Nawet jeśli przez cały rok nie interesują nas filmy, seriale i książki o tej tematyce, to jednak koniec grudnia z każdego jest w stanie wycisnąć sentymentalny nastrój. Sama po sobie i po swoich najbliższych widzę, że w tym czasie lubimy stawiać na pewniki, starsi członkowie rodziny na Samych swoich, Potop i Chłopów, a młodsi na Kevina, co roku pozostawianego samotnie w domu. Ja zaliczam się już chyba do tej pierwszej grupy „nestorów rodu”, którzy pod wpływem bożonarodzeniowego powiewu tradycji i rodzinnych spotkań, lubią odpłynąć po świątecznym obiedzie w krainę sarmackiej polskości, sąsiedzkich sporów między Kargulami a Pawlakami, ewentualnie na biedną wieś, gdzie jednak chłopi wiedzieli doskonale jak należy świętować Boże Narodzenie. Do tego zbioru z pewnością dołączy hit ostatnich tygodni, czyli Cicha noc, o której niedawno pisałam (wpis tutaj). Z tym filmem święta będą jeszcze bardziej świąteczne, a rodzina bardziej ukochana i znienawidzona jednocześnie.
KomentarzKategoria: Seriale
Każdy już się nachwalił, to i ja jeszcze coś dobrego o tym serialu napisze, bo to ważna rzecz. Sama zapowiedź mówiąca o tym, że to historia miasteczka,w którym są same kobiety, z powodzeniem radzące sobie w okrutnym świecie Dzikiego Zachodu, już brzmiała dla mnie niezwykle intrygująco. Czyżby jakaś feministyczna fantazja inspirowana Westworldem? Może trochę, ale jest nawet lepiej niż przypuszczałam. Pomimo kilku wad (największa to chyba ta, że momentami Godless dłuży się niesamowicie, no i można się pogubić przez dość swobodnie powtykane retrospekcje) to naprawdę dobre widowisko i gdybym była bardziej śmiała, powiedziałabym, że to taki klasyczny western na sterydach. Jest wszystko, czym zachwycali się nasi ojcowie patrząc w ekran na pierwsze opowieści o Dzikim Zachodzie: szeryf z problemami, dobrzy i źli Indianie, czarny charakter i jego banda z piekła rodem, samotny tajemniczy bohater, prostytutka o złotym sercu oraz piękne zwierzęta i fantastyczne okoliczności przyrody w tle. A najlepsze jest to, że przy tworzeniu tych postaci, twórcy poszli o krok dalej niż moglibyśmy się spodziewać.
SkomentujNo i stało się. Tyle czekania, tyle ważnych pytań i niepewności, wreszcie tyle wrażeń pojawiających się z każdym nowym odcinkiem, a tu nagle koniec. Naprawdę ciężko być fanką tej serii, bo na kolejną odsłonę trzeba znowu długo poczekać. Na szczęście mamy na pocieszkę książki Diany Gabaldon (w tym przypadku „Podróżniczkę”), których serial jest adaptacją. Po finałowym odcinku pojawił się żal, bo przez tyle lat naprawdę można przywyknąć do tych bohaterów, jak bardzo by nas nie denerwowali. Niestety, mimo wielu plusów, tym razem minusy przeważają. Jest co prawda chemia między bohaterami, dużo sympatycznych nowych postaci i barwne wątki, jednak wiele z tego przykrywają negatywy, które teraz postaram się streścić w kilku punktach.
4 komentarzeBrytyjska monarchia to dziwne zjawisko, bo choć to przecież nie nasza polska, czy ogólnoświatowa sprawa, to jednak wszyscy lubimy śledzić losy poszczególnych członków familii Windsorów, chętnie wytykamy im małe i duże błędy, z upodobaniem szydzimy z przestarzałej tradycji, a jednocześnie nie możemy się oderwać od ekranu gdy wychodzi serial taki jak ten. Gdzieś w głębi duszy mamy chyba zakorzenione te wszystkie opowieści z dzieciństwa o pięknych księżniczkach, mądrych królach i królowych, o książętach koniecznie na białych koniach i o dworskiej etykiecie oraz strojach, niosących ze sobą powiew największego luksusu i wyrafinowania. Ja także, choć uważam, że utrzymywanie monarchii jest wprost niemoralne (Z jakiej racji mają tyle ziemi, pieniędzy i władzy? Dlatego tylko, że przyszli na świat w rodzinie, której przodkowie byli silniejsi lub bardziej bezczelni od innych i mieli na tyle sprytu by przysłużyć się komuś stojącemu wyżej od nich, kto odwdzięczył się tytułem i ziemię?), z wypiekami na twarzy zasiadłam do drugiego sezonu Korony i obejrzałam te dziesięć godzinnych odcinków w jednym ciągu. Ach!, co to był za weekend!
KomentarzBrytyjska historia, a szczególnie wiek XVI i XVII mają się bardzo dobrze w kinie i telewizji ostatnich lat. Ledwo się człowiek otrząsnął po Willu, a tu na przykład kolejne dwie rzeczy o prześladowaniach religijnych w elżbietańskiej Anglii, o których ja osobiście bardzo mało wiem, a chętnie bym się doedukowała. Nic zatem prostszego niż poświęcić półtora tygodnia na rozwlekłe dzieło Kena Folletta, kolejny wieczór z serialem Gunpowder i już wiem kto był dobry, kto zły, a kto pomiędzy w tej dziwnej historycznej grze ciągnącej się do czasów współczesnych. Lekturę powieści polecam, choć umiarkowanie (fabuła schematyczna, a tło historyczne jakby przepisane z podręcznika), a serial zdecydowanie odradzam ze względu na nudę i liche aktorstwo Kita Harringtona.
SkomentujPiszę o serialu dopiero teraz, gdyż oglądanie go w moim przypadku bardzo długo trwało. Kolejna odsłona przygód pani detektyw Robin Griffin to widowisko nie tylko czasochłonne, ale i energochłonne. Każdy odcinek to wewnętrzna walka widza z samym sobą o to, czy wyłączyć, czy dać serialowi jeszcze jedną szansę. Szczerze mówiąc, pod koniec trochę żałowałam, że nie wybrałam od razu tej pierwszej opcji. Wraz z przeprowadzką Robin z Nowej Zelandii do Sydney, seria utraciła swój niepowtarzalny, chłodno-wilgotny, metafizyczny klimat, zostawiając widza z galerią dziwnych postaci, których za diabły nie można zrozumieć, a przynajmniej ja miałam z tym ogromny problem (i nie chodzi mi wcale o akcent).
SkomentujTen serial ma wszystko czego można chcieć od brytyjskiej historycznej produkcji. Jest wspaniałe aktorstwo, wartka, bardzo nowocześnie podana akcja, a do tego dużo mocnej współczesnej muzyki i barwne dekoracje, czyli wariacje na temat osiemnastowiecznych strojów i wnętrz. Nie mogę sobie wprost darować, że tak późno zabrałam się za oglądanie, ale ma to i swoje plusy. Niedawno skończyłam Kroniki Time Square, a Harlots, serial również będący opowieścią o prostytutkach i alfonsach (a raczej sutenerkach, czyli alfonsicach) w ciekawy sposób przekonuje, że mimo upływu czasu, nic się tak naprawdę między ludźmi nie zmienia.
SkomentujGrace Marks to autentyczna postać. Pochodząca z Irlandii, a mieszkająca w Kanadzie imigrantka była sądzona i skazana za zabicie swego pracodawcy i współudział w morderstwie gospodyni w domu, w którym pracowała jako służąca. Choć wszystko wydarzyło się w połowie XIX-go wieku, sprawa nadal budzi wiele wątpliwości i kontrowersji. Proces sądowy wykazał z niemal całkowitą pewnością, że Grace brała czynny udział w pozbawieniu życia dwojga ludzi wraz ze stajennym Jamesem McDermottem. Oboje zostali skazani na śmierć, ale tylko McDermott został powieszony. Służąca trafiła najpierw do zakładu dla obłąkanych, a potem do więzienia w Kingston. Uniknęła śmierci prawdopodobnie dlatego, że była bardzo młoda, ładna i przekonująco skromna i naiwna. Bardzo ważnym wątkiem w tej sprawie był także fakt, że Grace twierdziła, że zupełnie nie pamięta czasu, w którym miałaby dokonać zbrodni. Amnezja wyraźnie podziałała na jej korzyść. Podczas jej długiej odsiadki (została uniewinniona po trzydziestu latach) wiele osób spierało się o jej winę. To właśnie te wątpliwości oraz skomplikowana osobowość Grace, stały się kanwą powieści Margaret Atwood, której nowy mini-serial Netflixu jest bardzo udaną adaptacją. Produkcja jest tak dobra, że obejrzenie jej w całości zajęło mi tylko półtora doby (a to długie odcinki) i jest mi naprawdę przykro, że to już koniec. Mamy szczęście do netflixowych seriali tej jesieni.
2 komentarzeW tym roku przynajmniej serial Stranger Things miał z kim konkurować, ale IT nie jest nawet w połowie tak dobre jak produkcja Netflixa, oczywiście jeśli chodzi o odtworzenie realiów lat 80-tych. To, że druga osłona walki dzieciaków z zagrożeniem z innego wymiaru jest, podobnie jak pierwsza, bardziej w klimacie pokazywanej dekady niż same lata 80-te, że jest niemal parodią tamtych czasów, jest chyba dla mnie największą przeszkodą w zachwycaniu się serialem z resztą świata. Powiem wprost, druga seria Stranger Things nie robi na mnie wielkiego wrażenia i choć obejrzałam całość w dwa dni, ta produkcja nie trafiłaby nawet na listę dziesięciu najlepszych rzeczy jakie widziałam w tym roku. Dzieło braci Dufferów nadal uważam za zbyt wykalkulowane, na zimno podane i złożone z samych kalek kulturowych, co mam za wielkie pójście na łatwiznę. Choć oczywiście wiele rzeczy także mi się spodobało (inaczej nie dałabym w końcu rady obejrzeć choćby odcinka) to jednak niestety minusy przeważają.
SkomentujZdecydowanie jest to jeden z najlepszych seriali tej jesieni. Choć temat jest kontrowersyjny i nie każdy widz może pałać chęcią poznania szczegółów rozkwitu branży porno w Nowym Jorku w latach 70-tych, to jednak jakościowo to są wyżyny i choćby dlatego warto obejrzeć choćby pierwszy odcinek. W epoce, jaką obserwujemy na ekranie, nie było mnie nawet na świecie, a jednak czuję się w tych dekoracjach zupełnie naturalnie (choć też bywam zszokowana momentami), tak to jest dobrze zrobione. Do tego wiele postaci, które zapadają w pamięć i realizm scen (nie tylko łóżkowych). Przygotujcie się na dużą porcję golizny, wulgarny język i przemoc, bo to w końcu fabuła o prostytutkach, alfonsach, barmanach i policji.
Komentarz









