Pomiń zawartość →

Miesiąc: styczeń 2014

Pod Mocnym Aniołem

Wyreżyserowane przez Wojciecha Smarzowskiego Pod Mocnym Aniołem według powieści Jerzego Pilcha oddaje sprawiedliwość prozie laureata Nike, co wcale nie znaczy, że jest to wybitny film (książki zresztą także nie uważam za coś szczególnego). Adaptacja jest należycie obrzydliwa, dosadna, dla niektórych zapewne zbyt dosłowna i przesadzona, ja jednak pozostałam wobec niej niewzruszona. Właściwie to chodzi chyba o to, że nie jest to w moim odbiorze fabuła, ale czysty dokument. Nie umiem się wzruszać czy oburzać czystym życiem pokazanym w zwierciadle (i to wcale nie w krzywym czy powiększającym). Pod Mocnym Aniołem (podobnie jak Drogówka) wskazuje na typowo polską patologię, ale to co widzimy nie jest bardziej szokujące od tego co oglądamy często od dzieciństwa w domach lub w każdym wieku na ulicach. Jerzych z powieści Pilcha spotkać można po 22 w praktycznie każdym polskim parku czy kamienicznej bramie, więc jeśli ktoś chce przeżyć falę oburzenia ,,jaki obleśny i demoniczny jest nałóg alkoholowy” a oszczędza na kinowych biletach, zapraszam do podziwiania na żywo, na przykład w moim sąsiedztwie.

Skomentuj

Glee

Napisanie o Glee kosztuje mnie najwięcej siły woli i samozaparcia ze wszystkiego, co wystukałam w ciągu ostatniego roku. Trudność wyrażenia sądu o tej produkcji wynika z tego, że z jednej strony jest to bardzo irytująca, plastikowa, kiczowata papka, a z drugiej strony jednak jest to serial ze szlachetną misją szerzenia tolerancji i szeroko pojętej miłości bliźniego (szczególnie jeśli jest gejem lub przedstawicielem jakiejkolwiek innej mniejszości). Zaczęło się od tego, że już w wakacje postanowiłam oglądać Glee by móc o nim napisać na blogu. Z kilku odcinków zrobiło się kilka sezonów i nim się zorientowałam, codzienne poobiedne seanse tego amerykańskiego plastiku stały się czymś w rodzaju rodzinnego rytuału. Moi drodzy, dałam radę i obejrzałam wszystko, choć przyznam, że nie było to łatwe (a z drugiej strony aż za łatwe, przez co bardzo źle o sobie teraz myślę).

3 komentarze

Plan ucieczki (Escape Plan)

Przeczytałam dziś w porannych newsach o nominacjach do Złotych Malin i opanowało mnie totalne oburzenie. Z większością propozycji się co prawda zgadzam, ale nominowanie Sylvestra Stallone aż za trzy filmy, w tym za Escape Plan, to jakieś nieporozumienie. Aktor ten jest moim zdaniem zasłużony dla kinematografii jak mało kto. Jestem pewna, że każdy widz, który wychowywał się w latach osiemdziesiątych podziela mój niesłabnący sentyment do gwiazdy Rocky’ego, Rambo czy Cobry. Można panu Stallone zarzucać złe aktorstwo tylko w przypadkach, gdy stosujemy względem niego takie same kryteria oceny jak wobec innych artystów, ale to przecież nie ma sensu, ponieważ ma on swój własny niepodrabialny, oryginalny styl (nie tylko mówienia). Podobnie jak jego kolega z planu Niezniszczalnych i Escape Plan, czyli pan Arnold, w każdym filmie gra właściwie głównie siebie, ale widzowie przecież o tym wiedzą, a ich ciągłe zainteresowanie świadczy o tym, że tego właśnie oczekują od tych dwóch nieśmiertelnych ikon męskości.

4 komentarze

Biegnij, chłopcze, biegnij

Chyba jeszcze nigdy nie czułam się tak źle podczas seansu filmowego. Lepiej bywało nawet przy bardziej krwawych, okrutnych czy głupich produkcjach. Nie ma chyba dla widza gorszej sytuacji niż długotrwały szantaż emocjonalny, któremu jest poddawany w najgorszy możliwy sposób. Jak tu się bowiem nie wzruszyć ośmioletnim uciekinierem z getta. Samo to, że mały Srulik hasa po lesie jest przesadzone, a co dopiero jego późniejsze nieszczęśliwe przygody. Kogo nie wzruszy bezradność, tego ruszy niesprawiedliwość losu, albo naiwna religijność, albo kalectwo, albo rozmowa z psem albo podsuwanie talerza po kolejna kiełbasę… Możliwości jest wiele, piętrzy się to wszystko na sobie w gigantycznym nagromadzeniu wojennych schematów fabularnych. Naprawdę, trzeba było wyjść z kina zaraz po początkowej scenie, w której chłopiec otula zimą bose, czerwone stópki podartą skarpetą i jakimiś łachmanami, po czym ładuje odnóża w za duże buciorki i idzie w śnieżny las. Gdybym wtedy wyszła, oszczędziłabym sobie sporo niepotrzebnego, bolesnego wzruszenia.

4 komentarze

Anna Karenina czytana przez Annę Polony

Zeszłej zimy spędziłam 27 godzin i 5 minut z głosem wybitnej polskiej aktorki Anny Polony. Dzięki jej nagranej w formacie mp3 interpretacji wiekopomnego dzieła Lwa Tołstoja, długie zimowe podróże samochodem zamieniły się z bolesnej katorgi w prawdziwą czytelniczą ucztę. Zapewniam przy tym, że było to doznanie zupełnie innej jakości niż czytanie Anny Kareniny na papierze. Głos Anny Polony będącej (co tu ukrywać) damą w dojrzałym wieku, staje się duchowym łącznikiem z tamtą epoką, ze światem dziewiętnastowiecznych rosyjskich wyższych sfer, którego już dawno nie ma. Zdaję sobie sprawę oczywiście z tego, że pani Polony nie może pamiętać lat 70-tych XIX-tego stulecia, jednak w odbiorze bardzo pomagała mi świadomość, że mówi do mnie ktoś ukształtowany w znacznie szlachetniejszych estetycznie czasach niż nasza mierna współczesność. Jednym słowem, każde zdanie przeczytane tu przez aktorkę nie brzmi wcale jak proza, ale tak jakby starsza, autoironiczna osoba przekazywała słuchaczom plotki z życia swoich najbliższych znajomych, Lewina, Dolly czy Kitty. Efekt wspaniały!

Komentarz

Zniewolony. 12 Years a Slave

Zniewolony to oparta na faktach opowieść o czarnoskórym mężczyźnie żyjącym w drugiej połowie XIX wieku Ameryce Północnej. Solomon Northup jest wolnym człowiekiem o dużej inteligencji i talencie do gry na skrzypcach, który żyje sobie życiem przykładowego obywatela wraz z żoną i dziećmi. Oświeceni Amerykanie nie dają mu na co dzień odczuć jego niższości rasowej, ale ta sytuacja (jak można wnioskować z tytułu) szybko ulega zmianie. Pod nieobecność rodziny, Solomon zostaje zwiedziony i porwany przez dwóch oszustów, polujących na czarnoskórych ludzi i sprzedających ich w południowych stanach jako niewolników. Właśnie taki los spotyka naszego bohatera, który w niewoli zwichniętych umysłowo plantatorów spędził 12 lat.

Skomentuj

Nimfomanka – Część I

Na Nimfomankę Larsa von Triera warto wybrać się choćby po to, by przypomnieć sobie jak wyglądają tłumy w kolejce do kinowej kasy oraz szczelnie zapełniona sala projekcyjna. Czegoś takiego już dawno nie widziałam. Kolejnym ewenementem jest też fakt, że wszyscy wychodzący z dwugodzinnego seansu mieli uśmiechy na twarzach, ku zaskoczeniu kolejnych czekających widzów, którzy chyba spodziewali się oburzenia i zgorszenia. Nimfomanka nie gorszy, za to w wielu momentach usłyszeć można szczery śmiech na sali (i nie mam na myśli rechotu z zażenowania czy szyderstwa). Owszem, jest sporo seksu, wiele (acz nieokazałych) piersi i zbliżeń na męskie genitalia, jednak ja zapamiętałam głównie subtelną poetycką aurę, ciepłą, zaciszną, senną atmosferę oraz mocne akcenty muzyczne. No i prawie tyle samo co o seksie dowiedzieć się można również o wędkarstwie, czego zupełnie się nie spodziewałam. Bardzo pozytywne zaskoczenie.

3 komentarze

Party Down (Melanż z muchą)

Party Down mnie zasmuca. Niby to serial komediowy, a jednak patrząc na kelnerów w muchach, pracujących dla tytułowej firmy kateringowej, odczuwam irytację, gorycz i głębokie współczucie dla tych nieszczęśliwych idiotów. A może właśnie tak miało być. Może pod kupą nieśmiesznych, żenujących wręcz żartów, kryje się głęboka i przemyślana strategia twórców, ukazujących widzom tragizm bycia obywatelem zidiociałego amerykańskiego społeczeństwa. A może jednak nie…

Skomentuj

Wichrowe Wzgórza – moja ulubiona wersja

Niedawno przeczytana książka Eryka Ostrowskiego pt. ,,Charlotte Brontë i jej siostry śpiące” nie okazała się jak już pisałam aż takim hitem, jednak miała na mnie pewien pozytywny wpływ. Ta dziwna publikacja przypomniała mi mianowicie, za co tak bardzo kochamy opowieści ze wrzosowisk i dlaczego Wichrowe Wzgórza autorstwa (wątpliwego?) Emily Brontë to najlepsza powieść ever. Dzięki panu Ostrowskiemu z ogromnym sentymentem wróciłam do mojej ulubionej ekranizacji tej niezwykłej opowieści i wcale nie była to wersja filmowa z 1992 (Z Ralphem Finnesem i Juliette Binoche w rolach głównych), ale znacznie skromniejsza wersja serialowa z 2009 roku. Możecie myśleć, żem zmysły postradała, ale ten wytwór brytyjskiej telewizji uważam za przejaw reżyserskiego i aktorskiego geniuszu.

8 komentarzy

Top of the Lake (Tajemnice Laketop)

Wydawać by się mgło, że jak Jane Campion nakręci serial w stylu Twin Peaks to będzie to coś powalającego. No mnie nie powaliło, ale to dobre, solidne, estetycznie wysmakowane dzieło, co z tego, że bardzo, bardzo nudne. Udało się twórcze naśladowanie tematu. Mamy odległą mieścinę na końcu świta, czyli miasteczko w Nowej Zelandii, oraz wielką krzywdę wyrządzoną bardzo młodej dziewczynie. Detektywem tym razem jest kobieta, zamiast mrocznego lasu mamy głębię jeziora, zamiast paranormalnych świrów dostajemy wreszcie w Top of the Lake świrów całkiem rzeczywistych. Jest chmurny, deszczowy nastrój, tajemnica kryjąca się w zdeprawowanej małej społeczności i mnóstwo odcieni szarości. Do tego wprost zapierające dech w piersiach widoki nowozelandzkiej dziczy, zupełnie inne niż bajkowe kadry z Władcy Pierścieni czy Hobbita. Mamy zatem wszystko, a jednak coś nie gra, nie klei się i nie składa na udaną całość. Szkoda.

Komentarz