Piszę o serialu dopiero teraz, gdyż oglądanie go w moim przypadku bardzo długo trwało. Kolejna odsłona przygód pani detektyw Robin Griffin to widowisko nie tylko czasochłonne, ale i energochłonne. Każdy odcinek to wewnętrzna walka widza z samym sobą o to, czy wyłączyć, czy dać serialowi jeszcze jedną szansę. Szczerze mówiąc, pod koniec trochę żałowałam, że nie wybrałam od razu tej pierwszej opcji. Wraz z przeprowadzką Robin z Nowej Zelandii do Sydney, seria utraciła swój niepowtarzalny, chłodno-wilgotny, metafizyczny klimat, zostawiając widza z galerią dziwnych postaci, których za diabły nie można zrozumieć, a przynajmniej ja miałam z tym ogromny problem (i nie chodzi mi wcale o akcent).
Policjantka z problemami
Detektyw Griffin (Elisabeth Moss), po nieudanej próbie ułożenia sobie życia wśród bujnej roślinności i dzikich plaż Nowej Zelandii, zdruzgotana wraca do dżungli miejskiej, podejmując swoje dawne obowiązki w policji. Za wszelką cenę chce ruszyć dalej ze swoim życiem, ale nie może się pozbierać po wszystkich złych rzeczach, jakie ją w życiu spotkały. Wydarzenia znad jeziora nałożyły się na traumę z wczesnej młodości (ciąża ze zbiorowego gwałtu i oddanie dziecka do adopcji), i teraz wspomnienia uderzają w nasza bohaterkę ze zdwojoną siłą. Sytuację dodatkowo pogarsza stres w pracy, gdyż partnerką Robin zostaje zupełnie niedoświadczona Miranda (Gwendoline Christie), która bardziej przeszkadza niż pomaga w czynnościach służbowych i jest niezwykle emocjonalna. Jakby tego było mało, nasza policjantka postanawia skontaktować się ze swoją oddaną do adopcji córką, która niedługo osiągnie pełnoletność. Okazuje się, że Mary (Alice Englert) jest ciekawą, wrażliwą, ale też mocno zaburzoną dziewczyną, a jej relacje z adopcyjnymi rodzicami są dalekie od ideału. Matka, Julia (Nicole Kidman), która niedawno odeszła do innej kobiety i nieporadny ojciec, Pyke (Ewan Leslie), nie radzą sobie z wybuchami agresji i niebezpiecznymi znajomościami Mary. W środek tej rodzinnej burzy zostaje wciągnięta detektyw Griffin i to na wiele sposobów, gdyż jej życie zawodowe zaczyna się w skomplikowany sposób splatać z życiem osobistym za pośrednictwem Mary.
Tytułowa China Girl to dziewczyna, której ciało wyrzuca na plażę ocean. Ktoś po śmierci zapakował młodą Azjatkę do walizki i wrzucił do wody. Detektyw Griffin zajmuje się tą sprawą wraz z przeszkadzającą Mirandą. Szybko okazuje się, że powiązania wątku ciała w walizce są dość szokujące. Nie dość, że ofiara byłą w ciąży, to jeszcze prawdopodobnie zarabiała na życie prostytucją. Wraz z zapijającą smutki Robin zwiedzimy zatem nie tylko kostnice, ale i dom uciech, a nawet klinikę lecząca niepłodność.
Gorsza strona Australii
Wielu widzów, w tym ja, przywykło do myślenia o krainie kangurów, jako o prawdziwym raju na ziemi. Kraj zamieszkały przez samych pięknych, uśmiechniętych i opalonych ludzi, wiecznych optymistów i imprezowiczów cieszących się życiem na wspaniałych plażach lub wśród bujnej roślinności. Jane Campion tworzy w swym serialu zupełnie inną wizję Australii. Pod poprawną, gładką, słoneczna powierzchnią, kryje się mroczna zbrodnia, rodzinne dramaty, a nawet czyste zło (Puss). Nie jest to zdecydowanie kraj przychylny dla emigrantów. Młode Azjatki zarabiają ciałem na życie i to jednocześnie świadcząc usługi seksualne oraz będąc surogatkami dla bogatych bezdzietnych par. W dodatku całością zarządza bardzo dziwny osobnik zwany Pussem (Alexander, grany przez Davida Dencika), któremu pobyt w Sydney zdecydowanie nie służy. Mówiący z mocnym akcentem z byłego Związku Radzieckiego emigrant o komunistycznych poglądach, może, ale nie musi być ściganym przez Robin geniuszem zbrodni. Nim jednak o tym się przekonamy, będziemy obserwować jego perwersyjną grę nie z kim innym, tylko właśnie z rodzoną córką pani detektyw, Mary. Trochę te powiązania są skomplikowane. Przyznaję, że parę razy zupełnie gubiłam się w zagmatwanej sieci powiązań.
Jedno jest pewne – nie jest to laurka wystawiona Australii, żaden tam wabik na turystów, ale i pierwsza seria taka nie była, więc trudno to nazwać wielkim rozczarowaniem. Za to sama konstrukcja postaci rozczarowuje aż za bardzo.
Co z tymi ludźmi nie tak?
Może to kwestia reżyserii (a wiemy, że spojrzenie Jane Campion jest dosyć osobliwe), a może mentalności Australijczyków, tak różnych od nas. Najprawdopodobniej chodzi o jedno i drugie, ale efekt tych wpływów jest doprawdy niestrawny. Od początku do końca nie byłam w stanie zrozumieć motywacji żadnej z postaci. Pomijam już kwestie aktorskie, bo wiadomo, że Kidman czy Moss są jednymi z najlepszych w swoim fachu, lecz na nic to, gdy przychodzi im grać takie bohaterki. Czasem miałam wręcz wrażenie, że wszystkim tu wyprano mózgi, a tak wiele sobie obiecywałam po drugiej serii, skoro pierwsza była taka ciekawa. Dostajemy się do świata, w którym tolerowane są wybuchy agresji ciężarnej policjantki oraz jej związek z szefem. Do świata, w którym wszyscy wiedzą gdzie jest nielegalny dom publiczny lub gdzie kupić dziecko, ale nikt z tym nic nie robi. Podobnie ma się sprawa z nielegalną emigracją. Najgorzej jest jednak w przypadku młodej Mary, która jak dla mnie kwalifikuje się do leczenia w zamkniętej placówce psychiatrycznej, ale cała trójka jej rodziców pozwala jej robić co tylko chce ze swoim życiem i ciałem. Gdyby to moje dziecko umawiało się z dwa razy starszym rosyjskim alfonsem, który zmuszałby je do prostytucji, w najlepszym razie siłą wywiozłabym dziewczynę z miasta, a w najgorszym rozprawiłabym się z delikwentem. Tymczasem Pyke jako ojciec ma tylko do zaoferowania tolerancyjny uśmieszek na zmianę z zatroskaną miną, a Robin jeszcze niemal zachęca Mary by podążała za swoim sercem. Jedynie Julia stara się powstrzymać dziecko w drodze do całkowitego upadku, ale jej zachowanie (z mojego punktu widzenia zupełnie zrozumiałe) jest uważane za przesadę i histerię. Normalnie ręce przy niektórych scenach opadają. Wciąż miałam wrażenie, że bohaterowie poruszają się w jakiejś mentalnej mgle, że im mózgi watą obłożono. Ale to z pewnością tylko mój problem, bo nie rozumiem szeroko pojętej australijskiej tolerancji i szanowania wolności osobistej innych osób.
Przez zagmatwanie psychologiczne, szok i rozedrganie detektyw Griffin, cała intryga kryminalna schodzi na dalszy plan. Finał śledztwa jest dla mnie niejasny i miałabym nawet problemy ze streszczeniem tego, co się wydarzyło w ostatnim odcinku. Uczciwie jednak wspomnę, że są tez plusy drugiego Top od the Lake. Po zagraniu w Opowieści podręcznej, a teraz w China Girl, Elisabeth Moss wyrasta na kolejna ikonę kina feministycznego (choć oczywiście wolałabym by grała w lepszych rzeczach niż omawiana produkcja). Ciekawie ze względów estetyczny prezentuje się Nicole Kidman, która choć raz wygląda na swoje lata i bardzo jej z tym do twarzy (gdy dorosnę tez chcę mieć taką burzę siwych loków:). No i oczywiście jest ciekawa rola Gwendoline Christie, którą miło zobaczyć w czymś tak różnym od Gry o tron, i która udowadnia, że seksapil nie ma nic wspólnego z rozmiarem.
Komentarze