Nie licząc 22 Jump Street, to był zdecydowanie najgorszy film jaki widziałam w tym roku. Chyba jeszcze nigdy aż tyle razy nie biłam się z myślami, to chcąc wyłączyć tego potworka jak najszybciej, to przekonując siebie samą, że jak już zaczęłam to muszę skończyć. Podczas seansu czułam się jakby ktoś wymiotował na mnie ciepłym różowym budyniem i choć to nieeleganckie stwierdzenie, nic innego nie pasuje bardziej do Zostań, jeśli kochasz. Mam nadzieję, że aktorom i twórcom, a także autorom książki, na podstawie której nakręcono ,,dzieło”, jest chociaż trochę wstyd. Mamy oto kolejny dowód na to, że zasiane przez Coelho i Sekret ziarno moherowej, mięciuśnej życiowej mądrości nadal wydaje liczne owoce.
Tata duch w wersji emo
Czy ktoś jeszcze pamięta taki dziwny film z Billem Cosby o tacie duchu? Jeśli nie to nic nie straciliście bo film jest taki sobie, ale za to nie brak mu pomysłowości i zaskakujących zwrotów. Nakręcone w oparciu o podobny schemat fabularny Zostań, jeśli kochasz jest jak pastelowy negatyw hitu sprzed lat.
Mamy zamieszkałą w USA (wyjątkowo nie w Nowym Jorku tylko w okolicach Portland) rodzinkę Hall. Specyficzną cechą wszystkich Hallów jest muzyczna wrażliwość, a także to, że wszystkich ludzi dzielą tylko na dwie kategorie: rockendrolowców i wielbicieli muzyki klasycznej. Tatuś (Joshua Leonard) i mamusia (Mireille Enos) mają za sobą burzliwą przeszłość, w której on grał charyzmatyczne rockowe koncerty, a ona jeździła z nim w trasy i kibicowała spod sceny. Teraz oboje są statecznymi czterdziestolatkami, wychowującymi małego chłopca i nastoletnią pannicę. To właśnie Mii Hall (Chloë Grace Moretz) poświęcony jest główny wątek opowieści.
Po wypadku samochodowym, zawieszona pomiędzy życiem a śmiercią, Mia miota się po szpitalu wspominając wydarzenia z ostatniego roku, dzięki czemu my poznajemy dość banalna historię jej krótkiego żywota. Okazuje się, że w przeciwieństwie do reszty rodziny, Mia kocha starych muzycznych mistrzów, a jej największą pasją jest gra na wiolonczeli. Co dalej? A jak myślicie? Oczywiście, że miłość do niegrzecznego chłopca i przesłuchanie do największej (i chyba jedynej w filmowym światku) szkoły muzycznej Juilliard.
Wstyd i zażenowanie
Najbardziej wstyd mi było za nieszczęsną Mireille Enos, ponieważ bardzo ją szanuję za niesamowitą kreację w The Killing. Zdaję sobie sprawę z tego, że aktor też musi zarabiać na chleb i że depresyjnej pani detektyw nie można grać całe życie, ale żeby od razu coś takiego. Grana przez nią mamuśka Hall to jakaś słodko-pierdząca kurka domowa, szczerząca kły jak głupi do sera, bo taka jest szczęśliwa, że zrezygnowała ze wszystkiego dla dzieci, a właściwie dla dziecka (oczywiście synka). A już to co zrobiła z jej specyficzną uroda makijażystka woła o pomstę do nieba.
Najwięcej zażenowania wzbudzają odtwórcy głównych ról czyli Chloë Grace Moretz i wcielający się w jej ukochanego rockmana-dżentelmena Jamie Blackley. Ta para średnio urodziwych drewnianych pacynek nie powinna nigdy opuszczać amatorskiego teatrzyku w swoim liceum. Patrzenie na ich popisy (szczególnie sceny miłosne) sprawiało mi fizyczny ból. Wiem, że już o to pytałam, ale czy w całych Stanach tak trudno jest o urodziwych, utalentowanych i charyzmatycznych nastolatków?
Jakież to głębokie!
Możliwe, że znowu mi się nie podobało, ponieważ film jest wybitnie skrojony pod widza nastoletniego i to takiego przed piętnastką. Według mnie nawet jednak bardzo młodzi i niewyrobieni widzowie dostrzegą fałsz i płytkość proponowanego przekazu. Że niby prawdziwa miłość (znowu) zwycięży wszystko! Też mi coś!
Ostatnio sporo myślę o tworach kultury kierowanych do młodszych odbiorców i wydaje mi się, że podział na kino nastoletnie i dojrzałe jest bez sensu. Sporo jednak sensu miałoby dzielenie filmów na takie dla osób myślących i takie, które są mdłą papką sprawiająca wrażenie jakby ktoś zsyntetyzował wszystkie ,,życiowe problemy” polskiej telenoweli i podał nam je w jednej cukierkowej fabule. Jednym słowem, jeśli nie jesteście ubierającymi się w różowe sweterki i białe podkolanówki gimnazjalistkami, czytającymi wyłącznie fora kosmetyczne i Coelho, raczej nie jest to film dla was.
Może coś ze mną nie tego, ale sądzę, że nawet bohaterowie fabuły dla dzieciaków powinni mieć jakiś charakter. Tymczasem tutaj wszystko sprowadza się do prostego Adam-rockman, Mia-gra na wiolonczeli, Kat-matka i tak dalej. Takie kreślone grubą krechą coś to ujdzie co najwyżej w słąbej telewizyjnej kreskówce, a nie w kinie.
Koniecznie muszę też napisać, że jak na film o muzyce, to soundtrack jest tu strasznie słaby. Nawet utwory klasyczne wybrano tendencyjnie, zupełnie bez polotu.
[…] było tym większe, że spotęgowane kontrastem z obejrzanym wcześniej bardzo, bardzo słabym Zostań, jeśli kochasz. Nie wiem w sumie dlaczego, ale gdy mam wybrać i ocenić dwa różne filmy o dorastaniu i […]
Ten film jest cudowny, płakałam przez cały seans.
Nareszcie jakaś konstruktywna krytyka.
Ja też uwielbiam ten film, pomimo, że nie jestem „ubierającą się w różowe sweterki i białe podkolanówki gimnazjalistką, czytającą wyłącznie fora kosmetyczne i Coelho”. Wiem, że może dla niektórych ten film nie jest żadnym wielkim dziełem, ale mnie się bardzo podobał. Płakałam przez cały czas. Soudtrack filmu też mi się podobał.
Książka jest moim zdaniem również dosyć wzruszająca. Czytałam też drugą cześć i czekam na ekranizację, która mam nadzieję, się wkrótce ukarze.
Film bardzo przyjemny warto go zobaczyc. Nie rozumiem negatywnych recenzji ktore pisza osoby co mysla ze wszystkie rozumy pozjadaly.