Nie licząc 22 Jump Street, to był zdecydowanie najgorszy film jaki widziałam w tym roku. Chyba jeszcze nigdy aż tyle razy nie biłam się z myślami, to chcąc wyłączyć tego potworka jak najszybciej, to przekonując siebie samą, że jak już zaczęłam to muszę skończyć. Podczas seansu czułam się jakby ktoś wymiotował na mnie ciepłym różowym budyniem i choć to nieeleganckie stwierdzenie, nic innego nie pasuje bardziej do Zostań, jeśli kochasz. Mam nadzieję, że aktorom i twórcom, a także autorom książki, na podstawie której nakręcono ,,dzieło”, jest chociaż trochę wstyd. Mamy oto kolejny dowód na to, że zasiane przez Coelho i Sekret ziarno moherowej, mięciuśnej życiowej mądrości nadal wydaje liczne owoce.
5 komentarzyTag: Mireille Enos
Właśnie zakończyłam oglądanie finałowego odcinka finałowego sezonu mojego ulubionego serialu The Killing. Każdy kto go ogląda z pewnością zrozumie, że jestem jednocześnie zachwycona i niepocieszona. Zachwyca mnie oczywiście to, w jaki sposób zakończono produkcję (lepiej być nie mogło, choć dziwnie), a zasmuca rozstanie na stałe z parą ulubionych detektywów. No jak tu żyć bez The Killing?! Chyba znowu zacznę oglądać skandynawską wersję, choć nie ma co się oszukiwać, że to to samo. Życie i oglądanie już nigdy nie będą takie same po tym, co pokazał nam Netflix.
SkomentujTak, tak, podobnie jak tysiące polskich widzów koło trzydziestki, należę do tych ludzi, którzy obejrzą absolutnie każdy film, w którym występuję Arnold Schwarzenegger. W końcu wychowaliśmy się na kinie akcji lat 80-tych i 90-tych, którego był największą gwiazdą. Może i facet jest karykaturalnie wielki i mówi z dziwnym akcentem, ale trzeba przyznać, że ma swój bardzo rozpoznawalny styl, nadający specyficzny klimat każdej produkcji, w której się pojawia. Do tej pory nawet momentami żenująco niski poziom niektórych filmów z Arnoldem nie był przeszkodą by podziwiać jego wciąż imponującą muskulaturę i dziwny dowcip, ale coś czuję, że nawet dla największych fanów Sabotaż może okazać się zbyt dużym wyzwaniem emocjonalnym.
2 komentarzeCałe dekady bycia molem książkowym nie nauczyły mnie wiele ponadto, że jak się tworzy literaturę na podstawie serialu, a nie po bożemu, czyli na odwrót, to to nie może być nic dobrego. Do dziś pamiętam niesmak i zażenowanie towarzyszące lekturze krótkich tekstów napisanych na podstawie poszczególnych odcinków Z Archiwum X. Bardzo podobne odczucia towarzyszyły mi niestety także teraz, gdy zabrałam się za opasłe tomiszcze Davida Hewsona, napisane na podstawie oryginalnej duńskiej wersji The Killing, czyli Forbrydelsen. Już po tym, co przeczytałam na okładce powinnam sobie dać spokój, ale niestety, chęć emocjonalnego uporania się z końcem trzeciej serii (jak zwykle związana z poczuciem osierocenia przez ulubionych bohaterów)okazała się silniejsza. Ta słabość kosztowała mnie kilkadziesiąt straconych bezpowrotnie godzin nad tą prawie ośmiuset stronicową (no nazwijmy to tak szumnie) powieścią. A mogłam sobie poczytać w tym czasie jakiegoś klasyka… Najgorsze jest to, że pomimo olbrzymiego rozczarowania duńską opowieścią, i tak najszybciej jak się da obejrzę też pierwotną wersję telewizyjną, o czym na pewno niedługo się dowiecie.
KomentarzJak to często w kinie bywa, także podczas oglądania World War Z przekonałam się, że historia nie jest nawet w połowie tak dobra jak sugerowały zapowiedzi. Mimo to, warto jednak obejrzeć najnowszą opowieść o zombie, choćby dla poczciwej twarzy Brada Pitta i cichej satysfakcji z tego, że nawet najpiękniejsi ludzie muszą się kiedyś zestarzeć, czego przykładem są bardzo widoczne na ekranie worki pod oczami, opuchlizna i zmarszczki aktora. To oczywiście nie powinno odstraszać prawdziwych fanów wielkiej urody i średniego talentu artysty. Za to odstraszeni i zniesmaczeni będą fani opowieści o zombie, liczący na jakieś nowe, oryginalne podejście do tematu. Tego niestety tu nie zobaczycie.
SkomentujTrzeci sezon The Killing rozpoczął się właśnie specjalnym podwójnym odcinkiem, w którym otwarto kolejne dochodzenie w sprawie śmierci nastolatki. Przypomnę może krótko na czym polegał fenomen pierwszych dwóch serii tego wręcz uzależniającego serialu kryminalnego.
Nie jestem fanką skandynawskiego kryminału, ale trzeba przyznać, że The Killing jest jego bardzo udaną adaptacją (wcześniej powstał duński serial Forbydelsen). Dzięki temu, że akcję osadzono w amerykańskim Seattle, gdzie jest mroczno, deszczowo i tak przygnębiająco jak to tylko możliwe, depresyjny klimat mamy zapewniony. Inaczej jednak niż w szwedzkich, duńskich czy norweskich produkcjach filmowych i książkowych, nie ma tu mowy o nudzie, choć trzeba przyznać, że przez większość czasu patrzymy na niemożliwe (ale o dziwo niezbędne) dłużyzny. Akcja ciągnie się i wlecze, a widz po każdym odcinku żałuje, że nie ciągnęła się i nie wlekła jeszcze dłużej. A o czym to właściwie jest? Cóż, schemat mamy niby prosty. Akcja rozpoczyna się zniknięciem nastoletniej Rosie Larsen oraz odnalezieniem jej zwłok w bagażniku zatopionego samochodu. Policyjnym dochodzeniem w tej sprawie zajmuje się Sarah Linden (Mireille Enos) wraz ze swoim nowym partnerem Stephenem Holderem (Joel Kinnaman). Morderstwo i dochodzenie to jeszcze nic takiego, ale sekret tkwi w tym, jak poprowadzona jest historia, oraz jacy są główni bohaterowie. Oprócz głównego wątku, fabuła wzbogacona jest o poboczne historie osób, które mogły mieć powiązania ze śmiercią Rosie Larsen. Przez dwa sezony dowiadujemy się więc wszystkiego, nie tylko o życiu prywatnym i zawodowym policjantów prowadzących śledztwo, ale także o poszczególnych członkach rodziny Larsenów, a także o szczegółach toczącej się w tle kampanii wyborczej na burmistrza Seattle, która również jest w niezwykły sposób związana ze śmiercią nastolatki. W tej porządnie, acz niespiesznie, prowadzonej opowieści można się zagnieździć i poczuć jak we własnym świecie, co wcale nie znaczy, że widz nie jest zaskakiwany, bo jest i to często.
15 komentarzy