem fanką musicalowych komedii, ani ogólnie tej wesołkowatej pozytywnej energii, jaka emanuje zazwyczaj z podobnych produkcji, ale zapewniam, że ten krótki serial jest wręcz rozbrajająco zabawny, a śpiewanych w nim piosenek bardzo długo nie można się pozbyć z głowy. Kluczem do sukcesu (jaki jeszcze będzie udziałem Galavanta, jestem tego pewna) jest autoironia, z jaką bohaterowie odnoszą się do siebie i swoich przygód. Komentarze średniowiecznych rycerzy i dam są dziwacznie zakręcone i cudnie nieprzystające do realiów, w jakich się znaleźli. Serial klimatem przypomina mi trochę Shreka, trochę disneyowskie kreskówki (szczególnie Piękną i bestię), a także Grę o tron (zwłaszcza wszędzie tam, gdzie występuje zła królowa lub jest element podróżowania). Jeśli szukacie niezobowiązującej rozrywki, czegoś nowego i świeżego, to Galavant jest dla was. Nawet ja, najmniej pozytywna osoba na świecie, oglądając ten serial czuję się jak małe beztroskie dziecko.
2 komentarzeJak wiecie, zawsze chętnie obejrzę serial komediowy z gatunku tych lżejszych, o krótkich odcinkach, tak, żeby było miło i wesoło (ale nie głupkowato) przy popołudniowej kawusi. Na cięższe rzeczy przychodzi czas po zmroku. Moim kolejnym miłym, lecz niezbyt ambitnym odkryciem jest serial Partnerzy. Ta produkcja ma wszystko by lekko i gładko usprawnić nam trawienie po obiedzie i nie nadwyrężyć nam zanadto spowolnionego całodzienną pracą umysłu. Humor jest prosty, ale nie wulgarny, jest rodzinnie i koleżeńsko, a aktorzy bardzo dobrze się kojarzą. W dodatku jest to świetna parodia tych wszystkich ,,poważnych” seriali o adwokatach z powołania, zgarniających wielkie pieniądze za każdą sprawę, jak na przykład Suits.
2 komentarzeDzisiejszy wpis zacznę może od wyznania dotyczącego innego serialu. Przyznaję zatem, że uwielbiam serial Louie Louisa C.K. Pierwsze odcinki były dla mnie prawdziwym szokiem, a z każdym kolejnym żałowałam, że nie ma więcej takich produkcji. Na szczęście wraz z pojawieniem się Hello Ladies brytyjskiego komika Stephena Merchanta zyskałam kolejnego ulubieńca. Podejrzewam, że większość widzów oglądających tę produkcję może poczuć frustrację, żal, a nawet nienawiść do głównego bohatera. Zapewniam jednak, że przy odrobinie dystansu i autoironii, można oglądając Hello Ladies poczuć przyjemność, jaką daje tylko śmianie się z własnych wad i słabości.
Skomentuj