Chirurdzy wrócili po przerwie, co przyjęłam z prawdziwą euforią, i choć wsiąkłam na całego w House of Cards to dla lekarzy z Seattle musiałam znaleźć czas. Nie wiem właściwie czy jest sens opisywać ten serial, czy kogokolwiek do niego zachęcać, ponieważ to już 10 sezon i kto miał oglądać, już od dawna ogląda, a kto nie lubi tego typu klimatów i tak nie da się przekonać. Wahałam się długo, także ze względu na mój bardzo osobisty stosunek do tej produkcji, ale i tak napiszę co będę uważała za stosowne.
Właściwie 80% tego co oglądamy to banały miłosno-medyczne, dla których lata temu przetarł ścieżkę kultowy Ostry dyżur. Główny wątek to historia niejakiej Meredith Grey (Ellen Pompeo), którą poznajemy wraz z pierwszym dniem rozpoczęcia jej kariery medycznej. Dziewczyna ma osobowość spapraną przez chorą z ambicji matkę (znanego chirurga), ale także wielki talent do wycinania z ciała różnych rzeczy oraz skrytą nadzieję na wielką karierę. Na jej drodze pojawia się oczywiście McSexy i mega przystojny (podobno; jak dla mnie to głównie zaspany i rozczochrany dr Derek Shepherd (Patrick Dempsey), z którym wiążą się nierozerwalnie jej losy. Miłość się rozwija, komplikuje się i kwitnie, a wraz z tym równolegle co sezon przybywa nowych bohaterów i wątków pobocznych (też głównie związanych z romansami w pracy). Rzadziej niż oderwane ręce, bijące serca czy bulgające jelitka, mamy tu okazję oglądać sceny łóżkowe. Nie brakuje także histerycznych kłótni i dialogów, w których słowa padają z prędkością pocisków z karabinu. Normalnie wszystko co najlepsze od Shondy Rhimes, twórczyni serialu.
Gdyby chodziło tylko o lekarzy i ich życie uczuciowe, nie oglądałbym Chirurgów co niedziela od wielu lat. Nie wiem jak inni, ale ja oglądam serial tylko dla Christiny Young (rewelacyjna Sandra Oh). Christina jest najlepsza! To mój ulubiony typ postaci, która jest damską wersją dr House’a. Jest niczym obojętny na uczucia, napędzany toksyczną ambicją robocik do operowania, który z czasem zyskuje nieco ludzkich cech za sprawą przyjaźni z Meredith Grey (sentymentalnej płaksy). Nie mogę się wprost nacieszyć jak zimna jak lód Christina rozmawia z innymi lekarzami, a już zwłaszcza z pacjentami. Niczego nie owija w bawełnę, wali prosto z mostu i nie ukrywa, że bardziej niż zdrowie pacjentów obchodzi ją własna kariera. Owszem, chce żeby ludzie przeżywali jej operacje na otwartym sercu, ale głównie po to, by mogła to potem opisać w fachowej prasie medycznej. Taka szczera osoba! Całe życie młodej lekarki jest podporządkowanie jednemu celowi, czyli zostaniu sławnym i uznanym chirurgiem, mistrzem świata w krojeniu, patroszeniu i szyciu. Podoba mi się bardzo jej determinacja, która świetnie wypada na ekranie, choć sama Sandra Oh jakoś taka mało filmowa. Gdzie indziej można oglądać taką wściekłą inteligencję i to u kobiety? Oczywiście biedna Christina, która do roli matki czy żony niekoniecznie się nadaje, jest surowo oceniana przez kolegów, ale w końcu jest robotem więc jej nie rusza. Bardzo mi się podoba i to, że jej nie rusza i że robot, i już nawet nie zastanawiam się skąd ona (i inni też) to wszystko wie, skoro całą dobę siedzi w szpitalu. Jakoś wkuwania czy czytania nie pokazują, hmmm.
W internecie pełno jest zachwytów nad tempem akcji, wspaniale dobraną muzyka, a głównie nad urodą poszczególnych chirurgów z deszczowego Seattle. Mnie jakoś mniej się to całe tempo i napięcie podoba odkąd zaczęłam oglądać Skandal, bo tam jest to samo. Taki patent ma pani Rhimes, ale dla mnie powielanie tego wzoru (i postaci i fabuły) to już lekka przesada i przesyt. Przyznaję się jednak, że lubię i Olivię i Christinę, bo obie są czymś o byciu czym zwykłe, realne kobiety mogą tylko pomarzyć.
[…] się przecież wiele nauczyć. Po obejrzeniu kilku odcinków Ostrego dyżuru, Dr. House’a czy Chirurgów jestem skłonna zdiagnozować u siebie raka dowolnej części ciała lub na przykład toczeń. […]
[…] się, że jetem fanką medycznej dramy i widziałam chyba wszystkie odcinki House’a, Grey’s Anatomy, a nawet Ostrego dyżuru. Teraz wciągnęłam się w The Knick, ale nawet tam nie ma tak […]