Szału nie ma, ale jest powiedzmy przyzwoicie. Po tak intensywnej i agresywnej promocji (nie mam telewizji, a już na dwa tygodnie przed premierą znałam wszelkie szczegóły fabularne tego filmu) można się było jednak spodziewać prawdziwego arcydzieła. Dostaliśmy przyzwoicie zrobiony film biograficzny, którego największym walorem jest to, że zrobiono go na modłę amerykańską (czyli bez dłużyzn i nie na kolanach). Przyznam, że odpuściłabym sobie seans z wielką chęcią, tyle że sam Krzysztof Varga polecał, więc nie było innego wyjścia jak tylko wybrać się do kina. Niewiele jest stałych rzeczy na tym świecie, ale jedno jest pewne: gdy Varga poleca, trzeba film zobaczyć lub książkę przeczytać.
Bohater i zwykły człowiek
Bogowie to nie pełna biografia profesora Zbigniewa Religi, a jedynie wycinek z kilku lat, poprzedzających pierwszy w Polsce udany przeszczep serca. Poznajemy zatem młodego docenta Religę (Tomasz Kot), który nie bardzo może się odnaleźć w polskiej rzeczywistości po pobycie w Stanach. Jako kardiochirurg często ma do czynienia z przypadkami, w których jedynie przeszczep serca może uratować życie pacjenta. Niestety bardzo konserwatywne (w niektórych przypadkach po prostu zacofane) środowisko lekarskie jest przeszczepom serca zdecydowanie przeciwne. Padają argumenty, że w razie niepowodzenia przeszczep narazi na śmierć zarówno dawcę, jak i biorcę organu, albo że serce jest sacrum w naszym kraju. Wreszcie, po śmierci bardzo młodej pacjentki, coś się w Relidze przełamuje i zamiast walczyć z władzami swojego szpitala, postanawia przyjąć propozycję wyjazdu do Zabrza i poprowadzenia tam własnej kliniki kardiologicznej.
Równolegle do wydarzeń zawodowych, obserwujemy jak rozpada się i zanika właściwie jego życie rodzinne. Żona Anna (Magdalena Czerwińska) nie decyduje się na wyjazd z mężem, który nie ukrywa zresztą, że praca jest dla niego wszystkim.
Widać, że twórcom filmu zależało na tym by pokazać nam portret niejednoznaczny i jak najbardziej podobny do oryginału. Religa w Bogach jest wielki, charyzmatyczny i momentami naprawdę można by pomyśleć, że patrzymy na pana życia i śmierci, szczególnie gdy trzyma w rękach ludzkie serce. Jednocześnie jest to człowiek wybuchowy, niecierpliwy, porywczy i w jakiś dziwny sposób skłonny do psychicznego masakrowania męskich współpracowników. Przy tym klnie jak szewc (jak na tamte czasy, bo dziś nawet dzieciaki mają bogatszy zasób wulgaryzmów) i co chwilę kogoś zwalnia, by zaraz przyjąć z powrotem. W radiu wciąż słyszę, że taki właśnie był prawdziwy Zbigniew Religa, więc chyba reżyser i scenarzysta Bogów mogą sobie pogratulować.
Ciut wymuszone, ciut przesadzone
Nie twierdzę, że Bogowie to nieudana produkcja, ale szczerze powiem, że drugi raz już bym nie obejrzała. Uczestnictwo w seansach kinowych to jedyna forma życia społecznego w jakiej jeszcze uczestniczę i muszę powiedzieć, że tym razem czułam się bardziej ,,zbiorowo” niż podczas produkcji o Chopinie czy Katyniu (na filmy o JP2 z zasady nie chadzam). Miałam wrażenie uczestnictwa w jakimś grupowym nabożeństwie i to nie tylko ze względu na zaawansowany wiek damskiej części widowni. Rzadko kiedy publiczność czuje się zobligowana do tak żywiołowego reagowania na poszczególne sceny. Wzdychania, wzruszenia i śmiechy słychać było co chwilę, a ja miałam prawdziwe problemy z identyfikacją źródeł emocji. Dochodzę powoli do smutnego wniosku, że tak niewielu mamy Polaków, z których możemy być dumni, że jak się nawet trafi taki niedoskonały, to trzeba się nim zachwycać ile się tylko da.
Jak wszyscy chyba, czuję szacunek do kardiochirurga, który podjął się forsowania programu przeszczepów serca, zwłaszcza, że robił to w czasach bardzo niesprzyjających, a jego borykaniu się ze smutną rzeczywistością PRL-u towarzyszył prawdziwy heroizm. Niestety kopcenie papierosów, picie czy lekceważenie żony już mniej mnie zachwyca. Trochę zresztą było tego za dużo. W zestawieniu z moim zdaniem przegiętą i kabaretową mimiką Kota (który, ach tak!, wielkim aktorem jest) to ciągłe kopcenie i wychylanie kolejnej wódki i kolejnej kawki, było zbyt dosłowne. Tyle uwagi poszło na używki, a tak mało się dostało żonie, która chyba dla historii była bardziej znacząca. A w ogóle to uważam, że przez szacunek dla pacjentów chirurg powinien dbać o siebie jak o najcenniejsze narzędzie, ale myślę tak naiwnie pewno przez to, że się amerykańskich seriali naoglądałam.
Przyznam się, że jetem fanką medycznej dramy i widziałam chyba wszystkie odcinki House’a, Grey’s Anatomy, a nawet Ostrego dyżuru. Teraz wciągnęłam się w The Knick, ale nawet tam nie ma tak realistycznych chirurgicznych zbliżeń co w Bogach i to jest zdecydowanie plus. Cierpiących na nostalgię za starymi dobrymi czasami zachwyci zapewne komunistyczny urok biurokracji i niewietrzonych, siermiężnych wnętrz. Może stąd te achy i ochy.
Chyba jednak warto
Oprócz Kota w Bogach można zobaczyć całą plejadę najlepszych polskich aktorów. Jan Englert, Zbigniew Zamachowski, a już szczególnie Kinga Preis, są zawsze godni obejrzenia, nawet jeśli występują tylko w rolach drugoplanowych. Z pewnym rozbawieniem spostrzegłam także prawdziwych lekarzy z Leśnej Góry, czyli Cezarego Kosińskiego i Mariana Opanię (nie ma to jak profesjonaliści). A jaką radością była scena z Paździochem, czyli z Ryszardem Kotysem, mówiącym po angielsku, zrozumieją tylko ci, którzy tak jak ja wychowali się na Świecie według Kiepskich.
Prócz poważnej tematyki związanej z ratowaniem ludzkiego życia, jest tu też wiele akcentów lżejszych, takich jak komiczne dialogi między lekarzami, czy sceny szpitalnych remontów i imprez. Ja jednak zapamiętam Bogów jako film, w którym poczułam prawdziwą nienawiść do widzów rechoczących z żartów o świni, która zaraz miała oddać życie w nieudanym eksperymencie medycznym. Chyba jednak nie jestem dobrym odbiorcom filmów-pomników ku czci skarbów narodowych, bo moim zdaniem tej świni też należy się pomnik.
[…] czekało mnie spore zaskoczenie, ponieważ takich tłumów w kinie nie widziałam nigdy. Nawet na Bogach było luźniej w kolejkach i na […]