Nie czytałam pierwszego wydania Kaprysiku i dlatego z tym większą przyjemnością zapoznałam się z drugim, wzbogaconym o wstęp i dodatkowy tekst poświęcony Idzie Kamińskiej. Dodatkową atrakcją (cieszotką tego kaprysiku) było przesłuchanie książki przeczytanej na głos przez samego autora, którego żwawy, radosny, sympatyczny tenor dodaje uroku kobiecym opowieściom. Zresztą, kto wie lepiej jak przeczytać dzieło od samego autora?:) I gdy już się rozkokosiłam w fotelu i odpaliłam aplikację z audiobookiem, myśląc, że nie może być lepiej, usłyszałam we wstępie nie tylko pana Szczygła, ale i gościnnie cytującą samą siebie panią Zofię Czerwińską, znaną aktorkę, a prywatnie serdeczną przyjaciółkę autora. Jej słowa wyrażające ludzkie nienasycenie, czyli „Najlepsze miejsce na namiot jest zawsze trochę dalej” stały się mottem dla następujących po nich historii niezwykłych niewiast z różnych czasów.
SkomentujKategoria: Książki
Lubię czasem zajrzeć na Pudelka, co dziwi wiele osób, znających mnie na co dzień. Sama nie potrafię tego wytłumaczyć, ale ten świat kiczu i tandety, celebrytów, których zupełnie nie kojarzę i oryginałów, słynących z jednorazowych akcji pokazania części ciała, których zwykle się nie pokazuje, jest dla mnie świetną odtrutką od mojej własnej, za spokojnej, zrównoważonej, normalnej codzienności. Tak jak nie zdarzyło się jeszcze bym wchodząc na Pudelka nie znalazła czegoś, od czego szczęka opada, tak też nie zdarzyło się bym byłą rozczarowana literackimi poczynaniami Michała Witkowskiego, który na ściankach i eventach bywa regularnie, zatem i na łamach wspomnianego portalu plotkarskiego można go często zobaczyć. Osobiście uważam, że ,,bywanie” jest niepotrzebną formą promocji kolejnych przedsięwzięć literackich (autora stać na więcej), ale z drugiej strony rozumiem, że dla inteligentnego i (mam nadzieję) odpornego na głupotę pisarza, jest to ogromne źródło inspiracji. Zapewne bez przyglądania się z bliska temu, co my widzimy z daleka w świetle fleszy, jego diagnoza współczesnej Polski Z, a także skontrastowanego z nią świata showbiznesowych ,,elit” nie byłaby aż tak ironicznie trafna.
SkomentujMinimalistką jestem od długiego czasu, o czym wiele razy już pisałam na tym blogu. Upraszczanie i minimalizowanie zagnieździło się we wszystkich sferach mojego życie, a ostatnio zastanawiam się nad przejściem na wyższy level, czyli na minimalizm w wydaniu zero waste, czyli bezodpadkowość kompletną. No i tu, po raz kolejny okazuje się, że jestem żywym stereotypem, bo nie dość, że weganka i minimalistka z dwoma kotami i psem, to jeszcze chcę się dodatkowo ograniczyć nie produkując odpadków, oczywiście akurat wtedy, kiedy cały świat o tym mówi :) Cóż na to poradzę? Pozostaje się cieszyć, że dzięki zawartości rodzimych i zagranicznych blogów, YouTube’a i księgarń pełnych poradników, stajemy się coraz bardziej uświadomieni ekologicznie, wyrażamy chęć bardziej zrównoważonego i prostszego życia, a do tego powracamy przy okazji do tradycji przodków, którzy żyli w prostocie i ubóstwie niekoniecznie dobrowolnym, ale jak najbardziej w duchu zero waste.
SkomentujSerce rośnie gdy patrzę na liczbę różnorodnych publikacji poświęcanych ostatnio roślinom i zwierzętom. A to ktoś opisuje życie lasu, łąki lub pastwiska, to znów ktoś inny odkrywa przed nami sekrety jednego gatunku ssaków czy gadów. Szczególną popularnością zdają się cieszyć psy i koty (z oczywistych względów), świnie (no wreszcie!) oraz ptaki, które odkrywamy na nowo po latach niezdawania sobie zupełnie sprawy co się pierzastego wyrabia w drzewach, krzakach i na ścieżkach tuż pod naszymi nosami. Przyczyn wielkiego zainteresowania biologicznymi narracjami upatruję w rosnącej świadomości ekologicznej naszego społeczeństwa, a także obniżającej się jakości edukacji szkolnej, a już nauk biologicznych w szczególności. Godzin biologii jest mało, nauczana jest już w sposób mniej represyjny niż kiedyś (pisałam starą maturę z tego przedmiotu i do dziś wspominam z przyspieszonym biciem serca naukę systematyki ssaków po łacinie oraz cykli rozwojowych mchów i sosen) więc nic dziwnego, że kojarzy się coraz lepiej, a czytelnicy są ciekawi tego, czego nie dostali w szkole. W końcu dotyczy to każdego z nas bezpośrednio, bo mowa o naszym bycie fizycznym i pokrewnych mu stworzeniach :).
SkomentujWpis ten wypada mi rozpocząć od wyznania: nie czytuję Daphne du Maurier. Pomimo edukacji filologicznej (może zbyt pobieżnej) jej nazwisko kojarzyło mi się tylko z jakimś romansowym kiczem zawiewającym gotykiem, a także z tym, że w swej biografii Branwella Brontë skrzywdziła brata największych brytyjskich pisarek. Okazuje się, że cały świat zaczytywał się w Rebece i Oberży na pustkowiu, podczas gdy ja pozostawałam w błogiej nieświadomości, ale zapewniam, że szybko nadrobię zaległości. Znacie to uczucie, gdy bierzecie do ręki coś, po czym nie spodziewacie się absolutnie niczego, w dodatku ze znudzeniem i przekonaniem, że wszystkie dobre książki, te wielkie powieści, macie już za sobą i nic szczególnie ekscytującego się w waszym życiu czytelniczym już nie wydarzy, a tu trafia się nagle prawdziwa perełka. Tak właśnie było ze mną i z Moją kuzynką Rachelą. Może nie jest to jakieś metafizyczne arcydzieło wysokich lotów, ale za to bardzo porządnie (nawet więcej niż porządnie) napisany thriller psychologiczny z historycznym tłem, który znakomicie wywiązuje się z zadania uwiedzenia czytelnika i trzymania go do ostatniej strony w napięciu. Ta powieść jest cudowna i ze spokojnym sumieniem mogę ją polecić każdemu, kto wychował się, tak jak ja, na dziewiętnastowiecznych angielskich fabułach.
SkomentujTa mała książeczka, napisana jakby w opozycji do Magii sprzątania Marie Kondo, może wywołać w czytelnikach dwie reakcje: albo uznacie, że jest przydatna i zaczniecie z zapałem porządkować swoje życie materialne i duchowe, albo ten poradnik was rozśmieszy, zobaczycie w nim parodię wszelkich minimalistycznych publikacji i odłożycie go na półkę z innymi „zmieniającymi życie na zawsze” tomikami. Myślę o tym już dosyć długo i chyba zaliczam się do pierwszej kategorii czytelników. Pomimo, iż rozmyślania nad wyrzucaniem niepotrzebnego gruzu z otoczenia wywołały u mnie wiele przejawów wesołości, to jednak zdecydowanie częściej miałam ochotę czegoś się pozbyć, coś dużego wyrzucić, a jestem już weteranką minimalizowania swojego życia i naprawdę niewiele przedmiotów zostało w moim otoczeniu. Spróbujcie, może i u was reakcja będzie podobna :).
SkomentujPielęgnując swoją rodzącą się czechofilską pasję, zagłębiam się najpierw w klasyce gatunku. Jeśli chodzi o literaturę przedmiotu, z wielką radością czytam największy polski autorytet w tej kwestii, czyli pana Mariusza Szczygła, który jak nikt opowiada o naszych południowych sąsiadach. A jeśli chodzi o sam podmiot, zaczęłam od nieśmiertelnego, sławnego, kultowego czeskiego humoru, a konkretnie od czechosłowackich komedii z lat siedemdziesiątych. Pisałam niedawno o rewelacyjnym filmie Václava Vorlíčka pt. Szpinak czyni cuda!, który mnie po prostu oczarował. W tym tygodniu obejrzałam kolejne dzieło tego samego reżysera, Jak utopić doktora Mraczka, szalenie śmieszną komedię fantasy, zarażającą wprost dobrym humorem. Seans, podzielony na trzy części, by dłużej się nim cieszyć, uzupełniłam tym razem Láską nebeską i już mi się wydaje, że odrobinę lepiej poznałam i zrozumiałam czeskiego ducha :)
KomentarzPowieść ta może dać czytelnikowi wiele radości, ale pod warunkiem, że od początku czyta się ją dla czystej rozrywki. Nie jest to kolejny Łabędź i złodzieje, fabuła, w której można było nie tylko śledzić ciekawą intrygę, ale i nauczyć się niesamowicie wiele o malarstwie. Nie ma jednak co skreślać Tulipanowej gorączki, gdyż jest to sprawnie napisane czytadło, pozwalające w przyjemny sposób oderwać się od codzienności i zatopić w barwnym świecie pachnącym egzotycznymi przyprawami, kwiatami i farbami, z których wyczarowuje się nieśmiertelne arcydzieła. Lubię takie powieści (choć teraz mniej niż wtedy, gdy byłam młodsza) gdyż dają one iluzję ocierania się o kulturę wysoką, ale bez nadmiernego wytężania umysłu. Motywacją do jak najszybszego przeczytania Tulipanowej gorączki (jeden, góra dwa wieczory wam to zajmie) jest też oczywiście zbliżająca się premiera kinowa. Już od 8 września będziemy mogli oglądać adaptację filmową, w której w główne role wcielą się Alicia Vikander, Christoph Waltz i Judi Dench.
KomentarzWszyscy piszą, piszę i ja. Przyznam, że spodziewałam się wiele po tej książce (bo wcześniej nie czytałam żadnego japońskiego kryminału), dlatego może też tak bardzo mnie rozczarowała. Czytając, miałam wrażenie, że autora interesuje tylko jedno i nie są to plastycznie napisane, wiarygodne postaci, dobrze oddane realia czy klarownie opisana acz wciągająca intryga kryminalna. Tym, w czego opisywaniu lubuje się pan Honda najbardziej, jest policyjna hierarchia. To, kto przed kim odpowiada, co można komu powiedzieć i na jakie sposoby okazuje się w tokijskich organach ścigania szacunek przełożonym, to jakieś dwie trzecie objętości tego dosyć pokaźnego tomu. W moim osobistym odczuciu, brak umiaru w rozpisywaniu się na ten temat bardzo szkodzi ogólnej wartości fabuły, ale oczywiście zachęcam każdego do wyciągnięcia własnych wniosków z lektury Przeczucia.
SkomentujKażda nowa książka Murakamiego to dla mnie jak Gwiazdka i urodziny w jednym. Z tej także bardzo się cieszę, nawet jeśli nie jest to fabuła, a zbiór esejów dotyczących pracy autora powieści. To nadal ten sam styl, ten klimat swobodnej pogawędki z kimś skromnym, normalnym i bardzo inspirującym, ten sam przekaz, do którego przywykliśmy przez te wszystkie lata. Japoński powieściopisarz dzieli się z nami przemyśleniami, jakie wysnuł na podstawie trzydziestu pięciu lat wytężonej i efektywnej pracy nad swoimi tekstami. Można potraktować te eseje (a właściwie mini odczyty) jako rodzaj autobiografii, albo jak list do wszystkich przyszłych powieściopisarzy długodystansowych. Jeśli jesteście ciekawi z jakimi niedogodnościami, trudami i profitami wiąże się ta praca, a do tego ciekawi was jakie cechy trzeba mieć by wytrzymać taki katorżniczy wysiłek i presję psychiczną, to zachęcam do lektury.
Komentarz









