Pomiń zawartość →

Sabotage

Tak, tak, podobnie jak tysiące polskich widzów koło trzydziestki, należę do tych ludzi, którzy obejrzą absolutnie każdy film, w którym występuję Arnold Schwarzenegger. W końcu wychowaliśmy się na kinie akcji lat 80-tych i 90-tych, którego był największą gwiazdą. Może i facet jest karykaturalnie wielki i mówi z dziwnym akcentem, ale trzeba przyznać, że ma swój bardzo rozpoznawalny styl, nadający specyficzny klimat każdej produkcji, w której się pojawia. Do tej pory nawet momentami żenująco niski poziom niektórych filmów z Arnoldem nie był przeszkodą by podziwiać jego wciąż imponującą muskulaturę i dziwny dowcip, ale coś czuję, że nawet dla największych fanów Sabotaż może okazać się zbyt dużym wyzwaniem emocjonalnym.

Przyznam, że gdy zobaczyłam w zapowiedziach, że wraz z Arnoldem gra tu gwiazda The Killing Mireille Enos, prawie zwariowałam z radości. W dodatku sama zapowiedź była bardzo obiecująca, ale jak się później okazało, jak to często bywa, zmontowano ją z najciekawszych momentów, pomiędzy którymi w całym filmie jest niewiele wartościowej treści.

Sabotaż to ogólnie rzecz ujmując, film o agresywnych narkomanach, który sprawia wrażenie jakby go nakręcili agresywni narkomani. Nie będę się wdawać w spory i domysły kto zawinił bardziej, reżyser David Ayer czy scenarzysta Skip Woods. Jedno jest pewne – jest naprawdę źle. Jest tak źle, że nawet poprzednie filmy z Arnoldem, będące często niewymagającym kinem akcji klasy B, sprawiają przy tym ,,dziele” wrażenie prawdziwych arcydzieł kunsztu filmowego i logiki fabularnej.

A o co w ogóle tu chodzi? Tylko się nie pogubcie. Mamy grupę agentów DEA, która podczas jednej ze swoich misji, postanawia podprowadzić kartelowi narkotykowemu 10 milionów dolarów. Niestety i im ktoś kasę podprowadza, a przez resztę filmu śledzimy losy dochodzenia w tej sprawie. Równolegle, urocza pani policjantka (Olivia Williams) rozpoczyna dochodzenie w sprawie tajemniczych morderstw, których ofiarami po kolei padają członkowie grupy tajniaków, o której już była mowa. Może chodzić o kasę, ale też wcale niekoniecznie. Pani detektyw ma niełatwe zadanie, ponieważ grupa pod dowództwem Johna ,,Breachera” Whartona do łatwych we współpracy czy zdyscyplinowanych nie należy. Jest w niej nawet jedna kobieta, Lizzy (Mireille Enos), narkomanka, która od początku budzi więcej przerażenia swoją nieobliczalnością niż jej umięśnieni koledzy. Wśród chłopaków z pakerni, super tajnych agentów sprawdzających się jak nikt w tajnych misjach wśród dilerów narkotyków, znajdujemy takie urocze ludzkie typy o dźwięcznych przydomkach jak Gringer (Joe Manganiello), Monster (Sam Worthington), Sugar (Terrence Howard) i Neck (Josh Holloway). Jak się można domyślać, tych chłopaków raczej nie spotkamy w bibliotece.

Niby wszystko jest proste. Kasa zniknęła, ktoś jej szuka i zabija przy tym kolejnych agentów, a my z niecierpliwością patrzymy, który z tych potworków zostanie ostatni na placu boju. Niestety prosto nie jest, ponieważ scenariusz nie jest spójny, mamy mnóstwo niepotrzebnych i donikąd nie prowadzących zawirowań akcji, a kretynizm większości dialogów sprawia, że chce się już w połowie przerwać oglądanie.

Najbardziej chyba przeszkadzało mi to, że wszyscy ci profesjonaliści, co to całe życie zabijają mafiosów i nic ich nie rusza, starają się na siłę w każdej minucie być mega groźni i niepotrzebnie epatują agresją, nawet we własnym gronie. No komu by się tak chciało rzucać fakami co chwila? Ci ludzie są tak nabuzowani testosteronem, że to aż śmieszne. Nawet Arnold jest tu jakiś przesadzony. Aktor na siłę stara się być poważny, ale to mu zupełnie nie pasuje. Poza swoją konwencją wypada sztucznie, wręcz drętwo, a widzom może się zrobić go po prostu żal. Podejrzewam, że ktoś chciał stworzyć kolejny kultowy film, takie męskie kino dla prawdziwych mężczyzn, ale zupełnie się to nie udało.

Myślę, że nawet biedna Mireille Enos, która, w odróżnieniu od reszty ekipy, jest naprawdę dobrą aktorką, wstydzi się teraz tej roli, o której pewno chciałaby jak najszybciej zapomnieć. Niestety, ale naćpana, rozpustne, wulgarna agentka z Sabotażu przegrywa z subtelną, skupioną, inteligentną i zdeterminowaną policjantką z The Killing. Nie żałuję obejrzenia tego filmu tylko z tego względu, że mogłam zobaczyć Enos w scenach walki, w których mały rudzielec naprawdę robi wrażenie. Resztę można sobie odpuścić.

Opublikowano w Filmy

2 komentarze

  1. […] bardziej w sferę oparów absurdu. Jest to absurd różnoraki, czasem zapewne (jak w przypadku nowego filmu z panem Arnoldem) niezamierzony, a czasem wręcz przeciwnie (jak w Life’s Too Short), wszystko się na nim […]

  2. Oj, oj, on już się nie nadaje do kina akcji. Fajnie że dalej gra w filmach, ale mógłby spróbować czegoś lżejszego, a przecież nie raz pokazał, że niekoniecznie musi wymachiwać karabinem, by ludziom się to podobało.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *