Przy takich okazjach, jak pojawienie się nowego serialu pokroju Opowieści podręcznej, bardzo się cieszę ze swojego blogerskiego zajęcia. Mam oto bardzo rozsądny powód, by nie tylko wgapiać się w kolejne odcinki pokazywane na Showmaksie i traktować to jako poważną fuchę, ale przy okazji muszę też przecież (bo inaczej się nie godzi) obejrzeć film, a nawet poświecić tydzień na czytanie książki. Moją radość z pewnością zrozumie każdy mol książkowy, który tylko czeka na rozsądny pretekst by pochłonąć kolejną książkę. Choć nieco spóźniłam się na modę na Margaret Atwood i nie znam za dobrze jej twórczości, dzięki serialowi jej nazwisko stało mi się bardzo bliskie, pochłonęłam powieść z wypiekami na twarzy i jestem pewna, że to nie koniec tej czytelniczej przygody. A teraz do rzeczy, czyli do tego, co właściwie dostajemy.
Powieść
Uderzyło mnie w niej to, co wszystkich, czyli niezwykła aktualność. Miała wyjść dystopijna przyszłość, ale dla nas dziś to jak najbardziej prawdziwa teraźniejszość i kolejny dzwonek ostrzegawczy dla kobiet, by mocniej walczyły o swoje prawa, nim będzie za późno (na przykład nim pewnego dnia zorientują się, tak jak bohaterka powieści, że zablokowano jej konto, nie wolno jej pracować, opuszczać państwa, ani nawet poruszać się po ulicach samodzielnie).
Główną bohaterką jest tu kobieta o nieznanym wcześniej imieniu, obecnie nazywana Fredą. Jest ona jedną z wielu Podręcznych, czyli grupy kobiet przeznaczonych przez rządzących mężczyzn wyłącznie do reprodukcji. Mamy niedaleką przyszłość i znajdujemy się w Republice Gileadu, fundamentalistycznej teokracji, w której rządzą mężczyźni, nazywani Komendantami. To do jednego z nich, Freda, trafia nasza bohaterka i stąd jej imię, bo jest tylko własnością mężczyzny, u którego mieszka.
Społeczeństwo zostało tu podzielona tak, by każdej kaście odpowiadała specjalistyczna funkcja. Podręczne (ostatnie płodne, a co za tym idzie bardzo cenne kobiety) są od rodzenia dzieci, Marty są od usługiwania, Ciotki od szkolenia Podręcznych w specjalnym Czerwonym Centrum, a Żony tylko od towarzyszenia Komendantom jako oficjalne partnerki. Są jeszcze Gospożony, czyli żony niżej postawionych w hierarchii mężczyzn, których nie stać na luksus posiadania służby czy reproduktorek, dlatego mają jedną kobiecinę od wszystkiego (jestem Gospożoną, co za wstyd!:). Grupy męskie są znacznie słabiej opisane, ze względu na to, że Freda się z nimi pawie nie styka. Wiemy, że poza Komandorami są walczący Aniołowie, szpiegujące Oczy no i różnej maści strażnicy. Jednak to kobiety, nie jak osoby, a żywy inwentarz, oznaczono kolorami, a Podręczne nawet tatuażami, niczym bydło. Ubrane w czerwone habity i białe czepki ze skrzydełkami, mają milczeć i dawać dzieci Komendantom. W razie niepowodzenia, czeka ich ciężka praca i śmierć w Kolonii, a może nawet publiczna egzekucja, bo takich widowisk też w Gileadzie nie brakuje.
Freda snuje swoją opowieść na dwóch płaszczyznach, raz opisując co dzieje się w jej teraźniejszości (starania o zajście w ciążę, upokarzające spółkowanie z Komendantem na kolanach jego żony, wydarzenia takie jak egzekucje czy narodziny kolejnego dziecka w okolicy), raz znów cofając się w przeszłość i oferując nam wycinki ze swego życia sprzed Gileadu oraz opisując okoliczności nastania nowego porządku społecznego.
Sądzę, że ta wydana w 1985 roku książka, będzie się cieszyć szczególnym powodzeniem właśnie teraz w Polsce, gdyż bardzo ciekawie fabuła nakłada się na czasy przed i po Dobrej Zmianie. Czy na przykład takie słowa czegoś wam nie przypominają?:
„My służymy tylko do rozmnażania: nie jesteśmy konkubinami, gejszami, kurtyzanami. Przeciwnie – zrobiono wszystko, żeby nas z tej kategorii kobiet usunąć. Ma nie być w nas nic rozrywkowego, nie dopuszcza się, byśmy mogły stanowić obiekt potajemnych pragnień – ani oni od nas, ani my od nich nie mamy prawa doznawać żadnych szczególnych łask, ma nie być żadnego punktu zaczepienia dla miłości. Jesteśmy dwunogimi łonami, niczym więcej: świętymi naczyniami, probówkami laboratoryjnymi”.
W powieści Margaret Atwood zachwyciło mnie wiele rzeczy, ale najbardziej ostra jak skalpel celność języka. Wypowiedzi Fredy, jej opisy, są dojmująco jednoznaczne, kryształowo przejrzyste, a przecież oddają bardzo złożone kwestie społeczne. Wbrew temu, co można by sądzić po kilku odcinkach serialu czy po filmie, to bardzo poważna, niezwykle inteligentnie napisana powieść, a z samej Fredy niezła filozofka. Prawdziwe mistrzostwo przejawia Atwood we wnikliwych analizach drobiazgów, takich jak szczegóły strojów, spojrzenia, faktury rozmaitych przedmiotów. Dzięki nim dosłownie wchodzimy w skórę podręcznej.
Jest to także książka przerażająca, w tym sensie, że o ile dla wielu nowocześnie myślących kobiet i mężczyzn, ta oparta na wypaczonym biblijnym przekazie opowieść to czysta dystopia, o tyle dla osób myślących bardzo konserwatywnie (zwłaszcza płci męskiej), przedstawiony scenariusz to zapewne urzeczywistnienie najgłębszych pragnień.
Film
Wyreżyserowany przez Volkera Schlöndorffa film z 1990 roku to dość wierna adaptacja prozy Atwood. Niestety, nie udało się uniknąć tych wszystkich błędów, które towarzyszą próbom upchnięcia złożonej, wielopłaszczyznowej prozy, w półtoragodzinny obraz. Film sprawia wrażenie znacznie starszej produkcji niż jest nią w rzeczywistości, pełno w nim wręcz żenujących skrótów i uproszczeń, przez co osoba, która nie czytała książki, może mieć poważne problemy z odbiorem fabuły. Najbardziej rzuciło mi się to w oczy w scenie pierwszego pocałunku Fredy (Natasha Richardson) i Nicka (Aidan Quinn). Aktorzy bez zbędnych ceregieli, bez jakichkolwiek wstępów, niemal rzucają się na siebie, co daje efekt wręcz komiczny. Podobnych perełek jest tu oczywiście więcej.
Rażąca jednowymiarowość filmowego przekazu to także brak tego, co stanowi jądro powieści, czyli wewnętrznego monologu Fredy (której prawdziwe imię z przeszłości to Kate). Natasha Richardson nie jest aż tak dobrą aktorką, by oddać złożoność towarzyszących jej bohaterce emocji, dlatego też nie do końca można się z nią utożsamić, czy choćby ją zrozumieć.
Bardzo podobał mi się za to dobór aktorów (mamy tu prawdziwy aktorski parnas). Bohaterowie są właśnie tacy, jak ich Atwood opisała: Richardson aż promienieje dojrzałą płodną kobiecością, Robert Duval jako Komendant budzi lekkie obrzydzenie swą kostycznością, zmarszczkami i siwizną, a Faye Dunaway jest bardzo wiarygodna odgrywając przebrzmiałą piękność rażącą wszystkich chłodem. Osobiście polecam zresztą ten film każdemu, kto chce zobaczyć, jak piękne i zróżnicowane potrafiły być jeszcze niedawno w kinie typy kobiecej urody. Oprócz Dunaway i Richardson grają tu jeszcze ponętne Elizabeth McGovern (Moira) i Victoria Tennant (Ciotka Lydia).
Serial
Zupełnie inny niż film, a jednak też w pewien sposób bliski powieści. Największą, najbardziej rzucającą się w oczy różnicą, jest wiek grających tu aktorów: cała kadra mocno odmłodniała. Komendant Fred Waterford, w książce opisywany jako mocno już posunięty w latach i nieco obleśny, grany jest przez bardzo przystojnego i stosunkowo młodego Josepha Fiennesa, natomiast w jego żonę, Serenę Joy, wciela się zmysłowa Yvonne Strahovski, która nie dość, że młoda to jeszcze jest rażąco niekulejąca. Jednak największym atutem obsadowym jest oczywiście Elisabeth Moss, którą osobiście uwielbiam jako aktorkę. W powieści w wielu miejscach wspomina się, że uroda nie jest Podręcznym do niczego potrzebna, a ich opiekunowie/oprawcy nie wahają się nawet przed wydłubywaniem im oczu za karę, czy przed obcinaniem dłoni. W końcu oczy i dłonie nie są niezbędne do rodzenia dzieci, prawda? W tym kontekście uroda tych chodzących macic byłaby już przesadnym zbytkiem. Moss, obdarzona niepospolitą, ciekawą choć nieoczywistą urodą, doskonale tu pasuje. Podobnie jest też z jej koleżanką Alexis Bledel, która choć ładna, ma już na twarzy oznaki starzenia, co kamera chętnie wyciąga na pierwszy plan. Podoba mi się, że te panie, zmuszane do seksu i prokreacji, nie mają w sobie nic ponętnego czy seksownego, a są za to takie ludzkie i zwyczajne w cierpieniu, które już teraz jest udziałem wielu kobiet na świecie (kraje muzułmańskie) i w każdej chwili może się stać także i naszym.
W ogóle praca kamery jest tu genialna. Podoba mi się to skupienie na detalach i zaskakujące kadry (jak choćby ten, gdy rzucona na podłogę Freda i jej gnębicielka Serena Joy pokazywane są w pozycji z parteru). W dodatku (zwłaszcza w porównaniu z filmem) zdjęcia są bardzo wysmakowane i kolorystycznie przyjemne. Filmowcy przedstawili świat Gileadu tak, jak zapewne wielu z nas wyobraża sobie dawne średniowieczne grody czy miasteczka zamieszkane rzez amiszów. Naprawdę miło się na to patrzy.
Widać, że serial przygotowano z wielką starannością i chyba nawet samej Margaret Atwood się podoba, skoro wystąpiła w pierwszym odcinku. Po przeczytaniu książki wydaje mi się, że to głos Elisabeth Moss, monologującej w serialu, prowadził mnie przez te wszystkie strony. Po skończonej lekturze z pewnością będę miała jeszcze większą frajdę, patrząc jak pomysłowo filmowcy bawią się wariacjami na temat prozy kanadyjskiej pisarki. Obejrzałam jak do tej pory cztery odcinki, ale już widzę, że każdy z nich ma wyraźną, powtarzalną konstrukcję. Jeśli miałabym wybrać, co mi się w tym wszystkim podoba najbardziej, to z pewnością byłyby to epicko dobre zakończenia poszczególnych epizodów, z perfekcyjnie dobraną muzyką.
Jestem ciekawa co Wam się najbardziej podobało, książka, film czy serial?
„Opowieść podręcznej” to bezsprzecznie najlepsza książka Atwood. Zaskakująco oryginalna i bardzo przemyślana powieść, której ekranizację oczywiście oglądaliśmy, ale serial jest chyba znacznie lepszą produkcją. Choćby z powodu samego sposobu kręcenia oraz wymowności niektórych scen. Świetna recenzja – takie czytamy z największą przyjemnością i lubimy do Ciebie wracać! :)
Dziękuję Wam serdecznie Gandalfy!
Świetna recenzja!! Serial poraził mnie swoją aktualnością. Po każdym odcinku siedziałam niemalże jak zamurowana, czując, że wystarczy tak niewiele, aby coś takiego stało się faktem.
Oglądałem odcinek 1 i 2 drugiego sezonu i po drugim odcinku odpuściłem bo był taki nudny jak flaki w oleju ” NUDA , NUDA i jeszcze raz NUDA ” odpuszczam straciłem 2 godziny mojego cennego czasu!!!!