Chyba jeszcze nigdy nie czułam się tak źle podczas seansu filmowego. Lepiej bywało nawet przy bardziej krwawych, okrutnych czy głupich produkcjach. Nie ma chyba dla widza gorszej sytuacji niż długotrwały szantaż emocjonalny, któremu jest poddawany w najgorszy możliwy sposób. Jak tu się bowiem nie wzruszyć ośmioletnim uciekinierem z getta. Samo to, że mały Srulik hasa po lesie jest przesadzone, a co dopiero jego późniejsze nieszczęśliwe przygody. Kogo nie wzruszy bezradność, tego ruszy niesprawiedliwość losu, albo naiwna religijność, albo kalectwo, albo rozmowa z psem albo podsuwanie talerza po kolejna kiełbasę… Możliwości jest wiele, piętrzy się to wszystko na sobie w gigantycznym nagromadzeniu wojennych schematów fabularnych. Naprawdę, trzeba było wyjść z kina zaraz po początkowej scenie, w której chłopiec otula zimą bose, czerwone stópki podartą skarpetą i jakimiś łachmanami, po czym ładuje odnóża w za duże buciorki i idzie w śnieżny las. Gdybym wtedy wyszła, oszczędziłabym sobie sporo niepotrzebnego, bolesnego wzruszenia.
Fabuła filmu wyreżyserowanego przez Pepe Danquarta opiera się na długiej sekwencji, odbywających się regularnie bardzo podobnych scen. Najpierw mały uciekinier z getta, Srulik (Kamil Tkacz, Andrzej Tkacz) ukrywa się w lesie, a potem szuka schronienia u polskich chłopów. Ci szybko okazują się szujami, lub ktoś z sąsiadów donosi, że chłopak jest żydem, no i maluch znów musi ukrywać się pod koronami opiekuńczych drzew i spać w leśnym poszyciu. I tak przez cały film, do znudzenia. Jedyną odmianą jest chyba to, że w rolach kolejnych opiekunów Srulika (ukrywającego się pod pseudonimem Jurek Staniak) możemy oglądać naprawdę dobrych, znanych polskich aktorów, tyle że niestety w bardzo melodramatycznych, żerujących na naszych emocjach wydaniach. Właściwie to Biegnij, chłopcze, biegnij jest zbiorem kalek i stereotypów, występujących już wiele razy w polskim i światowym kinie wojennym. Mamy dobrych i złych Niemców, dobrych i złych Polaków, miłe i bardzo antypatyczne dzieci itd. Oczywiście chłopiec łączy w sobie symboliczne losy narodu żydowskiego i świadka wielkich wydarzeń historycznych. Hitlerowcy i Sowieci, a pośrodku tej dziejowej zawieruchy nasza biedna kruszyna, której udaje się umknąć niebezpieczeństwu.
Ten film jest cały czas tak ckliwy i patetyczny, że gdy pojawiają się momenty, w których jeszcze potęguje się i wzmaga nastrój, prawie nie można tego wytrzymać (sceny z Azorem, sceny szpitalne). Podejrzewam, że dla osób prawdziwie wrażliwych lub na przykład dla rodziców, może być to wręcz nie do wytrzymania. A może się mylę… Może lubicie być więzieni w szantażu emocjonalnym.
Muszę także lojalnie uprzedzić, że bracia Tkacz, choć z pewnością zdolne (do rozmiękczania widzów) i wrażliwe z nich dzieciaki, nie prezentują tu aktorstwa najwyższych lotów, no ale dzieciom można wybaczyć. Gorzej, że wielcy i znani (Zamachowski, Szapołowska, Baka) także nie mają wiele do zagrania, a ich wysiłki niweczy bardzo dziwnie zrealizowany dźwięk, rażący sztucznością (zagranicznym widzom tej niemiecko-francusko-polskiej produkcji pewno nie będzie przeszkadzać nawet akcent Elisabeth Dudy).
Staram się mieć na uwadze to, że film opowiada prawdziwą historię ocalałego z wojny Uriego Oleva, którego zresztą widzimy na koniec. Ale czy to, że wydarzenia są prawdziwe od razu znaczy, że nadają się na film, albo, że nie są kiczowate? Chyba nie. Zresztą można było inaczej to wszystko skomponować, inaczej rozłożyć akcenty. A tak wyszło tylko takie boleśnie czułostkowe i schematyczne kino familijne.
Jakie plusy? Jeżeli już tak jak ja utkniecie między strachem o chłopca, a strachem o psa, to spróbujcie się skupić na naprawdę pięknych zdjęciach przyrody i polskiej wsi. Warto także zwrócić uwagę na zawadiackich, dziecięcych aktorów drugoplanowych oraz na wybitną kreację psiego aktora wcielającego się w postać Azora (tak rzadko zwraca się uwagę na zwierzęta w filmie). Szczerze jednak odradzam wybranie się do kina na Biegnij, chłopcze, biegnij. Ten seans może skutkować (tak jak w moim przypadku) nienawiścią do rolników, owczarków niemieckich, młodych lekarzy, sąsiadów zza płotu oraz (zwłaszcza) do partyzantów ganiających po lesie i strzelających do czego popadnie.
Zapowiada się lepiej niż W ciemności, ale jak słyszę, że małe dziecko i film polski to nie może być dobrze zrobione. Chociaż historia wydaje się ciekawa… trochę przypomina to, co opowiada Malowany ptak Kosińskiego – trochę, bo tamto było niesamowicie hardcorowe. Szkoda, że nie było ekranizacji.
No tak, ale autor Malowanego ptaka nie próbował nas rozczulać i wzruszać boleśnie losem chłopięcia. Gdyby powstała ekranizacja to by to było bardzo chore połączenie dreszczowca i zoo-porno z wiejską nutą. Chętnie bym to obejrzała.
[…] się nie dowiadujemy. Nie sądziłam, że to powiem, ale przy Złodziejce książek nieszczęsny Biegnij, chłopcze, biegnij prezentuje bardzo […]
Książka była bardzo fajna, podobała mi się, a filmu jeszcze nie miałam okazji oglądać, więc się nie wypowiem.