Znowu upał, znowu żar za oknem, więc znów napiszę o Australii. Tym razem polecam brytyjski miniserial z 2005 roku pt. Mary Bryant. Jest to historia rozpoczynająca się w 1788 roku, a jej największą zaleta jest to, że opowiedziano ją w konwencji XVIII-wiecznego romansu przygodowego. Mamy zatem nagromadzenie nieprawdopodobnych przypadków, wiele podróży i szybkie zmiany scenografii, a także wielką namiętność i zemstę w rolach głównych. Jakby tego było mało, dodam, że w tytułową postać wciela się wspaniała Romola Garai, jedna z najzdolniejszych brytyjskich aktorek.
Niesamowita podróż Mary Bryant nie była do końca kwestią jej własnej woli. Załapana na kradzieży jedzenia (pochodziła z głodujących nizin społecznych) została skazana na zesłanie do Zatoki Botanicznej w Australii. Zsyłka na kolonię karną była popularną formą kary nawet za najdrobniejsze przewinienia. Mary zostaje zapakowana na przepełniony i syfiaszczy stateczek, na którym wszystko odbywa się tak, jakby władze brytyjskie miały nadzieję na to, że większość osadzonych nie przetrzyma morderczej podróży. W morzu zgnilizny (moralnej też, ale przede wszystkim w zalewie fizycznego brudu) Mary znajduje jednego sprzymierzeńca, porucznika Ralpha Clarka (Jack Davenport), który pała do niej szaleńczą wręcz rządzą, a jednocześnie pragnie edukować to niewinne, nieświadome niczego dziecko. Sielanka kończy się w momencie, gdy dziecko przyznaje się do ciąży. Od tej chwili relacja porucznika i więźniarki nieco się komplikuje. Nawet podczas pobytu w kolonii oraz przy okazji kolejnych ucieczek, porucznik nie może się zdecydować czy bardziej kocha Mary, czy jej nienawidzi. Dzieci i mąż osadzonej zdają się w tej gonitwie tylko niewielkim utrudnieniem.
Niesamowita podróż to jedna długa opowieść o ucieczce młodej kobiety przed absurdalnym brytyjskim wymiarem sprawiedliwości. Można się w tę historię naprawdę nieźle wkręcić. Szczególnie wciągające są kolejne plany ucieczki oraz egzotyczne miejsca, które zwiedzamy razem z piękną Marysią.
Niektórzy mogą być wręcz zszokowani tym filmem. Przerażają nie tylko spartańskie warunki, w jakich przebywają więźniowie na statku i w kolonii karnej, ale także niemal niemożliwe do przeprawy, a jednak przecież film jest na faktach, więc możliwe, warunki geograficzne. Australijska spiekota, miesiące na pełnym morzu, a do tego tubylcy i żołnierze na karku. Gdy grupa uciekinierów pod przewodnictwem Mary Bryant postanawia uciec, nie przejmują się za bardzo, że nikt nie potrafi żeglować, a w małej łódeczce-skorupeczce mają się zmieścić także dwa małe dzieciaki. Ta Mary to jakaś supermanka! Przywykliśmy już do tego, że bohaterami podobnych historii byli mężczyźni, ale tu mamy ,,tylko” prostą, młoda kobietę, matkę i złodziejkę, której jedynym orężem w walce z przeciwnościami losu są spryt i determinacja. Nie ma takich tarapatów, z których by się nie wydostała. Cena się dla niej nie liczy. By przetrwać, jest w stanie poświęcić absolutnie wszystko, co z jednej strony jest budujące, a z drugiej nieco straszne. Przyjaciele, rodzina, godność, szacunek do samej siebie-to wszystko z czasem opada z Mary niczym niepotrzebny balast, hamujący jej ucieczkę. Właściwie to ta jej gonitwa jest motywem przewodnim filmu. Jeśli chcecie zobaczyć jak wygląda jogging ekstremalny (w długiej sukni, z bagażem i dwojgiem małych dzieci u boku), to macie tu właśnie taką okazję. Nawet spieczona na skwarek, odwodniona i obdarta Mary nie jest ani odrobinę mniej zdeterminowana by odzyskać niezależność. Prawdziwa kobieca siła.
Mary Bryant to także dobry film edukacyjny dla każdego, kto chciałby poznać szczegóły związane z brytyjskim wymiarem sprawiedliwości. Mnie osobiście zawsze zastanawiało, czym właściwie była ta Botany Bay, którą grożą sobie czasem bohaterowie XIX-wiecznych powieści. Teraz już wiem, że naprawdę było się czego bać. Niesamowita podróż jest nakręcona bardzo realistycznie, przez co wszechobecny brud, bieda i przemoc (szczególnie sceny gwałtu) sprawiają, że można znacznie mniej pochlebnie myśleć o Brytyjczykach, najbardziej cywilizowanym narodzie na świecie (może obok Japończyków, przynajmniej w moim mniemaniu), który swoją obecną pozycję zawdzięcza także takim procederom jak ten ukazany w Mary Bryant.
[…] jest straszne. Ta fabuła, choć niezbyt skomplikowana czy oryginalna (taka rozciągnięta wersja Mary Bryant) jest tak sugestywna i tak szarpie nerwy, że ciągle martwię się o ulubionych bohaterów, czy […]