Myślałam, że idę na jakiś niemal historyczny dokument, a okazało się, że to dzieło surrealistyczne i awangardowe. Ta absurdalnie bombastyczna komedia rozśmiesza do łez i jest świetnym środkiem łagodzącym stres. Zapewniam, że nigdy jeszcze tak się w kinie nie uśmiałam (a do fanów disco polo raczej się nie zaliczam) i nigdy nie widziałam, żeby ludzie tak miło się uśmiechali wychodząc, niektórzy wyraźnie nawet wbrew własnej woli. Nie wiem tylko co z tego wyniosą osoby młodsze niż trzydziestolatki, nie pamiętające czasów gdy w polskiej telewizji królował program Disco Relax, ze swoją sielsko-rubaszną wersją muzycznego kiczu, który uwiódł miliony. Choć może i młodsi też poczują się jak ,,wszyscy Polacy”, choćby dzięki temu, że disco polo nadal króluje na weselach i wszelkiego typu biesiadach (nieśmiertelna Pszczółka Maja). Na temat dyskotek miejskich (ironicznie) i wiejskich (ludycznie) się nie wypowiadam, bo nie bywam, ale jestem pewna, że gdzieś koło dwudziestej minuty filmu każdy widz poczuje ciepłą rodzinną więź jak podczas wesela, gdy wódka znosi poczucie obciachu i pozwala na chwile nieskrępowanej zabawy.
Z przymrużeniem oka
Gdyby zrobili to na poważnie, byłaby katastrofa. Na szczęście oniryczno-surrealistyczna forma uratowała tę prostą historię, która choć nie dosłownie, to jednak znakomicie oddaje ducha lat dziewięćdziesiątych. Tak jak w każdym przyzwoitym przeboju disco polo, chodzi zwyczajnie o to, że chłopak zakochuje się w dziewczynie miłością niemożliwą, odkrywa w sobie talent i wznosi się z nizin na sam szczyt (w tym przypadku list przebojów). Do tego dużo piór, cekinów, brokatu i złota oraz kiczowate dekoracje, szalony przepych wnętrz i drogie szpanerskie maszyny. Aż się sama dziwię, że te składniki zebrane do kupy tak bardzo bawią i wzruszają.
Mamy zatem prostego chłopka, syna zawiadowcy, który wraz z kolegą zakłada zespół. Tomek (Dawid Ogrodnik) bierze się za teksty i wokal, jego nieśmiały kolega Rudy (Piotr Głowacki) zajmuje się muzyką (czyli obsługą keyboarda Roland), a tajemnicza kuzynka Rudego (Aleksandra Hamkało) staje się technicznym. Tak w jedną noc, zakończoną bójką w remizie, rodzi się zespół Laser, który wyrusza na podbój świata. Zaczynają od samej góry, czyli największej wytwórni kaset, której szefuje nieobliczalny Polak (Tomasz Kot), utożsamiający gust wszystkich Polaków. To tutaj zaczyna się wielka przygoda Lasera, a jego lider Tomek zaczyna być traktowany jak swojski odpowiednik zachodniej gwiazdy rocka. Zespół wydaje kolejne hity, gawiedź szaleje, dziewczyny miotają stanikami, a Tomek zakochuje się w pięknej Genseninie (Joanna Kulig). Ktoś mógłby powiedzieć, że takie filmy o disco polo już mieliśmy, ale zapewniam, że żaden z nich nie był aż tak zwariowaną baśnią o ubogim chłopaku i jego pięknej księżniczce. Nawet U Pana Boga za piecem nie było tak szalone i swojskie jak Disco Polo.
Amerykański sen polskiej prowincji
Jak powszechnie zaobserwowano, disco polo powstało jako przejaw spontanicznej radości na początku lat dziewięćdziesiątych, gdy kraj się odradzał, a fortuna zdawała się każdemu śmiałkowi na wyciągnięcie ręki. Zachłyśnięci Zachodem, który nagle się przed nami otworzył, zapragnęliśmy być choć trochę podobni i z tej chęci powstało nasze rodzime country, czyli właśnie disco polo, które podobno ma się doskonale jeszcze do dziś (ja mogę potwierdzić jedynie na podstawie tego co jest puszczane na weselach i chrzcinach). Film Macieja Bochniaka znakomicie oddaje ten klimat, nie tylko w warstwie muzycznej czy leksykalnej, ale przede wszystkim wizualnej. Każdy mężczyzna ma tu na głowie fryzjerską katastrofę stworzoną za pomocą żelu i pasemek oraz ze sporym udziałem plerezy, ma na sobie workowate spodnie i za duże marynary z syntetyków. Za to kobiety to szał solarium, tapirów, cekinów, atłasów i tego wszystkiego od czego dziś oczy bolą. Coś wspaniałego! Wszystko to jest bez umiaru podtapiane w klimatach Dzikiego Zachodu, przez co jest jeszcze bardziej odrealnione. Jeśli pamiętacie tamte czasy i dysponujecie odpowiednim poczuciem humoru, to zapewniam, że czeka was ubaw po pachy.
Oczywiście to wszystko nie byłoby tak atrakcyjne, gdyby nie fantastyczni aktorzy. Praktycznie każdy był tu wspaniały, a występy gwiazd i gwiazdeczek mogłyby być lepsze chyba tylko wtedy, gdyby ktoś zadbał o jakość nagłośnienia dialogów, które tradycyjnie już dla polskiego kina, są w dużej części niezrozumiałe. No ale to szczegół, dobrze, że piosenek to nie dotyczy. Znakomity jest przede wszystkim pierwszy plan. Głowacki-Rudy pastwiący się nad klawiszami i żyjący w zupełnie innym artystycznym świecie bawi raczej subtelniejszym humorem, ale ma wiele chwytliwych tekstów. Joanna Kulig jako Gensenina wręcz ocieka seksapilem, jest cudownie nadekspresyjna (nie zdziwię się jak kiedyś w jakimś dokumencie zagra młodą Jandę) a jej głosu mogłabym słuchać godzinami. No, ale Disco Polo to przede wszystkim show Ogrodnika. Jakoś tego wcześniej nie dostrzegałam, ale tutaj młody aktor wręcz promienieje talentem, a w dodatku ma tyle uroku osobistego, że mógłby go butelkować i sprzedawać. To dokładnie ten rodzaj charyzmy, który powinien charakteryzować każdego wielkiego aktora (a takim z pewnością kiedyś będzie Dawid Ogrodnik). Niby chudy swojski szczypior jakich wiele na polskich wsiach i w miasteczkach, a jednak ma to coś. Naprawdę należy docenić nakłady pracy jakie musiał włożyć w przygotowanie się do tej roli. Jestem pewna, że każdy kto wychował się oglądając discomanóm, dostrzeże maestrię jego ruchów scenicznych, perfekcyjnie wystudiowany gest ręki odgarniającej tłustawą grzywę jak również subtelnie wyeksponowane cherlawe bice.
Przeurocze są też postaci z drugiego planu. Do moich faworytów należą oczywiście demoniczni chłopcy w białych rękawiczkach, babcia Rudego, członkowie zespołu Gender oraz tatuś kolejarz. Najbardziej jednak urzekł mnie tancerz kulturysta, poruszający się z wdziękiem słonia w składzie porcelany. To mój ulubieniec i choćby tylko ze względu na niego, obejrzę ten film jeszcze nie raz.
Disco Polo podobało mi się tak bardzo, że mam nadzieję iż postaci z tego filmu będą miały życie drugie życie w mediach. Już widzę jak powstaje fejsbukowy profil grzywki Rudego, a zespół Laser wraz z Gensesniną rozpoczyna tournee po polskich remizach.
Wybaczcie, że nie wdałam się w rozważania o tym, czy disco polo jest be czy cacy. Każdy myślący człowiek chyba wie czy jest i kiedy jest. Jak dla mnie jej moc, podobnie jak polskich pieśni kościelnych, tkwi w tym, że nie można się tych melodii pozbyć z głowy, bo jak się wryją w pamięć to na amen. Nie wierzycie to sami spróbujcie. Jestem pewna, że każdy kto był już na filmie, dziś pod prysznicem czy podczas golenia podśpiewywał strofy o słodkiej mlecznej czekoladce.
Ciekawa recenzja. Musze przyznać, że mam podobne odczucia – jest to film typowo nastawiony na humor i warto go obejrzeć tylko i wyłącznie dla relaksu.
Dawno nie widziałam takiego zakręconego i pozytywnego filmu, a przy tym zrealizowanego z takim rozmachem. Obsada, czy to pierwszo czy trzecioplanowa jest rewelacyjna, a „CZekoladka” chodzi za mną od tygodnia i nie chce sie odczepić! ;)
Fakt, można się było pośmiać. My też płakaliśmy. W końcu śmieszna komedia w kinach – wow! :)
Film na wypasie.